piątek, 28 grudnia 2012

Poświątecznie

Święta skończyły się zanim zdążyłam poczuć ich klimat. Jedynie resztki pierników i stos nowych zabawek wzbogacający Emilkową kolekcję są namacalnym dowodem na to,  że  jednak się odbyły.
Kolację wigilijną odstawiliśmy w tym roku tak prowizorycznie, że gdyby widział to jakiś duchowny, to cała rodzina ekskomunikowana jak nic, ale co tu zrobić, kiedy dziecko głodne i w nosie ma odmawianie jakichś modlitw, czy dzielenie się opłatkiem. Jedzenie na stole, to trzeba jeśc, a nie jakieś harce wyczyniać.

Za to rozpakowywanie prezentów stanowiło istny szał.  Bo czym tu się najpierw bawić? 
Była i książeczka interaktywna z możliwością nagrywania dźwięków

 
 i arka Noeo z zestawem wydających dźwięk zwierzątek, 

 
 i  zestaw kawowy dla prawdziwej damy, 
 
i  wzbudzająca największy entuzjazm kuchnia 
 
Mniej więcej coś takiego
Biorąc pod uwagę fakt, z jakim zaangażowaniem Emilka na niej "gotuje" matka już z radości zaciera ręce, że już niedługo nie będzie musiała starczeć smętnie nad garami, bo przygotowywanie posiłków zwali na córcię ;-)
Pod choinką znalazły się również sanki (a przynajmniej znalazłyby się gdyby się pod nią zmieściły) 
(w oryginale mają jeszcze prowadnicę do pchania)
 Niestety śniegu ani widu, ani słychu. Ale dla nas to przecież żadna przeszkoda w cieszeniu się nowym nabytkiem - jeździmy sobie po pokoju ;-)
Były też gitara, i jeżdżący po torach pociąg, które z braku fotek w necie nie zostaną zaprezentowane, ale może załapią się na jakieś zdjęcie w galerii ;-)
 
A wczoraj poszłyśmy zanieść prezenty córeczkom mojej kuzynki (w tym mojej chrześniaczce - zdaje się że się jeszcze nie pochwaliłam, że zostałam matką chrzestną pewnej prześlicznej laleczki) I oczywiście u nich też czekał na Emilkę prezent. Piękny zestaw drewnianych klocków.

Będąc dzieckiem uwielbiałam się takimi klockami bawić, więc wczorajszy wieczór upłynął mi pod znakiem roli wybitnego budowniczego ;-) Emilka póki co realizuje się, jako człowiek-demolka, ale mam nadzieję, że niedługo odkryje także radość tworzenia ;-)

niedziela, 23 grudnia 2012

Jingle bells

Wierzyć mi się nie chce, że jutro Wigilia. Ogólnie mam problemy z przyjęciem do wiadomości faktu, że czas zasuwa, jak mały odrzutowiec i za nic ma moje pobożne życzenia bycia piękną i młodą ;-)
Do tematyki świąt podeszłam w tym roku bez szału. Żadnego trzepania dywanów, wymiatania paprochów spod szafy i czyszczenia sreber. Ot, sprzątnęłam standardowo tyle, co podczas cotygodniowych porządków i też jest ok. Zresztą nawet gdybym bardzo chciała wpaść w szał porządków, to świadomość istnienia małego pomocnika, który przecież uwielbia "sprzątać" razem ze mną, natychmiast ten zapał studzi. Wystarczy spojrzeć na moje pięknie wypucowane okna, które były czyste przez godzinę, bo później Emilka wpadła na pomysł nawiązania z nimi bliskiego kontaktu za pomocą tłustych łapek i języka. Ręce mi odpadły momentalnie. W ogóle mojemu dziecku lepiej nie pokazywać wiadra z wodą, bo zazwyczaj źle się to kończy (czytaj mam do sprzątnięcia trzy razy więcej niż przed wzięciem się za porządki) Sprzątanie w takich warunkach, to zdecydowanie sport nie na moje nerwy.
Za to wielkim sukcesem okazało się nabycie prezentów. Zdecydowaliśmy się na symboliczne drobiazgi, ale i tak trzeba było wymyślić, co komu kupić, a potem jeszcze to zdobyć. I tu pean pochwalny w stronę zdobyczy techniki, bo większość załatwił za mnie wujek Google oraz miłościwie nam panujące Allegro, a pozostałą resztę Emilka. Tak, zakupy z córeńką dostarczają niezapomnianych wrażeń, bo nigdy nie wiem, co zastanę w swoim koszyku po dotarciu do kasy. Niby sobie grzecznie siedzi i radośnie rozgląda na boki, a wykładając towar na taśmę okazuje się, że pośród sterty planowych zakupów zupełnie niespodziewanie znajduję np. książeczkę z naklejkami,  męski żel do kąpieli albo jeden kapeć ;-)

sobota, 15 grudnia 2012

Motywacjo, wróć!

Emilka drugi dzień z rzędu ma gorączkę. Pani doktor filozoficznym tonem stwierdziła, że to wirus. No naprawdę? Byłabym głęboko zdziwiona gdyby wymyśliła coś innego. U nich 99% przypadków to wirus.
A jak dziecko markotne, wiadomo, nic nie cieszy, nic nie bawi, jedyna pociecha w wiszeniu mamie na szyi. I jakoś tak mi oklapł entuzjazm, zapał i chęci do wszystkiego. Najchętniej wpakowałabym nas pod kołdrę, zwinęła w kłębek i poczekała na lepsze czasy.

wtorek, 11 grudnia 2012

Prezenty

Co roku obiecuję sobie, że temat gwiazdkowych prezentów załatwię na spokojnie, z wyprzedzeniem i co roku kończy się na tym, że dzień przed Wigilią latam z obłędem w oczach po sklepach i wymyślam sobie od idiotek. Wprawdzie w tym roku mama poddała pod głosowanie pomysł żeby zrobić prezenty tylko najmłodszym członkom rodziny, ale już na wstępie tata się oburzył: "to ja cały rok nie kupiłem sobie ani jednej skarpetki, a ty mi teraz mówisz, że nie dostanę na święta?! To w czym ja teraz będę chodził?" No więc jednak prezenty być muszą i żeby nie było, jak co roku już dziś wybrałam się na mały rekonesans. 2,5 godziny snucia się po Silesii i kupiłam aż JEDEN prezent. No w takim tempie, to z całością wyrobię się może na WIELKANOC.
Zaskoczona byłam natomiast zachowaniem Emilki. Miałam małe opory, czy zabierać ją ze sobą na taką eskapadę, ale zupełnie niepotrzebnie, bo większość czasu grzecznie siedziała w wózku, a później maszerowała trzymając się za rękę i tylko jeden kryzys miałyśmy, kiedy w Empiku ubzdurała sobie, że bardzo chce zostać posiadaczką gumowej kaczki... dla psa ;-)

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Jestem szalona tra lala

To trzeba mieć coś z masochistki żeby wziąć dzień wolny w pracy tylko po to żeby od rana harować w domu. 13:00 godzina a ja już zdążyłam zrobić jedno pranie, nastawić drugie, przebrać pościel, umyć okna, wyprasować firanki i stos Emilkowych ciuszków, zrobić porządek w dwóch kuchennych szafkach, wysprzątać łazienkę, nastawić obiad i posprzątać balkon (co było najgłupszym pomysłem z wszystkich powyższych) A na dokładkę jeszcze ogarnęłam blogaska i przywróciłam sobie zakładki z linkami. Przy okazji odkryłam kilka osób, które mają mnie u siebie w linkach, ale siedzą cicho i się do tego nie przyznają. Tak więc też sobie zalinkowałam i będę bezczelnie podglądała zza firanki ;-)
W planach miałam jeszcze rundkę z córeńką po śniegu, ale na samą myśl, że miałabym teraz zapakować moje oklapnięte członki w szesnaście warstw ubrań i hasać wesoło po mrozie lekko mi słabo. Niestety obawiam się, że Emilka nie odniesie się entuzjastycznie do moich planów spędzenia popołudnia na zwisaniu z kanapy, zwłaszcza że już 2 godziny śpi i jak wstanie z pewnością nadmiar energii będzie ją męczył.

niedziela, 9 grudnia 2012

Polska język trudna język

Oglądamy sobie książkę jednocześnie bawiąc się w pokazywanie. Jest to zajęcie, które Emilce nigdy się nie nudzi i za każdym razem pokazuje wszystkie znane jej zwierzątka z takim samym zapałem i zaangażowaniem. Co jakiś czas dokładam jej nowe zwierzątko, typu motylek, krecik, ślimak. I tak po wskazaniu wszystkich kotków, piesków, krówek,świnek, kurek, koni pytam: 
- a gdzie są gołąbki? 
Na co Emilka otwiera szeroko buzię i stuka paluszkiem w jedynki. 
- to są ząbki, nie gołąbki
Ale córeńka najwyraźniej wie lepiej.

czwartek, 6 grudnia 2012

Pan w czerwonym

Pomimo fatalnych warunków pogodowych Mikołajowi udało się dziś do nas dotrzeć i nawet nie stękał za bardzo, że taki wielki wór prezentów musiał na plecach przywlec. Wszedł, rozejrzał się wokół i tradycyjnie zapytał, czy są tu jakieś grzeczne dzieci, na co starsza część dzieciaków zaczęła energicznie przekonywać, go że owszem, w tej rodzinie same cherubinki grzeczniutkie od świtu do nocy, a Emilka, urodzona outsiderka, spojrzała na niego wzrokiem w stylu: jeszcze jakieś głupie pytania? A w ogóle coś ty za jeden? I kategorycznie odmówiła zasiądnięcia na kolanach jegomościa. Miał szczęście, że łaskawie prezenty jednak postanowiła przyjąć, bo musiałby biedak cały ten majdan płaczących bobasków, śpiewających koników Ponny, książeczek i innych pierdółek targać z powrotem na bazę ;-)

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Dziś pytanie, dziś odpowiedź

Wracam sobie z pracy, a tu niemalże w progu wita mnie dziki ryk, bo córeńka odkryła w sobie chęć zostania nudystą i nie chciała się ubrać po zmianie pieluchy. Pytam więc, co to za wrzaski i gdzie jest moja grzeczna dziewczynka? Na co Emilka ze spokojem - TU!

niedziela, 2 grudnia 2012

Prośba

Jako że bycie blondynką zobowiązuje właśnie dałam popis swoich umiejętności i jakimś cudem skasowałam sobie całą listę zaprzyjaźnionych blogów.  I nawet złowrogo brzmiący komunikat: "czy na pewno chcesz usunąć tę pozycję z listy?" nie dał mi do myślenia. Klasyczny przykład chwilowej niepoczytalności.

W związku z powyższym gorąca prośba do stałych bywalców o zostawienie w komentarzu namiarów na siebie. Anonimowi zaglądacze również mogą podać, jeśli najdzie was chęć włączenia mnie w poczet swojego fanklubu ;-)

A Emilka skończyła dziś 16 miesięcy! :-)

sobota, 1 grudnia 2012

Koneserka

Siedziałam sobie wczoraj na kanapie szukając na laptopie czegoś tam odnośnie budowy i pogryzałam oliwki. Przyszła Emilka, popatrzyła do miseczki, wzięła jedną oliwkę, obejrzała ją dokładnie z każdej strony, włożyła do buzi, pomlaskała i... stwierdziła "mniam", po czym zabrała miskę z resztą oliwek i poszła sobie. I to było na tyle z mojej przekąski. Co najdziwniejsze z całej naszej rodziny tylko ja lubię oliwki, reszta delikwentów krzywi się z niesmakiem. A Emilka, cóż tu dużo mówić, moja krew! ;-)

środa, 21 listopada 2012

Skruszka

Kochane dziewczyny, bardzo dziękuję za troskę i już spieszę donieść, że wszystko u nas w porządku! Jedynie styrana matka zanim zdąży odpalić wieczorem laptopa pada w objęcia Morfeusza i tyle z niej pożytku. Ruszyła budowa naszego domu i teraz to już NAPRAWDĘ nie mam czasu nawet się w spokoju wysikać. Wiedziałam, że to będzie organizacyjno - logistyczna masakra i nie pomyliłam się ani odrobinę. Już teraz podziwiam wszystkich, którzy wybudowali domy i nie oszaleli przy tym, bo ja jestem na dobrej drodze do zostania pensjonariuszką jakiegoś sympatycznego przybytku bez klamek. Także jeśli macie jakieś wolne kciuki, to trzymajcie je proszę za mnie, żebym jednak dotrwała w zdrowiu do końca tego przedsięwzięcia ;-)

Z wieści Emilkowych.
Dziecko mi strasznie"dorosło" przez ostatni czas. To już naprawdę nie jest moja mała kluseczka, tylko mała mądralińska i nieustannie serwuje mi opady szczęki o podłogę. Jak tak dalej pójdzie będę sobie musiała niebawem sztuczną szczękę sprawić, bo moja własna jest już masakrycznie wyrobiona na zawiasach.
Muszę wypunktować tu sobie kiedyś wszystkie aktualne umiejętności i słówka, z Emilkowego słownika (najbardziej rozczula mnie "proszę" podczas podawania komuś czegoś, które w jej wykonaniu brzmi pleple ;-), ale to może, jak kiedyś wyczaruję sobie chwilę czasu.
Aha. I mamy 16. ząb.

poniedziałek, 29 października 2012

3xZ

Trzy piękne, śnieżnobiałe kły wzbogaciły dorobek Emilkowego uzębienia, powiększając tym samym sumę wszystkich zęborków do sztuk 15! 
Wiecie co mnie najbardziej zdumiewa? Nawet nie to, jak pięknie i bezproblemowo moje dziecko radzi sobie z ząbkowaniem, ale fakt, że mając tak poważnie zaopatrzoną szczękę ANI RAZU mnie nie ugryzła pijąc cyca. Ogólnie nigdy, nikogo nie ugryzła, ale akurat temat karmienie utkwił mi głęboko w pamięci za sprawą ostrzeżeń innych mam, na temat tego, jak to niby zobaczę, jak Emilka będzie miała pierwszego zęba. Nie zobaczyłam ani przy pierwszym zębie, ani przy piątym, ani nawet przy dziesiątym. W dalszym ciągu karmię, bo moje dziecko intuicyjnie po prostu wie, że zęby służą tylko i wyłącznie do gryzienia pokarmów. I tak się tylko zastanawiam, skąd w niektórych maluchach bierze się potrzeba gryzienia? Albo bicia? 

środa, 24 października 2012

Niedoczas

Nie mam czasu. Na pisanie, czytanie, golenie nóg nawet. Całe szczęście można wcisnąć się w jeansy i nikt moich owłosionych odnóży oglądać nie musi. Szczytem luksusu jest fakt, że mogę dwa razy dziennie zęby umyć, a przez wyjściem do pracy maznąć rzęsy tuszem.

