wtorek, 31 maja 2011

Różowo mi

Eureka! Jednak nie pójdę na wesele odziana jedynie w listek figowy. Kupiłam sukienkę. Wprawdzie mam dylemat, czy wypada w niej wystąpić, bo jest biała, a jak wiadomo biel w tym dniu jest zarezerwowana dla panny młodej, ale tak sobie myślę, że jak omotam się do niej jakimś kolorowym szalem, boa, czy inną ścierką, może zostanie mi wybaczone?  No chyba, że do jedenastego postanowię zgrubnąć do tego stopnia, że się w nią nie zmieszczę, wtedy na pewno żadnego faux pas nie popełnię. Popełnię za to skok z okna, tudzież inne harakiri.
Z rozpędu kupiłam też sukienkę na poprawiny. A teraz uwaga, trzymać się krzeseł i poręczy - RÓŻOWĄ! Jak mamę kocham! Wprawdzie fuksiasto różową, no ale jednak. Powinnam się już zaczać leczyć, czy jeszcze chwilę zaczekać?
A później, w zgodzie z odwiecznym prawem złośliwości rzeczy martwych, znalazłam jeszcze z dziesięć innych, całkiem przyzwoitych sukieneczek, które z chęcią zabrałabym do domu. Pozostawię to bez komentarza.

piątek, 27 maja 2011

Niechcemiś

Niemoc twórcza mnie męczy (no bo przecież nie lenistwo ;-) Pewnie wszystko przez pogodę, która wybitnie sugeruje, że należałoby udać się pod palemkę i pozostać tam co najmniej przez dwa tygodnie. Chyba dojrzałam do zakończenia na ten rok aktywności zawodowej i spędzenia najbliższych 2,5 miesięcy na malowniczym zbijaniu bąków w zaciszu domowego ogniska. Choć oczywiście biorę pod uwagę możliwość, że po dwóch tygodniach zacznę jęczeć, że mi nudno, a po miesiącu nie da się ze mną wytrzymać, ale póki co opcja nie chodzenia do pracy wydaje mi się szalenie pociągająca.

Obleciałam kilka kolejnych sklepów w poszukiwaniu kreacji weselnej, a nawet dwóch! Bo przecież wesele jest dwudniowe (sic!) i czarna rozpacz mnie ogarnia. Nie wiem, czy od zeszłego tygodnie tak mi urósł brzuch, czy jakiś zły czarodziej pozwężał wszystkie kiecki w pasie, ale absolutnie nic mi nie pasuje! O przepraszam, w jeden worek pokutny wyglądający jak skrzyżowanie włosienicy z habitem zmieściłam się bez problemu, ale chciałam zaznaczyć, że wybieram się na tradycyjny ślub, a nie śluby zakonne. No przecież nie kupię sobie ubranka  w sklepie wysyłkowym, bo to trzeba przywdziać na siebie, zobaczyć w lustrze i albo paść na kolana z zachwytu albo zacząć walić łbem o ścianę (na razie przeważa opcja druga, także chyba już mam początki wstrząśnienia mózgu)
Nie no w zasadzie kupowanie sukienek idzie mi rewelacyjnie...
  

  
... tylko nie bardzo rozumiem, jak to niby ma poprawić moją sytuację? ;-)

sobota, 21 maja 2011

Cztery kółka

Kolejny dylemat przed nami i znikąd pomysłu na szybkie, łatwe i przyjemne rozwiązanie go. Tym razem chodzi o zakup karocy dla naszej królewny, czyli tak zwanego wózka.
Weszliśmy do sklepu oferującego interesujący nas asortyment i siły mnie opuściły. Włos się zjeżył na czole, zimny pot mnie oblał, ciemność spowiła oczęta i w ogóle poczułam, że bardzo chcę do domu. Jak słowo daję tam było tysiąc pięćset modeli różnych wózków! Jak pośród tego wszystkiego wybrać ten jeden jedyny pojęcia nie mam. To jest z pogranicza prac Syzyfowych. 
Gdyby jeszcze kierować się tylko wyglądem to no problem, w 5 minut sprawa byłaby załatwiona. Ale coś mi się wydaje, że ciut ważniejsza od wyglądu jest funkcjonalność. No i się zaczyna. Jaka firma, ile kółek, jakich, z nosidełkiem czy bez, jaka buda, gondola, hamulce, ciężar, modułowy, czy klasyczny, z dodatkowym wyposażeniem, czy bez... itp, itd. Najnormalniej w świecie mnie to przerasta.
Na pewno musi być lekki, bo latając z nim kilka razy dziennie na trzecie piętro nie chciałabym skończyć z sylwetką Pudziana, tudzież rączkami do samej ziemi. I musi zajmować mało miejsca, bo gabaryty naszego mieszkania wykluczają parkowanie limuzyną. A architekt naszego bloku raczej nie wpadł na pomysł ujęcia w planach wózkowni, czy chociażby kawałka wolnego miejsca na klatce schodowej. Musi się łatwo składać i rozkładać, wszak zmotoryzowana ze mnie kobieta, a przecież nie będę ciągnęła wózka za samochodem (bo mnie przerośnie jego konstrukcja) No i miło by było gdyby był niezawodny i nie musiałabym się martwić, że mi się gdzieś na środku drogi rozkraczy, co spotkało moją kuzynkę i jej wózek firmy Chicco! któremu odpadło kółko i żadną silą nie dało się z powrotem zamontować.

A więc miłe mamy, pytanie za 100 punktów, czym transportujecie swoje pociechy i z jakim skutkiem?

środa, 18 maja 2011

Czasu coraz mniej, a ja w lesie.

Z okazji dnia wolnego od pracy wybrałam się na mały rekonesans, zobaczyć co też ciekawego mogłabym przywdziać na siebie na okoliczność, zbliżającego się wielkimi krokami ślubu kuzyna. Za cel wypadu obrałam sobie jakże chętnie odwiedzane przez rzesze Ślązaków centrum handlowe Silesia - raz że blisko mam, dwa mają KLIMATYZACJĘ! (jak słowo daję, gdyby nie brzuch byłabym święcie przekonana, że przechodzę menopauzę  - takie mam napady gorąca!) Niestety zapomniałam, że do Silesii najlepiej tramwajem, bo przebudowują parking, w związku z czym zaparkowanie tam należy do sportów ekstremalnych. Po 15 minutach jeżdżenia w kółko pośród żaru lejącego się z nieba, tumanów kurzu, ryku ciężarówek, koparek i bóg jeden wie jakiego jeszcze ciężkiego sprzętu zaparkowałam jak skończona pipa na środku drogi i poszłam sobie (zresztą nie ja jedna)
Posnułam się po pasażu, zaglądając to tu, to tam. Podumałam nad sukienkami - bombkami, w których wyglądam jakbym miała zaraz zacząć rodzić i to co najmniej czworaczki. Powzdychałam do wąskich, ołówkowych fasonów, jakże bliskich memu sercu, o których aktualnie mogę jedynie pomarzyć. Zawiesiłam wzrok na zwiewnych tunikach, o dziwo elegancją spełniających wymogi uroczystości weselnych. Jednakże z powodu braku w asortymencie pasujących do nich spodni nie wróciliśmy razem do domu. Na dłuższą chwilę utknęłam przy koronkach, które nawet chciały całkiem przyzwoicie leżeć na ciężarnej sylwetce, niestety ich kolorystyka nie spasowała z mym bladym licem ( tak, skóra z dekoltu już mi zeszła) A na koniec wpadłam na sukienkę, która wprost krzyczała: mnie! mnie! wybierz mnie! Niestety po przymierzeniu okazało się, że mogłabym skończyć na tym weselu z nosem złamanym przez czyjąś mało tolerancyjną małżonkę/dziewczynę/partnerkę, bo pół cycków miałam na wierzchu.

Nic to. Za tydzień drugie podejście. A za dwa następne. A za trzy będę z obłędem latała po domu krzycząc: Nigdzie nie idę! Nie mam się w co ubrać!

niedziela, 15 maja 2011

Męska logika

W ramach walki z depresyjną pogodą postanowiliśmy urządzić sobie dziś seans filmowy. Miało być coś lekkiego i niewymagającego angażowania szarych komórek. Niestety ja nie przepadam za filmami akcji, a Księciunio ma alergię na komedie romantyczne. Na szczęście oboje lubimy s-fiction, więc wybór padł na "Skyline". Połowę filmu obejrzeliśmy w skupieniu, a potem w wybranka mego serca wstąpiło zło i nieustannie wysyłał mnie, a to po herbatę, a to po kawę, a to po ciasteczko do kawy, a to po krem do rąk, a to wykonać telefon do mamy... ale kiedy zasugerował żebym poszła zrobić siku(!) nie wytrzymałam:
ja: zwariowałeś?
on: nie, tylko pomysły mi się skończyły
ja: hę??
on: to nie jest film dla kobiet w ciąży, nie możesz oglądać takich brutalnych scen.

No tak, kobieta w ciąży powinna oglądać co najwyżej filmy dokumentalne przedstawiające lot trzmiela nad łąką.

piątek, 13 maja 2011

A ja rosnę i rosnę

M1 naszej córeńki aktualnie wygląda tak:
 
Biegając wczoraj po mieście w dzinsach! (nie wiem co mi przyświecało podczas ubierania się w nie) było mi tak gorąco w tyłek, że kupiłam sobie spódnicę. Cienką, zwiewną i przewiewną. Naturalnie od razu się pogoda skopała :/

wtorek, 10 maja 2011

Mądra baba po szkodzie

No to się popisałam wybitną inteligencją i polotem nie ma co. Korzystając z pięknej pogody, jaka od kilku dni nawiedza moje okolice zasiadłam sobie dziś w pracy na ławeczce, celem uzupełnienia niedoborów witaminy D oraz fototerapii, po której to miałam tryskać optymizmem i niepohamowaną radością życia. Wystawiłam paszczę do słońca i siedzę. Minutę, dwie, dziesięć, a że mi błogo było ostatecznie wysiedziałam się tam pół godziny i pewnie dłużej bym mogła, gdyby nie fakt, że nie chciałam wystawiać dobroci serca mego przełożonego na próbę, bo już i tak ma do mnie boską cierpliwość. Zwlokłam się więc z wyraźną niechęcią z promyków majowego słonka i poczłapałam do budynku. I o losie! Przeraziłam się ujrzawszy swe odbicie w lusterku, bo oto nagle odkryłam, że musiałam mieć wśród przodków Indianina, bo kolor mej skóry na twarzy i dekolcie przybrał odcień głębokiej czerwieni. Jakoś umknął mej uwadze fakt, że  siedząc na słońcu może się człowiek  opalić, a raczej przypalić! No idiotka koncertowa, bo inaczej się tego ująć nie da. Trzeba było jeszcze dłużej na tej ławce siedzieć, durna pało!

sobota, 7 maja 2011

Setka i golonka

S T U D N I Ó W K A
 ;-))
Obwód brzucha: 89cm
Waga: 55,5kg
Cyc: 75C (i to tylko dlatego, że większego biustonosza chwilowo nie posiadam)
Rozstępy: brak!
Żylaki, puchnące nogi, skurcze łydek, woda w kolanach, cukier w kostkach i inne upierdliwości: brak!
Zgaga: nieśmiało nawiedzająca od czasu do czasu, ale z gatunku nienamolnych

A córeńka coraz bardziej aktywna. Zwłaszcza, kiedy stara matka próbuje oddać się swej ulubionej czynności, czyli spaniu. Taniec brzucha mam opanowany do perfekcji. Ba! Odnoszę wręcz wrażenie, że mój brzuch stał się odrębnym bytem utrzymującym się na miejscu tylko i wyłącznie siłą przyzwyczajenia.
Poza tym, zgodnie z zaleceniami pana doktora, ostro ćwiczę spanie na lewym boku. Z marnym skutkiem, bo mój lewy bok wybitnie nie został stworzony do spania na nim.

czwartek, 5 maja 2011

Szczerość

Spotkałam na mieście kuzynkę z córeczką. Wstąpiłyśmy do sklepu rybnego celem nabycia jakiegoś truchła na jutrzejszy obiad. Wiadomo, w rybnym zapach jest dosyć specyficzny. Amelka weszła, pociągnęła nosem, skrzywiła się i głośno oświadczyła:
- fuj! jak mój tatuś pierdzi, to też tak śmierdzi.

Kuzynka zapadła się pod ladę, a ja się posikałam ze śmiechu.

poniedziałek, 2 maja 2011

O skromności słów kilka

Scenka rodzajowa nr 1
Idąc rano po bułki mijałam się z panami robotnikami, którzy z jakichś tajnych powodów postanowili rozkopać nam ulicę
- patrz jakie ładne panie tu chodzą - rzekł jeden z nich
- tutaj same ładne mieszkają - odparłam zadzierając głowę na wysokość pierwszego piętra

Scenka rodzajowa nr 2
Jechaliśmy z Księciuniem samochodem. W radiu leciał akurat George Michael.
Ja: O! twój idol
On: to nie jest mój idol!
Ja: jak to nie? Zawsze się ekscytujesz kiedy on śpiewa
On: to kobiety lubią gejów
Ja: kto ci takich głupot nagadał? My lubimy macho
Po chwili namysłu
On: no to teraz już wiem, dlaczego wszystkie babki na mnie lecą

Jak widać skromność nie jest zbyt popularnym zjawiskiem w tej rodzinie.