środa, 18 maja 2011

Czasu coraz mniej, a ja w lesie.

Z okazji dnia wolnego od pracy wybrałam się na mały rekonesans, zobaczyć co też ciekawego mogłabym przywdziać na siebie na okoliczność, zbliżającego się wielkimi krokami ślubu kuzyna. Za cel wypadu obrałam sobie jakże chętnie odwiedzane przez rzesze Ślązaków centrum handlowe Silesia - raz że blisko mam, dwa mają KLIMATYZACJĘ! (jak słowo daję, gdyby nie brzuch byłabym święcie przekonana, że przechodzę menopauzę  - takie mam napady gorąca!) Niestety zapomniałam, że do Silesii najlepiej tramwajem, bo przebudowują parking, w związku z czym zaparkowanie tam należy do sportów ekstremalnych. Po 15 minutach jeżdżenia w kółko pośród żaru lejącego się z nieba, tumanów kurzu, ryku ciężarówek, koparek i bóg jeden wie jakiego jeszcze ciężkiego sprzętu zaparkowałam jak skończona pipa na środku drogi i poszłam sobie (zresztą nie ja jedna)
Posnułam się po pasażu, zaglądając to tu, to tam. Podumałam nad sukienkami - bombkami, w których wyglądam jakbym miała zaraz zacząć rodzić i to co najmniej czworaczki. Powzdychałam do wąskich, ołówkowych fasonów, jakże bliskich memu sercu, o których aktualnie mogę jedynie pomarzyć. Zawiesiłam wzrok na zwiewnych tunikach, o dziwo elegancją spełniających wymogi uroczystości weselnych. Jednakże z powodu braku w asortymencie pasujących do nich spodni nie wróciliśmy razem do domu. Na dłuższą chwilę utknęłam przy koronkach, które nawet chciały całkiem przyzwoicie leżeć na ciężarnej sylwetce, niestety ich kolorystyka nie spasowała z mym bladym licem ( tak, skóra z dekoltu już mi zeszła) A na koniec wpadłam na sukienkę, która wprost krzyczała: mnie! mnie! wybierz mnie! Niestety po przymierzeniu okazało się, że mogłabym skończyć na tym weselu z nosem złamanym przez czyjąś mało tolerancyjną małżonkę/dziewczynę/partnerkę, bo pół cycków miałam na wierzchu.

Nic to. Za tydzień drugie podejście. A za dwa następne. A za trzy będę z obłędem latała po domu krzycząc: Nigdzie nie idę! Nie mam się w co ubrać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz