wtorek, 29 marca 2011

Awaria

Rozwaliłam sobie laptopa. A właściwie zasilacz do niego, no ale bez zasilacza laptop raczej niechętnie współpracuje. Bardzo niechętnie nawet. Pozipiał jeszcze łaskawie dwie godzinki na baterii i kaput.
Póki co korzystam gościnnie ze sprzętów dobrych ludzi (głównie Księciunia i mojej siostry), bo inaczej już w ogóle czułabym się jak Robinson Crusoe na bezludnej wyspie, odcięta od cywilizacji i świata. Ale nie mam adresów waszych blogów. Bo oczywiście bardzo mądrze, wszystkie ulubione blogi umieściłam sobie w zakładkach, nie biorąc zupełnie pod uwagę faktu, że dostęp do nich będę miała tylko z własnego komputera.
Także uprzejmie donoszę, że wcale nie mam focha, much w nosie, czy rzutu hormonów, a moja nieobecność u was jest sponsorowana przez złośliwość rzeczy martwych ;-)

poniedziałek, 28 marca 2011

Półmetek

Normalnie nie wierzę, że to już połowa! Przecież dopiero co w niemym zdziwieniu wpatrywałam się w dwie kreski testu ciążowego.  Dopiero co wisiałam  malowniczo nad muszlą sedesową podejrzewając matkę naturę, że niechybnie chce mnie ukatrupić. Dopiero co aparat usg ukazał mi centymetrowa fasolkę, z której dopiero miał wyrosnąć mały człowieczek. Dopiero co zaczęłam się oswajać z myślą o macierzyństwie.
A tu już połowa drogi za nami.  Jeszcze drugie tyle i będę ci mogła powiedzieć: witaj, kochanie. Jeszcze drugie tyle i już na zawsze staniesz się najważniejszą częścią mojego życia.

sobota, 26 marca 2011

Co w trawie piszczy

Dopadł mnie potężny leń. Zwalił się na mnie swoim wielkim cielskiem, przygniótł do podłogi, więc leżę i nawet nogami nie merdam. A tu jak na złość gary nie chcą się same pozmywać, pranie nie chce się zrobić, mieszkanie nie chce się posprzątać i nawet zakupy zamiast grzecznie gęsiego przywędrować ze sklepu, w głębokim poważaniu mają nasze braki zaopatrzenia.
Na szczęście jest jeszcze mamusia, która za aktualny cel życia obrała sobie utuczenie mnie niczym prosięcia. Chyba przestanę ich odwiedzać, bo wciskają we mnie takie ilości jedzenia, że spokojnie pułk wojska dało by się tym nakarmić. A wszelkie próby oporu komentowane są następująco: jedz! Przecież to nie dla ciebie, tylko dla dzidziusia.
No tak, co tam stara córka, kiedy tu ukochane wnuczęcie sobie rośnie ;-) Przedwczoraj, przed pracą wpadłam do nich na obiad. Leczo było, którego nie dostałam bo było bardzo pikantne. Mamusia przypędziła do mnie ćwierkając radośnie: a dla Maluszka zrobiłam potrawkę z kurczaka. No cóż, chyba trzeba się pogodzić z faktem, że chwilowo zostałam zdegradowana do opakowania zastępczego ich wnuka i wielkich praw głosu nie posiadam ;-)

środa, 23 marca 2011

Łóżeczko

Obleciałam wczoraj wszystkie kąty zaopatrzona w miarę i mierząc wszystko co się tylko dało (czego się nie dało też) I nijak wymyślić nie mogę jak tu upchniemy dziecięcy kramik? Normalnie marnie to widzę.
A  wszystko przez to, że zaczęłam się zastanawiać nad wymiarami łóżeczka. W sprzedaży dostępne są 120x60cm i 140x70cm (te drugie zazwyczaj można później przerobić na dziecięce łóżko) Niby funkcjonalne, ale czy ja wiem w jakim stanie będzie to łóżeczko za 3 lata i czy będzie się nadawało do dalszego użytku? Chyba jednak zdecydujemy się na mniejsze, a łóżkiem będziemy się martwili, jak delikwent osiągnie odpowiedni wiek.
Na dodatek Osobisty Książę z bajki podczas tych trudnych wyborów jest pomocny "inaczej":
ja: zobacz, może takie?
on: mhm, fajne
ja: a może to?
on: mhm
ja: albo takie? co o tym myślisz?
on: no fajne
ja: ale które ładniejsze?
on: wszystkie mi się podobają
ja: ale które najbardziej?
on: nie wiem, wybierz które tobie się najbardziej podoba Ja mogę wybrać wiertarkę albo kosiarkę
Po co nam kosiarka na trzecim piętrze mieszkania w bloku zaprawdę nie wiem. Siedzę więc i przeglądam setki stron, w oczach mi się już dwoi i troi, ale pomału zaczyna krystalizować mi się wizja. Ma być proste, białe, z trzema zakresami regulacji wysokości i wyjmowanymi szczebelkami.
O, coś takiego:
   
Chociaż zastanawiam się nad tymi wszystkimi dodatkowymi funkcjami, jak: opuszczany bok, doczepiane płozy dzięki którym łóżeczko może pełnić też funkcję kołyski, szuflada, czy montowane do nóżek kółka. Czy faktycznie ułatwiają życie, czy po prostu są zbędnym bajerem?

niedziela, 20 marca 2011

Eureka!

P O C Z U Ł A M!
żadne tam łaskotanie, przelewanie, burczenie, motylki, bąbelki, czy banieczki tylko coś, co określiłabym mianem solidnego szturchnięcia. A właściwie kilku szturchnięć powtórzonych w kilkusekundowych odstępach. Uczucie nie do pomylenia  z niczym innym na świecie. Bo choćbym nawet chciała to sobie wytłumaczyć fizjologią, to nie sądzę żeby któryś odcinek mojego jelita, wątroba, czy nerka potrafiły wykonywać takie ruchy ;-)

sobota, 19 marca 2011

Trzy kolory: biały

Tak, to naprawdę dzisiejszy poranek,
będący ewidentnie karą boską za moje wczorajsze marudzenie.
 

 

 

piątek, 18 marca 2011

Normalnie mord w oczach

Dobra, daję sobie spokój z tym zaklinaniem wiosny, bo tylko się wkurzyłam. Już mi rano oczko zaczęło nerwowo skakać, jak zobaczyłam za oknem rzęsisty deszcz, ale pomyślałam sobie: tylko bez nerwów, kobieto! Do siedzenia w pracy ci słońce przecież niepotrzebne.  8 godzin później, szykując się do domu, ze zdziwieniem odkryłam, że przestało lać... zaczął sypać śnieg!  A ja w półbutach! (ta część notki została usunięta ze względu na dużą ilość treści wulgarnych oraz sceny drastyczne) Nadmienię tylko, że oczko znowu zaczęło mi nerwowo skakać. Na szczęście do samochodu niedaleko, więc udało mi się nie odmrozić sobie stóp. Niestety w samochodzie przypomniałam sobie, że wypadałoby zatankować. Na myśl o cenie benzyny do skaczącego oczka dołączyła żyłka na czole i szczękościsk. W celu poprawy humoru udałam się do rodziców. Nawet kurtki nie zdążyłam zdjąć, a tu już kochana rodzicielka pędzi i siłą za drzwi mnie wypycha, krzycząc że absolutnie nie wolno mi tam przebywać. Zdębiałam. Dopiero po dłuższej chwili dotarła do mnie dalsza część wypowiedzi, że tata ma grypę jelitową. Cudnie! Od razu wyobraziłam sobie te miliony krwiożerczych wirusów atakujących mnie, jak tylko przekroczyłam próg tego skażonego terenu! Ranyboskie! Przecież ja nie mogę sobie teraz pozwolić na żadną grypę! A kysz siło nieczysta! Cała nadzieja w tym, że mój organizm do tej pory niewiele sobie robił  z rodzinnych epidemii chorób wszelakich, więc może i tym razem się uda. Oczywiście dopełniając czarę goryczy jadąc do domu udało mi się załapać na godziny szczytu, więc myślałam, że za tą kierownicą jajko zniosę oraz wymorduję połowę kierowców na Śląsku. Z pewnością ta pozostała przy życiu garstka byłaby mi bardzo wdzięczna.

wtorek, 15 marca 2011

Zaklinanie wiosny. Metoda 1

Dziś kwieciście (tak, tak, znowu wlazłam do Obi ;-) Może zainspiruje to Panią Wiosnę do zostania z nami na dłużej (wbrew pesymistycznym wizjom rodzimych meteorologów)

Tak wyglądały hiacynty w pełnym rozkwicie. Niestety zakończyły już żywot (śmiercią naturalną dla ścisłości ;-)
  

A tu już zmiana dekoracji. W rolach głównych występują miniaturowe narcyzy i prymulka. Dla zainteresowanych z niezidentyfikowanych cebulek wyrastają szafirki (tak mi się przynajmniej wydaje ;-)
  

Energetyczny żółty bardzo przydaje się w kuchni wychodzącej na wschód, w której pięknie, słonecznie jest do godziny 8:00
  

A tu już główna lokatorka wizytująca parapet celem ustalenia, które z nowych roślinek nadają się do zjedzenia (chociaż na zdjęciu udaje, że bardzo interesuje ją krajobraz za oknem ;-)
 

sobota, 12 marca 2011

Sponsor needed

W ramach genialnych pomysłów zrobiłam listę wydatków na najbliższe miesiące, po czym dostałam zawału i osiwiałam.
Na pierwszy ogień poszły oczywiście artykuły dziecięce, na których z pewnością nie mamy zamiaru oszczędzać, bo oboje wychodzimy z założenie, że wszystko co będzie dotyczyło dziecka ma być bezpieczne, funkcjonalne, solidne i wykonane z naturalnych materiałów. Niestety wszystkie te cechy łączy zarazem jeden przymiotnik - drogie. Trudno, mogę chodzić w podartych gatkach i żywić się jagodkami z lasu, ale na dziecku oszczędzać nie bedę.
W drugiej kolejności wypadałoby chociaż delikatnie odświeżyć mieszkanie. Niestety nawet się nie łudzę, że skończy się na samym malowaniu, bo jak to przy remoncie bywa nagle okazuje się, że trzeba wymienić pion kanalizacyjny, instalację elektryczną i wszystkie podłogi oraz przestawić kilka ścian ;-)
Trzeci punkt to imprezy, zloty, uroczystości i tym podobne atrakcje. A mamy co świętować. W kwietniu urodziny Księciunia i moich rodziców. W maju komunia. W czerwcu urodziny moje, siostry i szwagra oraz wesele kuzyna. W lipcu osiemnastka kuzynki oraz rocznica ślubu wujostwa. No i w sierpniu wiadomo, wielkie świętowanie pojawienia się na świecie nowego członka naszej rodziny.
I po czwarte należy pamiętać iż ciągle na uwadze mamy zamianę miejsca zamieszkania, także pieniążki na zakup większego mieszkania powinny znajdować się pod napięciem, asekurowane przez dwa wściekłe pitbulle!

Idę sprawdzić, czy moja drukarka ma opcję drukowania dwustuzłotowych nominałów, a po drodze zahaczę o skrzynkę na listy, żeby się upewnić czy przypadkiem nie czeka na mnie spadek, po jakiejś nieznanej ciotce z Ameryki.

czwartek, 10 marca 2011

Co u potomka słychać?

Potomek rośnie, fika i ma się dobrze (jak twierdzi pan doktor ;-) Nie mieści się już w całości na zdjęciu USG, więc na dzisiejszej fotce została uwieczniona tylko głowa i korpusik ;-) Nie mam porównania, ale wydaje mi się, że ma niesamowicie długie nóżki (to na bank po mamusi ;-) Jak nimi machał/a, to wyglądał/a niemal jak sarenka ;-)

Uwagi techniczne.
Czekamy na pierwsze ruchy, które to mam koniecznie odnotować w karcie ciąży! Mam nadzieję, że moja skleroza nie jest tak daleko posunięta i będę o tym pamiętała.
W ramach smakołyków dostałam żelazo w tabletkach, bo jednak moja dolna granica hemoglobiny nie zachwyciła pana doktora i trzeba mnie trochę tym żelazem podtuczyć.
Na drogi moczowe dostałam prikaz łykania Uroseptu. Wprawdzie nie odczuwam żadnych dolegliwości, ale ponieważ to specyfik ziołowy, więc na pewno nie zaszkodzi.

USG połówkowe.
Tu małe zaskoczenie, bo myślałam, że to standardowe badanie wykonywane w połowie ciąży, a tu się okazuje że wcale nie. Pan doktor twierdzi, że przy prawidłowo rozwijającej ciąży nie ma potrzeby wykonywania go i w większości przypadków robi się je głównie dla "spokoju" mam. Wskazaniem są:
-  wiek matki powyżej 35 roku życia
-  nieprawidłowości we wcześniejszych usg
-  wady genetyczne występujące w rodzinie
-  martwe ciąże
i chyba coś tam jeszcze, ale nie zapamiętałam. Oczywiście jeśli ktoś ma ochotę, czy czuje taką potrzebę może to badanie wykonać niezależnie od powyższych czynników, jednak wtedy jest ono płatne. Koszt od 200zł wzwyż (zależnie od placówki).
I sama nie wiem, iść czy nie iść? Z jednej strony mój pan doktor jest świetnym specjalistą, pracuje w jednym z najlepszych szpitali położniczych na Śląsku, więc gdyby coś było nie tak, z pewnością by to wyłapał. Ale z drugiej strony może lepiej dmuchać na zimne i sprawdzić dokładnie?

wtorek, 8 marca 2011

Być kobietą, być kobietą...

Ladies and Gentlemen! A właściwie tylko Ladies (raz, że nie sądzę żeby tu zaglądał jakiś osobnik płci męskiej, a dwa w dniu dzisiejszym światem rządzą kobiety ;-) mam nadzieję, że dzisiejszy dzień upływa wam w sielsko anielskiej atmosferze, panowie noszą was na rękach, zasypują kwieciem, podają czekoladki na srebrnej tacy i są uosobieniem wszystkich waszych fantazji.
I bardzo proszę feministki o opuszczenie sali i nie zabieranie głosu. Może i kobieta faktycznie powinna być wielbiona cały rok, ale nie oszukujmy się - który Rysiek, Zdzisiek, czy Stachu by to wytrzymał?! I czy my aby na pewno chciałybyśmy cały rok być bóstwem na piedestale? (To w końcu dosyć nudna fucha i nogi bolą od stania ;-) Tak więc, niech sobie będzie ten Dzień Kobiet i niech ten biedny Rysiek, Zdzisiek, czy Stachu ma okazję raz w roku nam zaimponować ;-)

poniedziałek, 7 marca 2011

Krew oddam w dobre ręce

Wybrałam się bladym świtem  upuścić sobie krwi. W tym celu musiałam wybrać się do rodzinnego miasta, a co za tym idzie wstać o iście barbarzyńskiej porze, doprowadzić się do porządku żeby przypadkowo napotkane po drodze dzieci nie musiały uciekać na mój widok z dzikim wrzaskiem, odpalić furę i przewlec się te 25km wśród nerwów spieszących do pracy innych uczestników ruchu drogowego. I może bym nawet zaczęła podzielać tę zbiorową irytację, ale słońce tak pięknie przygrzewało przez szyby samochodu, że na miejsce dotarłam poważnie rozmarzona i przekonana, że oto mamy wiosnę. Po czym wysiadłam z samochodu i przypomniałam sobie, że omajgat jak pizga!
W przychodni jak zwykle dziki tłum. Na szczęście do laboratorium czekało jedynie 8 osób.  A może mi się tylko w oczach dwoiło z głodu. Na szczęście poszło szybko. Szkoda tylko, że pani laborantka miała zły dzień albo poprzednio pracowała w mięsnym, bo mam siniaka na pół ręki i wyglądam jakbym uciekła z Monaru. No nic, mam nadzieję że przynajmniej moja hemoglobina trzyma się dzielnie i nie wygłupia z żadną anemią.

wtorek, 1 marca 2011

Wiosenne porządki

Z okazji pierwszego dnia marca umyłam dziś okna. A wyglądały ci one już jak święta ziemia. No ale jakoś wcześniej nie miałam ochoty przymarzać do framugi. Jasność jakaś taka w domu nastała i wreszcie zerkając przez okno nie mam wrażenia, że na zewnątrz nieustająco panuje mgła.  Przy okazji wymyśliłam sobie, że na lato muszę aranżację okien wykoncypować w nieco zwiewniejszym klimacie, bo mi nie do końca aktualne firanki pasują. Na szczęście do lata jeszcze dużo czasu, nawet wiosna się jeszcze nie wykluła, więc może mi przejdzie. Oby.

A tu już dzielnie trzymające się hiacynty, żeby nie było że ciągle o nich gadam, a jeszcze nikt ich na oczy nie widział ;-)