środa, 5 lipca 2017

Kuchnia molekularna....

.... czyli krótka opowiastka o tym, że życie matki nie zawsze usłane jest różami, a wysoki poziom asertywności można sobie schować do kieszeni.

- mamusiu, wyjmiesz mi talerzyk? - woła z kuchni Emilka - chcę sobie sama przygotować coś do jedzenia
Z lekką nutą niepokoju, czym okaże się owe COŚ do jedzenia spełniam prośbę, wszak każda matka wie, że nie należy podcinać dzieciom skrzydeł, nawet jeśli ma bardzo wyraźnie rysującą się wizję apokalipsy, Armagedonu i totalnego zniszczenia we własnej kuchni.
- a ty sobie usiądź w pokoju i odpocznij, dobrze? - kontynuuje nieświadoma matczynych rozterek córka

Taaa. Jasne.

Siedzę i nasłuchuję jakże relaksujących odgłosów otwieranej lodówki, trzaskających drzwi szafek, lejącej się wody z kranu...

Po chwili w pokoju zjawia się Emilka z talerzem rozmaitości, radośnie oświadczając:
- zrobiłam też dla ciebie, razem sobie zjemy.

... o bogowie.

Menu składało się z plasterków salami peperoni, UMYTYCH na sitku czekoladowych kulek Nesquik i kubka wody z kranu. Do pełni szczęścia zabrakło tylko Nutelli.

czwartek, 4 maja 2017

Alzheimer jak nic.

Jezuuu, co się dziś namęczyłam żeby sobie przypomnieć login i hasło do blogaska.Normalnie krew, pot i łzy.  Jak można być taką starą sklerotyczką?

sobota, 14 stycznia 2017

Poważne rozmowy

Czterolatki z pięciolatką.

Milenka: a wiesz, że skóra może być też brązowa?
Emilka: wiem... i wtedy jest się Murzynkiem
Milenka: a jak jest kremowa, to jest się ludziem
Emilka: no właśnie

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Pierwszy i na pewno nie ostatni - po raz drugi

Prawie 4 i pół roku temu dumna i blada napisałam, że Emilka ma pierwszego zęba, a dziś...

... dziś ma pierwsze braki w uzębieniu ;-) 




 Przy okazji tego doniosłego wydarzenia popisałam się wybitną inteligencją... w pierwszym odruchu kompletnie nie skojarzyłam, że córcia rozpoczęła proces wymiany mleczaków na zęby stałe i z głową pełną wizji paradontozy i innych chorób przyzębia, dzwonię do kuzynki - stomatolożki

Ja (cała spanikowana): Aaaaaa! Emilce rusza się ZĄB, co ja mam robić? co ja mam robić?!
A(wyraźnie ucieszona): poczekać aż wypadnie?
Ja: eee?

Tak, jestem blondynką, gdyby ktoś miał jeszcze jakiekolwiek wątpliwości.

środa, 30 listopada 2016

O kurce złotopiórce

Wracając do domu wstąpiłyśmy do sklepu.
- co mamy do kupienia? - zapytała Emilka
- kurę - odparłam zgodnie z prawdą, rozmyślając smętnie o tym, że już tak późno, a tu jeszcze czeka mnie marynowanie mięsa.
W domu rozpakowując siaty z zakupami
- miałyśmy kupić KURĘ a kupiłyśmy jakieś mięso - oświadczyła wyraźnie zafrasowana córka
- to jest mięso z kury - odparłam bez większego zastanowienia
Nastała grobowa cisza

(O cholera, o cholera...)

- z takiej ŻYWEJ??

Szach mat, Pani Matko.

piątek, 25 listopada 2016

Kulfon, Kulfon co z ciebie wyrośnie

Wiesz, mamusiu jak dorosnę, to zostanę LINIARKĄ

Eee...kim?

niedziela, 13 listopada 2016

Notka zawiera lokowanie produktu ;-)

Tydzień siedzenia w domu zapowiadał się niezwykle kusząco, pomimo tego że urlop w listopadzie wygląda bardziej na karę niż nagrodę, ale postanowiłam nie wybrzydzać i brać co dają. Miałyśmy się porządnie wyspać, wylegiwać w pierzynach do 8:00,  na nawet do 9:00, o rozpusto, nigdzie sie nie spieszyć, na wszystko mieć czas, robić to na co będziemy miały ochotę, tak długo jak będziemy chciały... Ach i och tak miało być fajnie.
Piątkową noc Emilka postanowiła urozmaicić mi pracami porządkowymi, wymiotując na łóżko, ścianę, podłogę i starą matkę. Reszta nocy upłynęła mi na czuwaniu i podtykaniu dziecięciu miski pod buzię.
W sobotę Głowa Rodziny postanowiła dołączyć do chorowania, zapewne po to żeby dziecięcie nie czuło sie samotne w swych cierpieniach. Dzień upłynął mi na snuciu się miedzy rekonwalescentami niczym błędna owca, parząc ziółka, herbatki, mierząc temperaturę i tuląc do piersi.
Dzisiejszy bardzo wczesny poranek przywitałam w czułych objęciach muszli sedesowej. A jako że stała w uczuciach jestem, to moje przywiązanie do niej trwało cały dzień. Wieczorem, w akcie desperacji, kiedy już sobie wywróciłam żołądek na druga stronę wepchnęłam w siebie trochę rosołu... I Alleluja! Niemal natychmiast poczułam się jak młody Bóg. Przypominając sobie przy okazji, że ta wyszukana potrawa ratowała mi skórę w pierwszych miesiącach ciąży, kiedy to próba zjedzenia czegokolwiek innego za każdym razem kończyła się buntem, ba rewoltą wręcz mojego żołądka.
Ze zgroza muszę sie przyznać, źe pisząc rosół nie mam na myśli aromatycznego bulionu na gęsim udzie, z duża ilością włoszczyzny... tylko kostkę rosołowa firmy Knorr. Nie wiem jak to działa, ale działa. Bez pudła. Zapewne żołądek nafaszerowany taka chemią boi sie nawet drgnąć ;-)