niedziela, 30 października 2011

Co-sleeping

Muszę przyznać, że w swej krótkiej dopiero karierze bycia matką miałam kilka razy wątpliwości odnośnie własnych poczynań. Bo o ile w innych dziedzinach doskonale sprawdza się metoda uczenia się na własnych błędach, o tyle bardzo nie chciałabym eksperymentować na własnym dziecku. Wystarczy rozejrzeć się wokół, aż roi się od małoletnich ofiar błędów wychowawczych i beztroski rodzicieli. Zdecydowanie nie chciałabym dołączyć do tego mało zaszczytnego grona. Ale skąd w takim razie czerpać inspiracje, na czym się wzorować, czym kierować wychowując małego człowieka? Matczyna intuicja to chyba trochę za mało.Zastanawiałam się, czy nie popełniam błędu zabierając Emilię na noc do łóżka? Nawet tutaj, w blogowym świecie poznałam tylko jedną zwolenniczkę spania razem z dzieckiem (Oleńka, gdzie się znowu podziałaś dziewczyno?) Cała reszta z was konsekwentnie odkłada dzieciaczki do łóżeczek, więc czułam się trochę jak taka czarna owca śpiąc z dziecięciem pod pachą ;-) Aż nagle, zupełnym przypadkiem trafiłam na artykuł dotyczący co-sleepingu i oto aż pojaśniałam z uciechy, odkrywając że moja głęboka potrzeba kontaktu z dzieckiem nawet podczas snu to nic innego jak pierwotne instynkty sięgające niemal pramatki Ewy. Czuję się całkowicie rozgrzeszona. Ba! Nawet sobie zaczęłam wmawiać, że jednak miewam przebłyski geniuszu ;-)

środa, 26 października 2011

Wieści z placu boju

Byłyśmy wczoraj na konsultacji "naszego" jakże znienawidzonego naczyniaka. Rośnie sobie gad wstrętny, ma się całkiem dobrze i nic sobie nie robi z mojej głębokiej pogardy dla niego.
Pani doktor choć bardzo miła nie miała dla nas dobrych wiadomości. Jeżeli sam nie zacznie zanikać potrzebna będzie interwencja chirurgiczna w pełnej narkozie. Krioterapia, czy laser opadają ze względu na lokalizację. A na ostrzykiwanie sterydami z kolei ja nie mam zamiaru wyrazić zgody. Widziałam do czego potrafi doprowadzić ich działanie w dorosłym organizmie, więc nie wyobrażam sobie aplikowania ich tak maleńkiemu dziecku.
Póki co, dostałyśmy skierowanie na konsultacje do Poradni Chirurgii Onkologicznej Centrum Zdrowia Dziecka (sic! jak to strasznie brzmi), a dodatkowo przez 3 miesiące mamy stosować ucisk za pomocą plasterków Steri-Strip. I wszystko pięknie tylko wyobrażacie sobie bardzo precyzyjne przyklejanie plasterka w okolice oka trzymiesięcznego malucha i to stosując odpowiedni ucisk? Jest to jedna z bardziej stresujących rozrywek w moim życiu, ale głęboko wierzę, że przyniesie upragnione rezultaty, więc jeżeli ktoś ma akurat wolne ręce i nie za bardzo wie co z nimi zrobić, bardzo proszę o trzymanie kciuków.

sobota, 22 października 2011

Strach

Podobno każdy czegoś się boi. Był czas kiedy bałam się samotności. Był i taki kiedy bałam się ufać. W miarę upływu lat zaczęłam bać się starości, niedołężności, bycia niepotrzebną. Ale dziś odkryłam zupełnie nowy wymiar strachu. Tak przerażającego w swej mocy, że kiedy już  człowiek wpadnie w jego szpony nie będzie potrafił się uwolnić.

7:00 rano. Emilia po wypiciu mleka, jak to ma w zwyczaju, dosypia jeszcze leżąc na brzuszku. Ja w tym czasie robię sobie herbatę i kładę się obok niej z książką albo laptopem. Dziś wybrałam książkę i tak mnie wciągnęła, że za jednym zamachem przeczytałam 120 stron. I nagle dotarło do mnie, że przez cały ten czas Emilia się nie poruszyła. Dotknęłam jej plecków i nie zareagowała. Leżała buzią zwrócona w moją stronę, z rączkami ułożonymi po bokach głowy i nie ruszała się.
Przez ten ułamek sekundy, który potrzebowałam żeby rzucić się w jej kierunku i wziąć ją na ręce poczułam z całą mocą jak przerażający może być strach. I nawet kiedy już trzymałam ją w objęciach, a ona brutalnie wyrwana ze snu wrzeszczała w niebogłosy, nie potrafiłam przestać się trząść i płakać. Musiałam wylać z siebie cały ten strach i dopiero wtedy do mojego mózgu dotarło, że wszystko jest w porządku.

Patrzę na tę maleńką buźkę, która niczego nieświadoma uśmiecha się do mnie promiennie i myślę sobie, że od teraz już zawsze, najbardziej na świecie będę się bała lęku o nią.

środa, 19 października 2011

Wczorajszy dzień sponsorowała literka Z jak Zdziwienia

Zdziwienie nr 1
Na okoliczność pięknej, słonecznej pogody wybrałyśmy się do parku. Na jednej z ławeczek siedzi starszy pan. Ten typ starszego pana, który zawsze przywołuje mi w pamięci obraz dziadka. Kapelusz, laska, szary prochowiec spod którego zawsze wystaje kołnierzyk koszuli, a na twarzy niegasnący uśmiech. Pan siedzi i czyta gazetę. Mijam go z sentymentem, wzdychając w myślach: ech, coraz mniej takich prawdziwych gentlemanów. I nagle rzuca mi się w oczy strona gazety, którą pan z uwagą czyta, a na niej tytuł: „Co i jak Polacy robią w łóżku?” A obok zdjęcie pary rozwiewającej złudzenia, że odpowiedź na to pytanie brzmi: śpią.

Zdziwienie nr 2.
Ten sam spacer. Ten sam park. Przechodzę obok pomostu na którym dwóch meneli kontempluje piękno przyrody, racząc się trunkiem wino marki wino. Nagle dolatuje mnie ich rozmowa:
- pożyczysz mi „Alchemika”?
- niestety musiałem oddać, bo już dostałem upomnienie z biblioteki

Zdziwienie nr 3
Ten sam spacer. Ten sam park. Idę chodnikiem, za mną bieży dwóch dresów. Puszka z piwem w jednej ręce, fajka w drugiej, łysa główka nie skażona żadną głębszą myślą, co dobitnie przedstawia prowadzony przez nich dialog: „kur*a chłopie, ja pier**ę...” Mijają nas, gdy nagle jeden z nich pochyla się nad wózkiem i leci z tekstem: „ ale słodka, a gu gu gu puci puci puci..” powodując poważną konsternację u córeńki (Sama nie wiem czy bardziej zdziwił ją egzotyczny język, w jakim pan próbował nawiązać z nią kontakt, czy też fakt że pierwszy raz zobaczyła łysego człowieka)

Na tym etapie zakończyłam spacer, bo zaczęłam poważnie obawiać się, że ten wytrzeszcz oczu i opad szczęki zostanie mi na stałe.

niedziela, 16 października 2011

SOS urodowe

Nie wyobrażacie sobie nawet jakie ja mam czasami głupie pomysły. Wymyśliłam sobie np. że im starsze dziecko tym mniej absorbujące. No koń by się uśmiał. W pierwszym miesiącu życia Emilki miałam czas żeby się wykąpać, ogolić nogi, napaćkać na twarz maseczki, zastanowić się przed szafą w co się ubrać, zjeść śniadanie, pogadać przez telefon z przyjaciółką, poczytać zaprzyjaźniony blogi i nawet komentarze naskrobać. A mimo to ciągle narzekałam na brak czasu. No to dopiero teraz wiem co to znaczy nie mieć czasu! Absolutnie na nic.
Emilka w ciągu dnia ucina sobie zaledwie dwie krótkie drzemki, więc przez większą część doby stara matka prezentuje sobą obraz nędzy i rozpaczy. Dopiero po powrocie Księciunia z pracy ogarniam się nieco i doprowadzam do stanu, w którym napotkane przypadkiem  dzieci nie uciekałyby z krzykiem na mój widok. I naprawdę nie wiem jak to zrobię, ale jeszcze w tym miesiącu muszę wybrać się do fryzjera, bo na głowie mam już taką kopkę siana, że powiażnie zaczynam zastanawiać się nad ogoleniem się na łyso. Jest tylko jeden problem, w moim przypadku podcięcie i machnięcie odrostów zajmuje bite 3 godziny, a nie ma najmniejszych szans żeby córeńka wytrzymała tyle bez jedzenia. Pić z butelki natomiast nie zamierza, każda próba kończy się nerwami, pluciem i wrzaskiem. Jak dotąd maminy cycek jest jedyną dopuszczalną formą serwowania mleka. Więc jeżeli ktoś zobaczy ganiającą po mieście babę z farbą na łbie, to na pewno będę to ja ;-)

czwartek, 13 października 2011

Facet to świnia ;-)