Emilka odkryła, jakże interesującą funkcję piszczenia i załatwia za jej pomocą większość spraw, także nasze bębenki w uszach są w opłakanym stanie. Na domiar złego idą jej aż 3 zęby na raz, więc nie mam sumienia jej dyscyplinować, bo i tak w zaistniałych okolicznościach jest mega dzielna i grzeczna. Poza tym zrobił się z niej straszny głodomór. Wciąga do tego małego brzuszka wszystko, co znajdzie się w zasięgu jej wzroku, a my powoli zaczynamy mieć traumę, że za niedługo trzeba będzie zamykać się w jakimś schowku na miotły żeby coś zjeść. Naprawdę nie wiem, gdzie jej się to wszystko mieści. Jak tak dalej pójdzie, to na wiosnę będziemy mieli w domu małego zawodnika sumo. A może ona po prostu jak te niedźwiadki brunatne, robi zapasy na zimę? ;-)
Nasza mądralińska nieustannie nas zadziwia tym jak wiele już rozumie i potrafi. Ciągle wydaje mi się, że jest jeszcze taka mała, a ona ciągle udowadnia mi, że mały wzrost niewiele znaczy. To takie niesamowite, że chociaż nie potrafi jeszcze mówić doskonale się ze sobą porozumiewamy. I coraz częściej sama podejmuje decyzje, choć oczywiście to błahe i trywialne sprawy w stylu: "Emilko, chcesz banana? A ona z pełną powagę odpowiada: "nieeee"

niedziela, 14 października 2012

O relacjach małych i dużych

Byłyśmy wczoraj na placu zabaw. Emilka ma tam ulubioną zdjażdżalnię, na której obowiązkowo musi zaliczyć kilka(naście) zjazdów, dopiero później idzie bawić się gdzieś indziej. Zjechała raz, wzięłam ją na ręce żeby posadzić na górze zjeżdżalni, ale patrzę z drugiej strony gramoli się tak na oko dwuletni brzdąc, więc mówię do Emilki, że musimy zaczekać, bo teraz będzie zjeżdżała dziewczynka. Czekamy, a ta usiadła i siedzi. Minutę, dwie, pięć. No nic, poszłyśmy na inną zdjeżdżalnię, bo nie będę przecież wdawała się w dyskusje z dwulatką. Na tej drugiej Emilka zjechała raz, patrzę a dwulatka już siedzi na górze. Namawiam ją żeby zjechała, ale gdzie tam, zero współpracy. Po raz kolejny wzięłam Emilkę pod pachę i wróciłam na naszą ulubioną zjeżdzalnię. I co? Oczywiście tamta mała od razu przyleciała za nami, usiadła i ani drgnie.
No i co tu z taką począć? Z jednej strony staram się nie strofować, czy dyscyplinować obcych dzieci, bo uważam że od tego są rodzice i sama bym sobie nie życzyła żeby mi jakaś obca baba zwracała uwagę Emilce, ale co jeśli taka matka kompletnie nie interesuje się tym, co robi jej dziecko, bo plac zabaw ogrodzony, zamknięty, więc teoretycznie pilnować nie trzeba. Wytłumaczyłam małej raz, drugi i trzeci, że możemy się bawić razem, raz zjedzie ona, raz Emilka, ale mała wykazywała zerowe zrozumienie tematu. Oczywiście mogłabym odpuścić i zwyczajnie sobie stamtąd pójść, ale pomyślałam sobie: "a właściwie dlaczego? Bo jakas dwulatka ma taki kaprys?" 
Poprosiłam żeby zjechała, bo jak nie to ją zdejmę, a ponieważ reakcja była wiadoma, wzięłam ją na ręce i postawiłam na ziemi. Oczywiście rozwrzeszczała się na całe gardło i dopiero ten fakt wzbudził zainteresowanie szanownej mamusi. A mi zrobiło się przykro, bo to cholernie smutne, kiedy jakiś mały człowiek może liczyć na zainteresowanie rodzica tylko kiedy płacze.

niedziela, 7 października 2012

Żyjemy, planujemu, kupujemy, czyli zarobieni jesteśmy po cebulki włosów

Blogasek porasta kurzem, dziecko odkryło jakże interesującą funkcję buntu, na działkę wjechał pierwszy ciężki sprzęt, a ja jestem na drodze do zostania wybitnym matematykiem, bo niustannie przeliczam jakieś m2, m3, gramatury i miary o których do tej pory nie miałam bladego pojęcia. To tak w skrócie ;-)
Od miesiąca próbuję także wybrać się do fryzjera, ze skutkiem takim, że już 3 razy przekładałam wizytę, bo zawsze coś, a w domu omijam lustra, bo nieszczególnie podoba mi się widok, jaki w nich zastaję. Sytuacji nie poprawia fakt, że widziałam w sklepie cudne kozaki (teraz śnią mi się po nocach) i jestem przekonana, że mając je na nogach nawet problem artystycznego nieładu na głowie zbladłby zupełnie, ale... kosztują 395zł (buu) i po prostu nie mam sumienia wywalić tyle pieniędzy na zachciankę, zwłaszcza że z szafy zerkają na mnie 3 sztuki zimowego obuwia w stanie bardzo dobrym.
Muszę za to koniecznie kupić zimowe butki dla Emilki. I jakiś kombinezon,  plus kurtkę na zmianę, jakieś ciepłe spodnie, i grube rajtuzki. I sama nie wiem, co jeszcze. O, sweterek by się przydał, a nawet dwa, bo ma same rozpinane i cienkie. No i sanki! Koniecznie. Będziemy przecież chodziły na górki. Nie wiem, co na to Emilka, ale ja już sie cieszę, że sobie pozjeżdżam ;-) A właśnie, widziałam gdzieś reklamę sanek firmy Baby Merc. Bardzo mi się podobały, więc oczywiście zaraz poleciałam pogrzebać w internecie i ich szukać. Wyglądają tak:
Ikosztują "jedynie" 230zł. Wiem, muszę się leczyć, ale chcę takie mieć.

niedziela, 30 września 2012

Matka Polka

Śniło mi się ostatnio, że znowu jestem w ciąży. Obudziłam się i nie bardzo ogarniając rzeczywistość zaczęłam ten stan analizować. Na pewno chcę mieć drugie dziecko. Ta kwestia nie podlega dyskusji. Na pewno w niewielkim odstępie czasu. Sama mam siostrę 7 lat młodszą i przez pierwsze 18 lat jej życia systematycznie miałam ochotę ją związać, zakneblować i zamknąć w piwnicy. Oczywiście, że ją kochałam, ale dzieliła nas przepaść. Nie miałyśmy wspólnych tematów do rozmów, wspólnych zainteresowań, znajomych, żyłyśmy w dwóch różnych światach. I tak naprawdę zżyłyśmy się dopiero, kiedy obie byłyśmy dorosłe. Patrząc na cały ten wcześniejszy czas mam wrażenie, że  kupę go zmarnowałyśmy na życie obok siebie i myślę, że takiej prawdziwie biologicznej więzi siostrzanej już nigdy nie uda się nam stworzyć, właśnie przez to, że za późno zaczęłyśmy ją budować. Pewnie właśnie dlatego chcę żeby między Emilką, a jej rodzeństwem różnica wieku nie była tak duża. Ale...
Tak teraz? Już? Ojej, a nie dałoby się jeszcze trochę zaczekać? Po co się tak spieszyć? Bo przecież Emilka jest jeszcze taka mała (a za rok, czy dwa niby będzie duża?) Bo przecież jeszcze nie zdążyłam się nią "nacieszyć" (a jest szansa, że uda ci się ta sztuka przed jej osiemnastką?) Bo przecież decydując się na drugie dziecko już nie będzie mnie miała na wyłączność (i naprawdę myślisz, że przez to będziesz ją kochała choć ociupinkę mniej?) Mnożyć powody możnaby jeszcze długo. Zwłaszcza że jestem w tym naprawdę dobra. 
Strasznie długo zwlekałam z podjęciem decyzji, że jednak chcę być mamą. Zawsze było jeszcze coś do zrobienia, zobaczenia, przeżycia. A właściwy czas uparcie nie chciał nadejść. Nie słyszałam żadnego tykającego zegara biologicznego i nie czułam żadnego żalu, że każdego miesiąca jeden dojrzały pęcherzyk jajowy idzie na zmarnowanie. Były chwile, kiedy zastanawiałam się, nawet, czy ja aby na pewno powinnam kiedykolwiek zostać matką. Bo skoro nie wzruszały mnie różowe bobaski, nie garnęłam się do małych szkrabów na ulicy i przechodziłam zupełnie obojętnie obok mikroskopijnych bucików na wystawach sklepowych, to może coś było ze mną nie tak? Chociaż teoretycznie zawsze chciałam, kiedyś tam mieć dziecko. Tyle tylko, że decyzja o powiększeniu rodziny wisiała między nami niczym stare palto na kołku i żadne z nas nie garnęło się żeby ją wcielić w życie. Dziś śmieję się, że Emilka jest najbardziej zaplanowanym dzieckiem na świecie. Zanim powstała mieliśmy wszystko przeanalizowane i poukładane tysiąc razy, a jednak kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście byłam głęboko zdumiona, że to już. A dziś? Każdy, kto przeczyta dowolne 3 notki mojego bloga od razu będzie wiedział, że jestem nieuleczalnym przypadkiem totalnego sfiksowania na punkcie swojego dziecka. Jestem jedną z tych ześwirowanych mamusiek, które rozpływają się  w szczęściu i zachwycie nad zjedzoną zupką i "ładną" kupką. I absolutnie każdego mogłabym zanudzić na śmierć opowieściami, o tym jakie mam wspaniałe dziecko. Tak, jestem beznadziejnym przypadkiem i nic na to nie poradzę. I wbrew, jakże modnej ostatnio tendencji, gloryfikowania macierzyństwa bez lukru, cieszę się, że moje macierzyństwo ocieka tak grubą warstwą lukru, że można dostać mdłości od samego patrzenia. Dzięki temu nikt nie usłyszy ode mnie jęczenia i narzekania, bo mam świadomość, że tu i teraz moim obowiązkiem jest być szczęśliwą. Patrzę na tytuł tego bloga i myślę sobie, że chyba nie mogłam wybrać lepiej, bo nigdy nic nie opisywało mnie tak idealnie, jak te dwa słowa: Matka Polka. W 100%, na pełny etat, siedem dni w tygodniu ;-)

niedziela, 23 września 2012

Victory!

Powrót do pracy, prócz mojego totalnego rozbicia psychicznego i histerycznego ataku lęku separacyjnego u Emilki, przyniósł nam jeszcze pierwszą chorobę naszej córeńki. Zaczęło się od zwykłego kataru, a skończyło na  infekcji rotawirusowej :-( Także ostatni tydzień spędziłam na L4, siedząc w domu i przypominając sobie, jak cudownie jest zamiast dźwięku budzika zostać obudzoną rano przez małe łapki. I nawet pomimo tego, że cały ten czas spędziłam na zażartej walce z gorączką, nawadnianiu i próbach podania elektrolitów i probiotyków, i pękało mi serce patrząc na moją małą dziewczynkę, uczepioną mojej szyi, którą nic nie cieszyło, nic nie interesowało, to i tak cieszyłam się z tego tygodnia razem.
O zaletach karmienia piersią rozpisywałam się nie raz, ale przez ten tydzień przekonałam się po tysiąckroć, że nie ma niczego wspanialszego od kobiecego cycka! Lekarka na dzień dobry powiedziała nam, że przy tak silnej biegunce nie ma najmniejszych szans żeby dziecko się nie odwodniło, bo musiałoby przyjąć w ciągu dnia co najmniej 2 litry płynów plus minimum 200ml roztworu elektrolitów. Jakie są szanse podania takiej ilości płynów choremu dziecku chyba każda z was wie, więc miałam do wyboru albo pojechać od razu do szpitala albo zaczekać aż stan Emilki pogorszy się na tyle, że będzie to koniecznością :-( Na przekór całej logice tego świata zaufałam intuicji  i zabrałam Emilkę do domu, z myślą że nie wiem, jak to zrobię, ale nie pozwolę się jej odwodnić. I co zrobiłam? Przystawiłam Emilkę do piersi i zostałam tak z nią na kolejne 4 dni, dodatkowo co 15 minut podając jej strzykawką po 5ml Acidolitu. Nie zrobiłam kompletnie nic w tych dniach. Po prostu siedziałam z dzieckiem na kolanach, popijałam hurotwe ilości wody, potrzebnej do produkcji mleka i czekałam aż ten przeklęty wirus da za wygraną. I jak przez 13 miesięcy karmienia piersią nie wiedziałam, co to są bolące bordawki, tak teraz zamiast piersi mam krwawą miazgę, ale kiedy piątego dnia Emilka wstała rano, poszła do kuchni wyjęła puszkę z kaszką i przyniosła mi żebym zrobiła jej śniadanie, wiedziałam, że było warto!!

piątek, 14 września 2012

Każdy ma jakiegoś bzika, a ja w domu mam chomika...

Emilka ma ostatnio etap reagowania dziką radością na widok każdego napotkanego zwierzęcia. Ile ja się muszę namęczyć żeby nie poleciała tarmosić każdego mijającego nas na spacerze psa, to ludzkie pojęcie przechodzi. Najgorsze jest to, że ja podobno byłam taka sama. Rodzice nieustannie dostawali zawału, bo wystarczyło na sekundę spuścić mnie z oka i już siedziałam w jakiejś budzie, ku totalnemu zdziwieniu jej pełnoprawnego właściciela albo leżałam przytulona do jakiegoś pieseczka ze trzy razy większego ode mnie. Mama do dziś nie potrafi pojąć jakim cudem udało mi się przeżyć dzieciństwo i nie skończyć jako obiad jakiegoś czworonoga. Jeżeli Emilka będzie miała takie pomysły (a na to wygląda), to ja już może od razu zapiszę się na wizytę do psychiatry, bo przy zdrowiu psychicznym, to ja na pewno nie pozostanę.
A tak poważnie, to coraz częściej chodzi mi po głowie pomysł przygarnięcia pod nasz dach jakiegoś boskiego stworzenia. Nie musicie się ze mną zgadzać, ale dla mnie dom bez zwierząt jest niekompletny. Tak samo, jak dom bez dzieci, co zrozumiałam dopiero, kiedy ta mała istota pojawiła się w naszym życiu i sprawiła, że nic nie jest już takie jak kiedyś. Jest lepsze. A poza tym jestem wielką fanką teorii, że dziecko powinno wychowywać się ze zwierzętami, bo to najlepsza lekcja życia, tolerancji, odpowiedzialności i troskliwości jaką można mu zafundować.
Najmniej kłopotliwy byłby jakiś gryzoń; chomik, myszka, świnka morska, królik, ale średnia długość ich życia w najmniejszym stopniu mnie nie zadowala. Długo żyją żółwie, ale te z kolei są mało kontaktowe, nie licząc żółwia, którego mam od czasów podstawówki, (aktualnie mieszka u  moich rodziców,) który podczas próby bliższego poznania ugryzł mnie w nos! Ptaki też odpadają - mało tego, że okropnie śmiecą, to jeszcze wydzierają się w wniebogłosy jak tylko pierwszy promień słońca wpadnie do pokoju i zupełnie nie przeszkadza im fakt, że jest akurat 5:02 ;-) Fajnie byłoby mieć psa, ale póki co nie mamy na niego warunków (zwłaszcza, że najbardziej na świecie podobają mi się nowofunlandy ;-) I tym sposobem doszłam do wniosku, że idealnym zwierzakiem dla nas jest kot. O czym w sumie przecież wiedziałam już 8 lat temu przynosząc do domu pierwszą kulkę futra, więc... Kochanieeeeee, bo jest taka sprawa

No ale powedzcie sami, czyż nie były wspaniałe?

wtorek, 11 września 2012

A w mojej głowie wojna myśli niespokojnych

Pierwszy tydzień pracy upłynął mi pod znakiem nieustannego pociągania nosem i próbach wmówienia sobie, że moja obecność tam jest koniecznością. Nastroje Emilki były zgoła zupełnie inne. Odniosłam wręcz wrażenie, że gdyby córeńka potrafiła mówić usłyszałabym: "nareszcie coś się dzieje w tym nudnym życiu!". Codziennie witała mnie jej roześmiana buzia i niemal zerowe zainteresowanie moim powrotem. Bo przecież było tyle ciekawszych rzeczy do roboty niż sterczenie na rękach u mamy. Z jednej strony powinnam się przecież cieszyć, że jej tam zwyczajnie dobrze i nie tęskni, ale głupie serducho bolało, że tak mało dla niej znaczę. A przecież to ja byłam przy niej w każdej minucie jej życia. To przy mnie zasypiała i przy mnie się budziła. To ze mną zdobywała każdą z opanowanych już umiejętności. To ja spędziłam dziesiątki godzin nosząc ją, przytulając, całując i zapewniając, że zrobię dla niej wszystko. To przecież ja kocham ją najmocniej na świecie... 
Pędziłam z tej pracy, bijąc wszelkie rekordy szybkości, pokonywałam po trzy stopnie schodów na raz, wpadłam do domu jak burza, ledwo żywa z wysiłku, z tętnem 200 i wrażeniem wyplutych na zewnątrz płuc, a ona wolała oglądać z babcią książeczkę. Przez krótką chwilę poczułam się zupełnie niepotrzebna. Przez ułamek sekundy, który potrzebowałam żeby skarcić się za to jakie to niedojrzałe, egoistyczne i głupie było mi zwyczajnie przykro, że nie tęskni za mną nawet ociupinkę. I dostałam za to słoną nauczkę.
W sobotę Emilka jakby otrząsnęła się z pierwszej fascynacji nowym trybem życia i zorientowała się, że znikam na wiele godzin z jej życia i wcale się jej to odkrycie nie spodobało. Byłyśmy u moich rodziców i w pewnym momencie wyszłam na chwilę z pokoju, a Emilka wpadła w histerię i biegiem puściła się za mną. Pierwszy raz w życiu nie mogłam jej uspokoić i pękało mi serce, kiedy tak mocno wtulała się we mnie i z całych sił zaciskała te maleńkie łapki na mojej szyi. Cały weekend tkwiła uczepiona mojej nogi, tak że nie mogłam bez niej nawet pójść się wysikać. Nie interesowały ją zabawki, wygłupy, pójście na spacer, zabawa z tatą, nic, kompletnie nic. Siedziała mi na kolanach albo na rękach i nie pozwalała nawet na chwilę się odłożyć.
Ale najgorsza była noc. Moja mała córeczka, która od pierwszego dnia swojego życia spała niczym suseł i którą niejednokrotnie musiałam budzić na karmienie, bo inaczej olałaby sprawę kompletnie, całą noc budziła się z krzykiem, rzucała się na łóżku i łkała przez sen. A ja siedziałam, tuliłam ją i płakałam razem z nią, z poczucia bezsilności i złości na samą siebie, bo chciałam żeby za mną tęskniła. Głupia, głupia, głupia...

piątek, 7 września 2012

Notka stomatologiczno - jubilerska

Notując ku pamięci - lewa, góra czwóreczka ujrzała światło dzienne, także suma Emilkowego uzębienia na dzień dzisiejszy wynosi 12 sztuk. Z tego wynika, że zostały nam jeszcze kły, a później długo, długo nic i drugie trzonowe, i Emilka będzie miała komplet mleczaków, a matka może zacząć zbierać na haracz dla wróżki zębuszki. 

