Byłam ostatnio u chrześniaczki (za 3 tygodnie skończy pół roku) i jakiś taki nie najlepszy dzień miała. Wszystko było na nie. Leżenie w wózku, łóżeczku, na leżaku, kocyku, nawet noszenie na rękach jej nie zadowalało. Cośmy się wszyscy namęczyli żeby jej dogodzić... bez powodzenia. Wracałam do domu rozmyślając o tym jak to fajnie, że Emilka już taka duża i mądra. I co najważniejsze potrafi powiedzieć czego chce! Świetnie jest mieć dziecko, z którym można się dogadać. No to mnie pokarało za tą próżność.
Emilka: mama uci
Ja: hę?
Emilka: uci daj!
Dzizas co ja przeszłam żeby odkryć, co to jest owe "uci" pojęcia nie macie. Już prawie włosy z głowy rwać zaczęłam, bo im bardziej nie wiedziałam, co to jest, tym bardziej córeńka chciała to mieć. Na szczęście zanim się rzuciłam w desperacji przez okno wpadłam na pomysł, żeby mi pokazała paluszkiem co chce. Wzięła mnie za rękę i zaprowadziła pod lodówkę... JOGURCIK! No przecież!
No proszę;)
OdpowiedzUsuńJa od tygodnia próbuję sie domyśleć co to jest "mamidadi" i nie wiem na razie o co chodzi:(
Marmolada? ;-) A tak poważnie, to za niedługo będę mogła doktorat z języka dziecięcego robić ;-)
UsuńDziecięcy język to niemal japoński :) he he :) fakt że co starsze dziecko to starsze :)
OdpowiedzUsuńAj tam, pokory! Dogadalyscie sie w koncu? Dogadalyscie i to najwazniejsze! ;)
OdpowiedzUsuńChcialabym, zeby Bi mowila tyle co Emilka. Moja jest ciagle na etapie "am" czyli jesc i "ciciu" czyli picie. I tyle, musze zawsze bawic sie w zgadywanke, zeby zalapac na co konkretnie ma ochote moja corka. :)