Powolutku córeńka odkrywa, że gardło może służyć do czegoś więcej niż tylko wrzasku, dzięki czemu coraz częściej możemy usłyszeć nieśmiałe aaa, czy uuu. Wiem, że do gaworzenia jeszcze daleka droga, ale i tak niesamowicie rozczulają mnie te jej nieudolne jeszcze próby oswojenia strun głosowych. Gadam do niej nieustannie, śpiewam, nawet deklamuję wiersze, a ostatnio wyczytałam, że zaleca się również naśladowanie odgłosów zwierząt. Tak więc chodzę po domu i miauczę, szczekam, muczę, gdakam, ćwierkam, beczę, kwaczę i dziękuję niebiosom, że nikt poza córeńką tego nie słyszy. Wczoraj włączyłam do zabawy Księciunia (zawsze to raźniej robić z siebie idiotów we dwoje ;-) i poszłam zmywać. Po chwili dobiega mnie coś brzmiące mniej więcej jak: chrrrrrrrr chrrrrrrr. Wychylam głowę i pytam co to za zwierzę?
On: jak to co to za zwierzę? Świnka!
Chyba cierpiąca na astmę ;-)

poniedziałek, 10 października 2011

Cuda i dziwy

Jakiś czas temu kupiłam Emilce do łóżeczka tzw poduszkę klin. Nie za bardzo nam się przydaje, bo Emilka w łóżeczku spać nie zamierza, więc wykorzystujemy je głównie do przebierania, zmiany pieluch i podziwiania karuzeli (jeżeli delikwentka ma akurat dobry humor ;-) Niemniej poduszka jest i leży bezproduktywnie porastając mchem i paprociami (prawie). W sobotę przy okazji robienia prania rozebrałam ją z poszewki (odkrywając przy okazji, że poduszka zrobiona jest z gąbki) a że nie mam drugiej na zmianę narzuciłam na nią kocyk.
Popołudniu wróciłam ze sklepu, patrzę, a rzeczony kocyk na poduszce cały wymiętoszony. No nic, pomyślałam, że musiałam doprowadzić go do takiego stanu podczas ubierania córeńki. Wczoraj z kolei wróciliśmy od rodziców, zerknęłam do łóżeczka i coś mnie trafiło. Mało tego, że kocyk znowu wymiętoszony to jeszcze po całym łóżeczku walały się kawałki gąbki! Poduszka cała pogryziona i podrapana, co oczywiście nie stało się za sprawą działania sił nadprzyrodzonych  tylko kocich pazurków. Winowajczyni oczywiście prezentowała sobą uosobienie niewinności, ale i tak miałam ochotę wygarbować jej futerko. A najlepsze jest to, że nie mam pojęcia jak ona w ogóle tam wlazła?! Skakać tak wysoko nie potrafi, fruwać też, więc co? Albo odkryła sposób teleportowania się, albo nauczyła przysuwać sobie krzesło ;-)

czwartek, 6 października 2011

Odkrycia. Part II

Mogę się pochwalić, że nasze dziecię opanowało nową umiejętność... plucie! I na nic moje tłumaczenie, że damie  takie zachowanie nie przystoi, córeńka zawzięcie ćwiczy sztukę parskania ilekroć sobie o niej przypomni. A że zdarza się jej przypomnieć sobie np podczas picia mleka, to efekty można podziwiać wszędzie w koło, nie wyłączając ściany, matki i kota, który nieopatrznie akurat przechodził obok.

niedziela, 2 października 2011

Dwa miesiące

Ktoś kiedyś powiedział "Jeżeli posiadasz coś, czego nie oddałbyś za żadne pieniądze tego świata, jesteś bardzo szczęśliwą osobą"
Patrzę na śpiącą córeczkę i myślę sobie, że ten ktoś miał niesamowitą rację. Dziś mijają dwa miesiące odkąd ten nasz prywatny ósmy cud świata jest na świecie i bez wątpienia mogę powiedzieć, że nic nigdy nie uszczęśliwiło mnie tak bardzo.