środa, 23 lutego 2011

Z cyklu: zakupy

W ramach dnia wolnego od pracy miałam dziś zamiar poświęcić się lenistwu, poobijać o kąty, pobimbać sobie i uważać aby przypadkiem nie skalać się jakąś durną robotą.
Bladym świtem obudziła mnie wkurzona kocica
- jeszcze chwilunię - wymamrotałam, przekręcają się na drugi bok.
Kocica nie wykazała się zrozumieniem. Pacnęła mnie łapą w półprzymknięte oko.
- Niedobry kot z ciebie, wiesz? - wyjęczałam
- Miau - odparła z wyrzutem
- Nie nakarmił cię Księciunio przed wyjściem?
- Miaaaaau
- Najwyraźniej nie.
Wstałam i powlokłam się do kuchni nakarmić biednego koteczka, który już pewnie głodem przymierał i resztką sił mi po łóżku skakał, wszak całą noc nie jadł! Zerkam do szafki - skończyła się karma (o rzesz!) Trudno, darmo trzeba było odziać się w strój wyjściowy i udać do zoologicznego, bo przebywanie w domu wraz z głodnym kotem jest czynnością tylko dla ludzi o mocnych nerwach. Ja się do nich nie zaliczam.
A skoro już byłam na mieście, to postanowiłam zrobić zakupy. I wszystko pięknie, ale w supermarkecie był też dział roślin, więc do kasy przytargałam 4 hiacynty. Po czym stwierdziłam, że nie mam ich w czym umieścić. Zaraz obok było OBI, więc polazłam kupić osłonki. W międzyczasie dokupiłam jeszcze dwa hiacynty, dwa worki ziemi, metalowe wiaderko, opakowanie cebulek jaskrów, dwie ramki na zdjęcia, opakowanie kaboszonów, puszkę farby oraz poszewkę na poduszkę. A miałam pojechać TYLKO po karmę dla kota.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz