niedziela, 27 lutego 2011

Z pamiętnika młodej zielarki

Znalazłam pod szafą (sic!) jakieś cebulki. Pojęcia nie mam co to może być i na bogów jak one się tam w ogóle znalazły? Zasadziłam je i w napięciu czekam, co też  z nich wyrośnie (i czy będzie to znana współczesnej nauce forma życia?).
Z przykrością zawiadamiam również, że dwa z moich świeżo nabytych hiacyntów nie doczekały starości. A wszystko za sprawą kocicy, która zapałała do nich wielką miłością i czuła nieustającą potrzebę kontaktu z nimi. Hiacynty tego gorącego uczucia nie podzielały i wybrały śmierć, rzucając się z parapetu na podłogę.

piątek, 25 lutego 2011

Mistrz kierownicy

Ja: jedna dziura na całej drodze, a ty musiałeś w nią wjechać?
On:: też to zauważyłaś? Wiesz jaka to sztuka wjechać w taką małą dziurę? Chciałem ci pokazać jaki jestem zdolny

A jak ja kiedyś wjechałam na wystający na poboczu konar, który zrobił piękne wgniecenie w drzwiach, to była karczemna awantura, a nie gratulacje, jaka zdolna jestem :/

środa, 23 lutego 2011

Z cyklu: zakupy

W ramach dnia wolnego od pracy miałam dziś zamiar poświęcić się lenistwu, poobijać o kąty, pobimbać sobie i uważać aby przypadkiem nie skalać się jakąś durną robotą.
Bladym świtem obudziła mnie wkurzona kocica
- jeszcze chwilunię - wymamrotałam, przekręcają się na drugi bok.
Kocica nie wykazała się zrozumieniem. Pacnęła mnie łapą w półprzymknięte oko.
- Niedobry kot z ciebie, wiesz? - wyjęczałam
- Miau - odparła z wyrzutem
- Nie nakarmił cię Księciunio przed wyjściem?
- Miaaaaau
- Najwyraźniej nie.
Wstałam i powlokłam się do kuchni nakarmić biednego koteczka, który już pewnie głodem przymierał i resztką sił mi po łóżku skakał, wszak całą noc nie jadł! Zerkam do szafki - skończyła się karma (o rzesz!) Trudno, darmo trzeba było odziać się w strój wyjściowy i udać do zoologicznego, bo przebywanie w domu wraz z głodnym kotem jest czynnością tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Ja się do nich nie zaliczam.
A skoro już byłam na mieście, to postanowiłam zrobić zakupy. I wszystko pięknie, ale w supermarkecie był też dział roślin, więc do kasy przytargałam 4 hiacynty. Po czym stwierdziłam, że nie mam ich w czym umieścić. Zaraz obok było OBI, więc polazłam kupić osłonki. W międzyczasie dokupiłam jeszcze dwa hiacynty, dwa worki ziemi, metalowe wiaderko, opakowanie cebulek jaskrów, dwie ramki na zdjęcia, opakowanie kaboszonów, puszkę farby oraz poszewkę na poduszkę. A miałam pojechać TYLKO po karmę dla kota.

wtorek, 22 lutego 2011

Na zakupach, w dzień targowy takie słyszy się rozmowy

Ja: zobacz jaka ładna bluzeczka!
On: masz już tysiąc takich bluzek
Ja: nieprawda, takiej jeszcze nie mam

(przymierzyłam)
Ja: i jak, podoba ci się?
On: tak, tak, ślicznie wyglądasz
Ja: też mi się podoba, o słyszysz? ona mnie woła
On: słyszę, mówi: go away!
Ja: nie, nie, ona woła: take me home

Z ciekawostek flory i fauny. W szafie właśnie rozleciał się wieszak ze spódnicami. Sam z siebie. Nieniepokojony przez nikogo. Po prostu nie wytrzymał ich ciężaru i rozpadł się w drewniany niebyt. Niestety, z bólem serca muszę przyznać, że jednak mam za dużo ciuchów. Na dodatek w 90% z nich za niedługo nie będę się mieściła.
Dobra wiadomość jest taka, że będę musiała sobie kupić nowe. Zła, że będą to ubranka z serii wór na kartofle tudzież czteroosobowy namiot :/

sobota, 19 lutego 2011

Łóżko. Part 2

Leżymy. Osobisty książę z bajki ogląda jeszcze tv, bo musi się wyciszyć. Doprawdy nie wiem jakim cudem on się wycisza oglądając np. „Szkło kontaktowe”. Ja po 5 minutach mam ciśnienie 200/180mmHg. Przekręcam się na bok, bardzo starając się nie słuchać, o czym oni tam ględzą i słyszę:
- kochanie, połóż się na plecach, bo mi zasłaniasz telewizor
- telewizor?! Ja ci przesłaniam cały świat, a nie tylko jakiś głupi telewizor!

Jego mina – bezcenna ;-)

środa, 16 lutego 2011

Lustereczko powiedz przecie kto jest najpiekniejszy w świecie?

Osobisty książę z bajki z przepastnych odmętów łazienki:
- Kochanieeee, gdzie masz jakiś krem żebym mógł sobie posmarować ręce?
- tam w koszyczku, poszukaj sobie
Przychodzi, pokazuje:
- ten może być?
- nie, to jest nawilżający, ale do twarzy
Poszedł.
Wraca.
- a ten?
- ten też jest do twarzy, tylko z kolagenem i na noc
Poszedł.
Wydzierając się z łazienki
- a ten różowy?
- pod oczy
- a ten Lirene?
-na pękające naczynka
Przyszedł z całym koszykiem.
- to który jest do rąk, bo jak zaraz usłyszę: ten też nie, bo ten jest na krostki na lewym półdupku, to nie wytrzymam.

Wypraszam sobie, nie mam krostek na lewym półdupku! Na prawym zresztą też nie ;-P

poniedziałek, 14 lutego 2011

Miałam sen

Potomek mi się przyśnił.  Nasz własny dla ścisłości.  Widocznie moja szanowna psychika raczyła w końcu przyjąć do wiadomości, że to się dzieje naprawdę i nikt jej w konia nie robi. Niestety szczegóły snu dosyć szybko mi się rozmyły, ale pamiętam że potomek był świeżo urodzony, maleńki, płci męskiej i posikany ;-)
Ciekawe, czy będę mogła wpisać sobie do CV w dodatkowych umiejętnościach: wróżka jasnowidzka wykwalifikowana w warunkach domowych? ;-)

niedziela, 13 lutego 2011

Najlepszy przyjaciel człowieka

Kocica wlazła na biurko i uznała za naturalne ułożyć swe członki na papierach Księciunia, który niestrudzenie ślęczał nad jakimś projektem.
- No co ty robisz?! Wynocha stąd, niedobry kocie!
Oczywiście ze strony kota zero reakcji.
Chwilę później:
- Kochanie, podaj mi pilota
Niby usłyszałam, ale jakaś taka średnio rozgarnięta byłam, nie wpadłam na to że to do mnie, w związku z czym reakcji nie wykazałam.
- Nikt mnie w tym domu nie słucha! Ani ten kot, ani ty!
- Kup sobie psa – zasugerowałam  nieśmiało

Choć nieco nierozważnie, bo jeśli jutro przyjdzie do domu z psem, to co zrobię?

czwartek, 10 lutego 2011

Przychodzi baba do doktora

Czwarta wizyta u pana doktora zaliczona. Potomek mierzy 8cm i wykonuje takie akrobacje, że chyba zainteresuję się bliżej naszymi drzewami genalogicznymi, w poszukiwaniu wśród przodków cyrkowców, czy kaskaderów. Muszę przyznać, że byłam w szoku oglądając, jak ta mała istota szalała w tej macicy. Jeżeli zostanie mu/jej ta tendencja, to biedne moje wszystkie narządy wewnętrzne i ja cała ;-) Nieważne, może sobie nawet zrobić z jelita cienkiego huśtawkę, a z wątroby worek treningowy. Jeżeli tylko dzięki temu będzie się rozwijało prawidłowo, wszystko zniosę. I obiecuje tylko trochę jęczeć i narzekać ;-)
A w ogóle to stara, głupia sklerotyczka ze mnie! Zapomniałam zabrać od pana doktora zdjęcia! Buuu

wtorek, 8 lutego 2011

Hej ho, hej ho...

I oto nadszedł sądny dzień, ziemia zadrżała w posadach, rozstąpiły się niebiosa i przemówił głos: Rusz te leniwe dupsko i idź do pracy!
No dobrze, dobrze, już idę. Po co te nerwy? Popracuję sobie, a jakże (choć jak wieść gminna niesie za dużo pracy, to my aktualnie nie mamy. No to posiedzę i posymuluję pracę). Pozarabiam trochę pieniążków (co by było na waciki i uciechy cielesne). Z ludźmi poprzebywam (przypomnę sobie ludzką mowę)
Same plusy! Tylko czemu mi się tak nie chce?

sobota, 5 lutego 2011

Gimnastyka artystyczna

Wyczytałam w niekończącym się źródle wiedzy i mądrości (znaczy w internecie), że od 13 tygodnia ciąży kobieta powinna zacząć ćwiczyć mięśnie Kegla. No chwila, toć ja całą anatomię śpiewająco zdawałam i to po łacinie, a pana Kegla coś sobie nie przypominam. Na szczęście z pomocą przyszła ciocia Wikipedia i oświeciła mnie, że to te od dna macicy. No może faktycznie akurat o nich nie musiałam się uczyć ;-P
A więc dobrze. W ramach pracy nad lekkim, łatwym i przyjemnym porodem (ha, ha, ha) oraz w trosce o to aby po nim wątroba mi się pomiędzy kolanami nie pałętała, postanowiłam ćwiczyć. Przeczytałam na czym rzecz polega i co? Dupa. Jak mam napinać mięśnie krocza nie napinając brzucha? (kiedy mi się nawet cebulki włosowe napinają)  No nie da się! Próbowałam na wszelkie możliwe sposoby i pozycje i nic. I jeszcze mam pamiętać żeby prawidłowo oddychać i czas odliczać. No proszę was. To chyba  ktoś niespełna rozumu wymyślił. A najbardziej rozczulił mnie tekst, że ćwiczenia te można wykonywać praktycznie wszędzie; w domu, w pracy, stojąc w kolejce... No to wykonywałam - siedząc na kanapie. Przyszedł wybranek mego serca, spojrzał i zapytał:
- co robisz?
- ćwiczę mięśnie Kegla
- a wyglądasz jakbyś robiła kupę

czwartek, 3 lutego 2011

Muzyka łagodzi obyczaje?

Cały ranek słuchamy sobie z sąsiadem Lady Gagi. Dokładniej rzecz ujmując on słucha, a ja dzięki fantastycznej akustyce naszego bloku, chcąc, nie chcąc również w tym słuchaniu uczestniczę. Domyślam się, że tych atrakcji dostarcza mi młodociana wersja sąsiada, aktualnie nudząc się w domu na okoliczność nie pójścia do szkoły (z powodów niewiadomych). Poleciałam nawet poprosić o przyciszenie, o słodka naiwności! Tak dudni, że mogłabym w te drzwi czołgiem przywalić, a delikwent i tak by nie usłyszał. Niestety przy 7 razie odsłuchiwania „Alejandra” nie wytrzymałam. Dowaliłam mu SDMem, na cały regulator, a że sprzęt mam zdecydowanie lepszy... hy, hy, hy
Mam tylko nadzieję, że reszta sąsiadów jest w pracy.

środa, 2 lutego 2011

Dobry zwyczaj - nie pożyczaj!

Zły to ptak, co własne gniazdo kala, ale muszę, bo inaczej się uduszę. W każdej rodzinie chyba znajdzie się czarna owca. W mojej, ta mało zaszczytna rola, przypadła młodszemu bratu mego taty. Osiągnąwszy wiek pełnoletni znalazł upodobanie do trunków wysokoprocentowych i tak zaczęła się jego krótka i tragiczna kariera. W międzyczasie przygruchał sobie żonę, dziwnym zbiegiem okoliczności, również nie stroniącą od mocniejszych napojów. Mało tego, jak w każdej szanującej się rodzinie – potomstwo na świat wydali. Wprawdzie tylko w jednej sztuce, ale zawsze to obywatelski obowiązek spełniony. Niestety na tym ich rola się skończyła, dzieciątko wychowywała babcia, a młodzi małżonkowie z radością oddawali się swemu hobby. Jak się nietrudno domyślić długo ta sielanka nie trwała, oboje zeszli z tego padołu w kwiecie wieku, na skutek marskości wątroby. Na świecie została pełnoletnia już wówczas potomka. Nad stratą bolała okrutnie, co nietrudno było zrozumieć, bo niechby nawet ci rodzice najgorsi na świecie byli, ale zawsze to jednak rodzice. Potomka zawsze u bliższych i dalszych krewnych głębokie współczucie budziła, bo biedna taka, znikąd pomocy, w nikim oparcia i sama jak ten palec drwala.
Do czasu. Przy grobie ojca i matki noga jej nie postała. Widocznie rwąc włosy z głowy na pogrzebie wyczerpała całe pokłady miłości i pamiętać o rodzicach już nie czuje potrzeby. Do babci, która ją było nie było wychowała, jak rok długi nie zajrzy, bo prowadzenie rozmów o łupaniu w krzyżu i dźganiu pod łopatką jest poniżej jej poziomu. Losem i zdrowiem reszty krewnych się nie zainteresuje, bo co ją to może obchodzić. Całe serce straciłam do niej, kiedy pewnego razu napisała do mojej mamy smsa, mniej więcej takiej treści: „cześć ciocia, mogłabyś do mnie zadzwonić, bo mam sprawę, a nie mam doładowanego telefonu” Mamusia zgodnie z prawdą odpisała jej, że w tej chwili nie może, bo jesteśmy u taty w szpitalu. Na co w odpowiedzi dostała: „aha, a mogłabyś mi pożyczyć 200zł?” Wypadałoby brzydko zakląć (co niniejszym czynię cicho pod nosem). I tak jest do dziś. Jeśli już łaskawie się odezwie, to w wiadomym celu. Nie przeczę sama jej pieniądze nie raz pożyczałam, poruszana łzawymi historyjkami (a może kierowana własną głupotą) i niekoniecznie oglądałam te sumy z powrotem na oczy. Mamusia za pożyczoną jej (o pardon! Podarowaną jej) kasę już spokojnie mogłaby sobie futro z norek kupić albo i dwa. Bo jakoś tak człowiek, durne stworzenie, choć sobie obiecuje i zaklina, to jednak pomoże. Zwłaszcza, kiedy ma z czego.
Ale dziś w nocy delikwentka przekroczyła chyba wszystkie możliwe granice. O północy obudził mnie sms, treści następującej: „Mam prośbę, pożyczyłabyś mi do dziesiątego 1000zł? Przyjadę po tę kasę rano do ciebie” Dobrze, że leżałam! Grzecznie odpisałam, czy wie która godzina i czy wydaje się jej, że u mnie 1000zł leży pod każdą poduszką? Odpisała: „Wiem, że jest późno, ale to pilna sprawa I przecież możesz rano skoczyć do bankomatu”
Mogę, ale nie skoczyłam, bo jeśli czegoś w ludziach naprawdę nienawidzę to bezczelności!!!

Uff, lepiej mi.