środa, 21 października 2015

Wspomnień czar...

Emilka ogląda album ze zdjęciami.
E: tu ty i tata nad morzem...a gdzie ja byłam?
Ja: nie było Cię jeszcze...
E(z konsternacją): zostawiliście mnie w domu?

Albo innym razem trafiając na niemowlęce zdjęcie swojego kuzyna:
E: a tu byłam taka malutka?
Ja: to jest Kacperek
E: aha... a ja jak byłam mała, to byłam chłopczykiem, czy dziewczynką?

piątek, 9 października 2015

Kocham Cię...

Codziennie mówię Emilce, że ją kocham. A ona niezmiennie odpowiada: "ja ciebie też". Czasem przekomarzamy się, kto kogo bardziej, co zazwyczaj kończy demonstracją siły jej miłości, do tego stopnia, że wychodzą mi oczy z orbit, ale i tak bardzo to lubię. To taki nasz rytuał. Wiem, że ona o tym doskonale wie i to nie słowa są wyznacznikiem uczuć, a codzienne życie, ale wiem też, że czasem po prostu chce się je usłyszeć. I wiem też, że te dwa słowa naprawdę potrafią mieć magiczną moc... Czasem, kiedy Emilka wpada w złość, a wszelkie racjonalne próby uspokojenia jej zawodzą podchodzę i szepczę jej do ucha "kocham cię, córeczko"... i to zawsze działa. Obejmuje mnie za szyję, łka jeszcze krótszą, bądź dłuższą chwilę, ale cała złość wyparowuje. Coraz częściej też jest świadoma skali swoich emocji i kiedy wie, że będzie jej trudno uspokoić się po jakimś wybuchu, sama przybiega i mówi że chce się przytulić. I to też zawsze pomaga. 

Ale wczoraj niesamowicie mnie zaskoczyła.
Leżałam z nią w łóżku i przytulałyśmy się przed snem. Powiedziałam jej nasze kultowe "kocham cię...i cisza. Nie odpowiedziała. Po chwili spojrzała na mnie i powiedziała:
- przytulam Cię tak mocno i to też znaczy, że cię kocham.

sobota, 3 października 2015

Siły nieczyste...

Pierwsze chorowanie za nami. Można było się tego domyślić. Emilka przywlokła z przedszkola jakieś paskudztwa, które ją rozłożyły w gorączce, a mi rozwaliły zatoki. No ale trudno się dziwić, skoro po przekroczeniu progu przedszkola ma się wrażenie, że trafiło się na oddział ostrego stadium gruźlicy. Ech, a tak pięknie się nam nie chorowało przez 4 lata. Emilka pozbierała się w miarę szybko, a ja już drugi tydzień stękam, kwękam i wyglądam, jak jakieś nieboskie stworzenie. O tym, że zużyłam już chyba tira chusteczek higienicznych nie wspominając. A to dopiero początek sezonu. Uroczo.
W ramach wyrównania szans wykupiłam w aptece cały asortyment preparatów na odporność, a dodatkowo komponuję tajemne mikstury babci Wandzi, które wyraźnie sugerują, że nasze przodkinie musiały brać udział z zlotach na Łysej Górze ;-)