wtorek, 29 listopada 2011

Podobieństwa

Wpadła do nas moja bardzo dobra koleżanka - Agnieszka. Za koleżanką wpadł jej  wybranek serca, który  darzy naszą córeńkę głęboką miłością i nieustannie jęczy Adze, że za rzadko go do nas zabiera (normalnie jakbyśmy mieszali w ciemnej głuszy i sam nie mógł do nas przyjść z obawy że po drodze zabłądzi)
W każdym razie wujek Marcin na dzień dobry dostał Emilkę na ręce i miałyśmy go z głowy, a my zajęłyśmy się niezwykle ważnymi kwestiami, a mianowicie najnowszymi plotkami. W międzyczasie Emilka postanowiła pokazać się wujkowi z najlepszej strony i zrobiła kupę, powodując u delikwenta chwilowy spadek zainteresowania posiadaniem własnego potomstwa.
Podczas gdy ja w pocie czoła uwijałam się z zażegnaniem sytuacji kryzysowej, żeby biedny wujek nie dostał urazu psychicznego, ciocia Aga postanowiła rozwikłać zagadkę do kogo to nasze dziecię jest podobne. No do mnie na pewno nie. Do Księciunia też jakoś nieszczególnie. Podobieństw do dziadków też próżno szukać. Już prawie zaczęliśmy podejrzewać listonosza, kiedy przypomniałam sobie, że przecież u nas listonoszem jest babka. Nagle Aga zadumała się głęboko, zmarszczyła czoło i rzekła filozoficznym tonem:
- wiesz Marcin, jak tak na ciebie patrzę to wydaje mi się, że Emilka najbardziej jest podobna do ciebie
- serio?
- mhm, też jest okrąglutka i łysa

czwartek, 24 listopada 2011

Chorobowo ciąg dalszy

To ja już chyba jednak wolę ten ból gardła. Wprawdzie dostarcza mocniejszych wrażeń, ale przynajmniej można sobie leżeć i cierpieć katusze w ciszy. Zwłaszcza w nocy. A ten cały kaszel - horror jakiś! Mało tego że jak już zacznę kasłać, to nie wiem kiedy skończyć, a jeszcze przy okazji budzę cały dom i kilku sąsiadów. Trochę się zaczynam obawiać, że w końcu mnie Księciunio udusi jakąś poduszką żeby mi ulżyć w cierpieniu i w końcu się wyspać ;-)
Dziś pół nocy spędziłam z głową nakrytą kołdrą, ćwicząc umiejętność wstrzymywania oddechu, ale i tak na niewiele się to zdało. I tak co pięć minut wybuchałam spazmatycznym ehe ehe ehe. W końcu o 4:00 zwlekłam się z łóżka tylko po to żeby odkryć, że na kanapie wcale mi lepiej nie jest. Przeniosłam się zatem do wanny dochodząc do wniosku, że skoro już koniecznie muszę sobie wypluć płuca, to przynajmniej dywanu nie zachlapię. W gorącej wodzie od razu mi się humor poprawił, zwłaszcza jak sobie uświadomiłam, że wreszcie mogę w spokoju umyć włosy, nogi ogolić, wypeelingować się od stóp do głowy, napaćkać na twarzyczkę maseczek, paznokcie wypiłować, strzelić sobie pedicure, wmasować w styrane rączęta krem odżywczy i Bóg wie co jeszcze. Po godzinie jednak skończyły mi się pomysły, za to zaczęłam dostrzegać konieczność pomalowania sufitu, umycia płytek i wyszorowania fug na podłodze, więc trzeba było szybko się stamtąd ewakuować. W końu aż tak szalona nie jestem żeby o 5:0 nad ranem brać się za porządki. Zwłaszcza, że chwilę wcześniej zrobiłam się na bóstwo, a bóstwa jak wiadomo mogą co najwyżej snuć się eterycznie po salonach , odziane jedyne w tiule i muśliny.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Motyla noga!

Od piątku chodził za mną niczym cień. Snuł się gdzieś tam opłotkami, wyglądał zza firanki, zerkał znad gazety... Wczoraj wieczorem przełamał nieśmiałość i postanowił się przedstawić:
- Dzień dobry, ból gardła jestem.
- Dla kogo dobry, to dobry. Osobiście wolałabym z panem nie zawierać znajomości
"Pan" się obraził wobec tak rażącego braku kultury i dowalił mi z taką mocą, że całą noc umierałam z bólu próbując przełknąć ślinę oraz ze strachu, że zarażę córeńkę. Trochę pociesza mnie fakt, że wraz z moim mlekiem dostaje przecież przeciwciała, ale z drugiej strony gdyby ten mój system odpornościowy był rozgarnięty, to przecież sama bym nie zachorowała i nie jęczała w mękach calusieńką noc.
Od rana natomiast (jakiego rana - ciemno jeszcze było jak nie powiem w której części ciała u Murzyna) płuczę gardło roztworem soli, obżeram się miodem, piję hektolitry herbaty z sokiem malinowym, robię napary z rumianku, wcinam witaminę "ce" w hurtowych ilościach, chodzę po domu z twarzą omotaną szalem żeby nie chuchać bezpośrednio na Emilkę i generalnie czuję się jak jakaś wioskowa znachorka. Ale jeżeli znacie jeszcze jakieś pogańskie praktyki pomagające na ból gardła piszcie śmiało, z radością wypróbuję.
A jeżeli do jutra nie będzie lepiej trzeba będzie pójść całować rączki pana doktora rodzinnego. Ech.

piątek, 18 listopada 2011

O widłach, mydle i powidłach

Nieco chaotycznie mi dziś pod kopułą czaszki, bo całą noc goniłam owce po pastwiskach. Zaprawdę pojęcia nie mam w jakim celu, bo w moich snach odpowiedzi na tak prozaiczne pytania nie mają prawda się pojawić. Niemniej obudziłam się zmachana jak koń po westernie.

Wczoraj byłyśmy na szczepieniu. Emilka dostała drugą dawkę hexy, co przyjęła takim rykiem, że aż dziw, że mury tej przychodni jeszcze stoją. Nie pomogło wzięcie na ręce, przytulanie, głaskanie, całowanie, nawet jakże cudowny w swej wspaniałości cyc nic nie zdziałał. Dopiero w samochodzie stwierdziła, że skoro już całe miasto usłyszało jaka to straszna krzywda ją spotkała może przestać wrzeszczeć i z powrotem stać się aniołem. Na szczęście w domu już nie było żadnych sensacji. Przespała 3 godziny, po czym wstała wesolutka jak szczygiełek z miną: ej, wy tam, zabawiać mnie teraz!

Zastanawiam się nad kupnem nawilżacza. Niestety moje drogi oddechowe nie za dobrze znoszą sezon grzewczy i od października do marca męczę się w zaciszu domowego ogniska okrutnie. Najgorsze są noce. Mimo że wietrzymy przed snem i przykręcamy na noc kaloryfery wszystko mi w środku świszczy, rzęzi jakby się miało zaraz rozlecieć. Dziś Emilka obudziła się z takim samym świszczeniem w nosku, więc ześwirowana matka już prawie w koszuli nocnej poleciała kupować ten nawilżacz żeby jej się dziecko nie męczyło. Powstrzymuje mnie tylko fakt, że kompletnie nie wiem czym się kierować przy kupnie takiego urządzenia. Może ktoś z was ma, używa, może polecić?

A na koniec pytanie za 100 punktów. Czym najchętniej bawi się nasze dziecko? Walającymi się po całym domu grzechotkami, gryzaczkami, matą edukacyjną, karuzelą, pozytywką, armią szeleszcząco - dzwoniących pluszaków? Nie, proszę państwa - pieluchą tetrową.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Z cyklu: Kobieta pracująca

Na mojej prywatnej liście cudownych wynalazków aktualnie numerem jeden jest niemowlęcy leżaczek. Niesamowicie ułatwia mi ostatnio życie. Oczywiście w dalszym ciągu ulubionym miejscem przebywania Emilki są mamine ręce, ale wspaniałomyślnie również z pozycji leżaczka jest w stanie dłuższą chwilę podziwiać świat. I tak oto została dana mi możliwość ugotowania obiadu (o ile nie przyjdzie mi do głowy gotowanie czegoś bardziej skomplikowanego niż makaron z sosem, bo długość przebywania w leżaczku jednak jest ograniczona ;-), starcia kurzy, a dziś nawet poodkurzania mieszkania! Ta ostatnia czynność wzbudziła w córeńce żywe zainteresowanie. Zapewne próbowała zrozumieć co też przyświeca matce podczas pląsania po mieszkaniu jednocześnie ciągnąc za sobą to dziwne, szumiące urządzenie.  Na pytanie dlaczego moje dziecko dopiero teraz odkryło odkurzacz uprzejmie odpowiadam iż nie dlatego, że do tej pory w ogóle nie odkurzałam, brodząc po kolana w kurzu, brudzie i kociej sierści, a dlatego, że robiłam to podczas spacerów córeńki z innymi członkami rodziny ;-)
Niestety mycie podłóg już nie było na tyle interesującą czynnością (przynajmniej dla niemowlaka) abym mogła w spokoju się mu oddać, dlatego umytą mam tylko połowę przedpokoju. Ale zawsze to lepiej niż nic ;-)

sobota, 12 listopada 2011

Nasza zima zła

Zima zbliża się coraz większymi krokami, o czym przekonałam się dosyć brutalnie podczas wczorajszego spaceru. Ręce przymarzły mi do rączki wózka, bo oczywiście nie wpadłam na tak prozaiczny pomysł jak zabranie rękawiczek. Nie olśniło mnie nawet widniejące na termometrze 6 stopni! Oj tam, oj tam, przecież słonko takie piękne na niebie. Pół godziny później próbowałam zgrabiałymi paluchami trafić kluczem w zamek. Dziś byłam mądrzejsza i... wysłałam Emilkę na spacer z babcią ;-)
W zasadzie to chyba lada dzień w ogóle przestaniemy z domu wychodzić, bo moja urodzona w upalny, sierpniowy dzionek córeńka nie toleruje zakładania grubych warstw ubrań. Body i rajstopki jeszcze ujdą (choć najbardziej odpowiada jej strój pasujący na plażę nudystów), ale już podczas zakładania sweterka i spodni zaczyna się wrzask, a przy próbie założenie kurtki, czy kombinezonu trup ściele się gęsto. O czapce nie wspominając. Bo czapka to samo zło! A ta matka wyrodna jeszcze się upiera żeby na czapkę kaptur nasuwać. Czujecie?! I biedne dziecko z tej złości ogromnej próbuje ten kaptur ugryźć. Zapewne wolałoby ugryźć matkę, ale ta trzyma się w bezpiecznej odległości.

I tak oto zanim zdołam zapakować Emilkę w ten zimowy zestaw cała jestem spocona, zziajana i zmachana niczym po orce w polu. A jak sobie pomyślę, że za niedługo jeszcze samą siebie będę musiała oblekać bardzo podobnie, to ogania mnie słabość, a sympatia do spacerów gwałtownie maleje, żeby nie powiedzieć leży i zdycha.

środa, 9 listopada 2011

Pij mleko - będziesz wielki

Jak wam wiadomo (albo i nie) nasza córeńka namiętnie bojkotowała wszelkie próby podania jej mleka w butelce, konsekwentnie twierdząc, że jedyną dopuszczalną formą serwowania mleka jest maminy cyc. Każda kolejna próba kończyła się histerią dziecka i ciężkim stresem wszystkich dorosłych biorących udział w akcji.
Któraś z dziewczyn napisała mi w komentarzu, że być może za bardzo się w tej sprawie cackam, bo naprawdę głodne dziecko wypije mleko z butli bez problemu. Nie przemawia do mnie ta metoda, ale postanowiłam zacisnąć zęby i spróbować. Odciągnęłam butlę mleka, spakowałam manatki zostawiając Emilię pod opieką taty, babci i dziadka i pojechałam na zakupy. Byłam akurat na etapie wykładania zakupów na taśmę kasy, kiedy odezwał się telefon i jedyne co usłyszałam w słuchawce to ryk kogoś żywcem obdzieranego ze skóry. Lotem błyskawicy dotarłam do domu i już na parkingu przed blokiem usłyszałam, co Emilia myśli na temat własnej matki i stosowanych przez nią metod. Obraz, jaki zastałam już w domu również nie poprawił mi samopoczucia. Córeńka sino-fioletowa od płaczu, obsmarkana, krztusząca się kaszlem, reszta rodziny spocona, nerwowa, wyglądająca jakby zaraz miała popaść w obłęd, a butelka mleka oczywiście nietknięta. Widocznie trafił nam się okaz dziecka, które wolałoby umrzeć z głodu niż napić się mleka z butelki.
Ale jako że Emilia po kimś w końcu ten upór ma i to raczej po kądzieli niż po mieczu ;-) postanowiłam, że tak łatwo się nie poddam. Przeczytałam chyba wszystko, co ktokolwiek, kiedykolwiek napisał na temat nauki picia z butelki. Obdzwoniłam wszystkie znane mi kobiety posiadające potomstwo (i to nic, że niektóre już na studiach), wypróbowałam wszystkie dostępne na rynku butelki i smoczki, podawałam mleko o różnej temperaturze, przed karmieniem piersią, po karmieniu, trzymając córeńkę na rękach albo umieszczając ją na leżaczku, odwracałam uwagę zabawkami, śpiewałam piosenki, gadałam co mi ślina na język przyniosła albo wręcz przeciwnie w ogóle na nią nie patrzyłam, osiągając spory postęp, bo Emilka przestała wrzeszczeć na sam widok butelki i łaskawie pozwalała włożyć ją sobie do buzi, chociaż pić w dalszym ciągu nie zamierzała. I oto wczoraj zrobiła mi prywatny dzień matki i nagle zupełnie niespodziewanie WYPIŁA 90ml mleka z butelki po czym grzecznie zasnęła. SAMA. Jeszcze nie udało mi się wyjść z szoku ;-)

PS
Na zdjęciowym krótki film instruktażowy ;-)

sobota, 5 listopada 2011

Gaduła ;-)

Od jakiegoś już czasu "poluję" żeby nagrać pierwsze, nieudolne jeszcze próby dźwiękowe naszej córeńki i za każdym razem, kiedy tylko ta mała przekora zobaczy w moich rękach aparat (pełniący także zaszczytną rolę kamery) milknie i żadna siła nie jest w stanie namówić jej do wydania jakiegokolwiek odgłosu.
Dziś podczas zmiany pieluchy "rozśpiewało" mi się dziecko na całego, więc dalej w te pędy rzuciłam się po dyktafon i oto sukces! Nagrałam! Dumna byłam z siebie okrutnie do chwili, kiedy uświadomiłam sobie, że moje zdolne dziecko, leżąc sobie beztrosko z gołą pupą podczas moich zapędów reżyserskich obsikało całe łóżeczko i siebie po same pachy :/

Jeśli jesteś rodzicem trzymiesięcznego niemowlaczka możesz < kliknąć >
w innym przypadku kliknięcie grozi trwałym uszczerbkiem na zdrowiu psychicznym ;-)

piątek, 4 listopada 2011

Euforycznie niemalże

Kolejna konsultacja za nami. Tym razem u chirurga onkologa i wiecie co powiedział?

Od około 2 tygodni naczyniak znajduje się w fazie inwolucji, czyli zaczął
ZANIKAĆ!
Z radości mało nie rzuciłam się panu doktorowi na szyję. Jakimś cudem się jednak powstrzymałam ograniczając się tylko do skakania pod sufit gabinetu. Wprawdzie lekarz od razu uprzedził, że to bardzo powolny proces i może potrwać nawet kilka lat, ale najważniejsze, że naczyniak przestał rosnąć. I żaden zabieg chirurgiczny nie będzie potrzebny.
Dzięki wam wszyscy bogowie tego świata i wam dobre duszyczki blogowe trzymające kciuki też.

środa, 2 listopada 2011

Trójeczka ;-)

Widzicie suwaczek na górze? Tak, tak Kluseczka mamusi ma już trzy miesiące ;-)Już trzy miesiące nieustannie się nią zachwycam i końca tej fascynacji nie widać. I pomyśleć, że jeszcze rok, czy dwa temu zastanawiałam się, czy aby na pewno lubię dzieci wystarczająco mocno, by mieć własne. A dziś stukam się w ten pusty globus jak w ogóle mogłam się nad tym zastanawiać. Dziś jestem jedną z tych ześwirowanych mamusiek, które każdego mogłyby zanudzić na śmierć opowieściami o tym jakie mają wspaniałe dziecko. Nie wyobrażacie sobie ile wysiłku kosztuje mnie aby każda notka nie zaczynała się słowami "moja cudowna córeńka" ;-) A już zupełnie pojąć nie mogę, co robiłam całymi dniami, kiedy jej nie było?