środa, 2 lutego 2011

Dobry zwyczaj - nie pożyczaj!

Zły to ptak, co własne gniazdo kala, ale muszę, bo inaczej się uduszę. W każdej rodzinie chyba znajdzie się czarna owca. W mojej, ta mało zaszczytna rola, przypadła młodszemu bratu mego taty. Osiągnąwszy wiek pełnoletni znalazł upodobanie do trunków wysokoprocentowych i tak zaczęła się jego krótka i tragiczna kariera. W międzyczasie przygruchał sobie żonę, dziwnym zbiegiem okoliczności, również nie stroniącą od mocniejszych napojów. Mało tego, jak w każdej szanującej się rodzinie – potomstwo na świat wydali. Wprawdzie tylko w jednej sztuce, ale zawsze to obywatelski obowiązek spełniony. Niestety na tym ich rola się skończyła, dzieciątko wychowywała babcia, a młodzi małżonkowie z radością oddawali się swemu hobby. Jak się nietrudno domyślić długo ta sielanka nie trwała, oboje zeszli z tego padołu w kwiecie wieku, na skutek marskości wątroby. Na świecie została pełnoletnia już wówczas potomka. Nad stratą bolała okrutnie, co nietrudno było zrozumieć, bo niechby nawet ci rodzice najgorsi na świecie byli, ale zawsze to jednak rodzice. Potomka zawsze u bliższych i dalszych krewnych głębokie współczucie budziła, bo biedna taka, znikąd pomocy, w nikim oparcia i sama jak ten palec drwala.
Do czasu. Przy grobie ojca i matki noga jej nie postała. Widocznie rwąc włosy z głowy na pogrzebie wyczerpała całe pokłady miłości i pamiętać o rodzicach już nie czuje potrzeby. Do babci, która ją było nie było wychowała, jak rok długi nie zajrzy, bo prowadzenie rozmów o łupaniu w krzyżu i dźganiu pod łopatką jest poniżej jej poziomu. Losem i zdrowiem reszty krewnych się nie zainteresuje, bo co ją to może obchodzić. Całe serce straciłam do niej, kiedy pewnego razu napisała do mojej mamy smsa, mniej więcej takiej treści: „cześć ciocia, mogłabyś do mnie zadzwonić, bo mam sprawę, a nie mam doładowanego telefonu” Mamusia zgodnie z prawdą odpisała jej, że w tej chwili nie może, bo jesteśmy u taty w szpitalu. Na co w odpowiedzi dostała: „aha, a mogłabyś mi pożyczyć 200zł?” Wypadałoby brzydko zakląć (co niniejszym czynię cicho pod nosem). I tak jest do dziś. Jeśli już łaskawie się odezwie, to w wiadomym celu. Nie przeczę sama jej pieniądze nie raz pożyczałam, poruszana łzawymi historyjkami (a może kierowana własną głupotą) i niekoniecznie oglądałam te sumy z powrotem na oczy. Mamusia za pożyczoną jej (o pardon! Podarowaną jej) kasę już spokojnie mogłaby sobie futro z norek kupić albo i dwa. Bo jakoś tak człowiek, durne stworzenie, choć sobie obiecuje i zaklina, to jednak pomoże. Zwłaszcza, kiedy ma z czego.
Ale dziś w nocy delikwentka przekroczyła chyba wszystkie możliwe granice. O północy obudził mnie sms, treści następującej: „Mam prośbę, pożyczyłabyś mi do dziesiątego 1000zł? Przyjadę po tę kasę rano do ciebie” Dobrze, że leżałam! Grzecznie odpisałam, czy wie która godzina i czy wydaje się jej, że u mnie 1000zł leży pod każdą poduszką? Odpisała: „Wiem, że jest późno, ale to pilna sprawa I przecież możesz rano skoczyć do bankomatu”
Mogę, ale nie skoczyłam, bo jeśli czegoś w ludziach naprawdę nienawidzę to bezczelności!!!

Uff, lepiej mi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz