Dzięki uprzejmości pani zimy mieliśmy okazję przetestować w końcu nasze piękne sanki. Niestety jestem głęboko oburzona odkryciem, że mi się tyłek w oparcie sanek nie mieści, bo rozumiem, gdyby moje cztery litery były wielkości trzydrzwiowej szafy, ale im nawet do jednodrzwiowej daleko! Skandal po prostu oraz rozbój w biały dzień. I zamiast zjeżdżać z górki na pazurki, jak przewidywał plan, przyszło mi realizować się w roli konia pociągowego. Ale córeńka zachwycona, więc matce nie pozostało nic innego, jak westchnąć cichutko i z radością malującą się na zmarzniętym licu ciągnąć ten wóz. No ale przecież nikt nie obiecywał, że będzie łatwo ;-)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Oparcie zdemontować i jazda ;)
OdpowiedzUsuńKochana, nic nie pobije wielkiego worka z grubej folii wypchanego sianem* Mówie Ci z własnego wiejskiego doświadczenia - tylko na takim worku dało się wpaść do rzeki znajdującej się ze 20-30 metrów przed górką... Kto nie wjechał ten oferma :P
OdpowiedzUsuń*Worek trzeba było wykraść dziadkowi ze stodoły, sianko "zdobyć" od sąsiada ;)
Zgadzam sie z Kasia, trzeba pozbyc sie oparcia i wszystkie gorki i pagorki stoja przed Toba otworem! :)
OdpowiedzUsuńBrzydkie sanki :P
OdpowiedzUsuńGrunt, że księżniczce się podobało :D
Kiedy skończy się era oparcia, a sanki nie będę służyły Emilce tylko do spacerów, ale innych ekstremalnych sportów . . . WTEDY na pewno się zmieści =)
OdpowiedzUsuń