Zastanawiam się nad przekłuciem Emilce uszu, choć szczerze powiedziawszy mam mieszane uczucia. Z jednej strony rozumiem argument, że jest to swego rodzaju forma okaleczenia, zupełnie do niczego dziecku niepotrzebna, ale z drugiej, to przecież nie tatuaż, który ma się na całe życie.  Kolczyki w każdej chwili można wyjąć, więc jeśli któregoś dnia córeńka stwierdzi, że nie kręci ją taka forma ozdoby, bez problemu będzie mogła z niej zrezygnować. Sama miałam przekłute uszy będąc bardzo małym szkrabem i nigdy mi to w niczym nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, jako kilkulatka byłam z tego bardzo dumna. Jedyne co mnie martwi, to fakt, że jest to bolesny zabieg. Tak, wiem, każdy profesjonalny gabinet kosmetyczny oferuje bezbólowe przekłuwanie uszu, ale nie oszukujmy się, nie da się zrobić dziury w żywym organizmie bez bólu. Wszelkie maści, żele i inne substancje znieczulające mogą co najwyżej odrobinę go złagodzić, ale nie wyeliminują go zupełnie. Martwią mnie  też ewentualne skutki uboczne i możliwe powikłania. Rozczulają mnie takie małe dziewczynki z kolczykami w uszach, ale za nic w świecie nie chciałabym narazić córeńki na cierpienia przez własną próżność! A wy co myślicie na ten temat?

poniedziałek, 3 września 2012

Życie to sztuka wyborów

Lubię miasto, w którym mieszkamy, choć jak większość miast na Śląsku ma swoje ciemne strony, ciemne zaułki, podejrzane dzielnice. Potrafi emanować brzydotą i sprawia, że pewnymi ulicami zawsze chodzi się przyspieszonym krokiem. Ale zżyłam się z nim, wrosłam w jego strukturę i sama nie wiem, kiedy zaczęłam myśleć o nim moje. Mam w nim swoje ulubione miejsca, ulubione trasy spacerowe, lubię to poczucie anonimowości podczas chodzenia ulicami i jakąś taką dziwną otwartość mieszkańców. Czasem wciąż mnie zadziwia, że dwoje zupełnie obcych ludzi może stanąć obok siebie na przejściu dla pieszych i zupełnie zwyczajnie zacząć rozmowę. Lubię tu mieszkać, ale...
Zawsze myślałam i wciąż jestem wierna tej myśli, że duże miasto, to nie miejsce do wychowywania dzieci. To nie miejsce, w którym bez obaw można pozwolić dziecku iść pobawić się na zewnątrz, pojeździć na rowerze, odwiedzić koleżankę mieszkającą trzy bloki dalej, to nie miejsce w którym można porzucić rolę psa stróżującego, wiedząc że naszemu dziecku nic nie grozi. Miasto to miejsce, w którym życie składa się z zakazów i ostrzeżeń. W jakiś sposób narzuca rodzicowi sposób wychowywania i zmusza do wyrobienia w dziecku nieustannego bycia czujnym. Bo przecież wszędzie czają się niebezpieczeństwa. Każdego dnia jestem świadkiem zidiocenia kierowców pędzących ulicami miasta z zawrotną prędkością i serce mi zamiera widząc próbujące przejść przez tę ulicę dziecko. Serce mi zamiera na myśl, że któregoś dnia moja córeczka też będzie tamtędy przechodziła. Każdego dnia spotkam na mieście tzw trudną młodzież okupującą murki i szukającą okazji, żeby się rozerwać. A ja już teraz czuję chłód w sercu na myśl, że kiedyś moja mała dziewczynka będzie mijała takich małolatów, którym w jakimś momencie może nie spodobać się, to jak na nich spojrzała albo to w jaki sposób chodzi, mówi, oddycha. Każdego dnia mijam tłum ludzi, na pozór zwyczajnych, szarych obywateli, spieszących do domów, czy pracy. I coraz częściej zastanawiam się, czy w tym tłumie, pod maską przeciętności, nie kryje się prawdziwy potwór, dla którego ludzkie życie nie ma żadnej wartości, a o którym później słyszy się "to taki porządny sąsiad był" Nie, to nie są rzeczy, które zdarzają się tylko w filmach. To nie są historie, które przytrafiają się tylko innym. To jest prawdziwe życie. Tu i teraz. I wiem, że niezależnie od tego, jak bardzo będę się starała chronić swoje dziecko, ten świat każdego dnia staje się ociupinkę bardziej zły. 

W przyszłym roku stanie pierwsza cegła naszego domu. Powstanie ogród, w którym nasza córeczka będzie mogła biegać i bawić się do utraty tchu, gdzie będzie mogła bez przeszkód zapraszać wszystkich małoletnich sąsiadów i skubać maliny prosto z krzaka. W małej, cichej miejscowości, gdzie po naszych dwóch wizytach na działce zna nas już połowa okolicznych mieszkańców, a druga połowa zdążyła już o nas słyszeć. Z przedszkolem oddalonym 5 minut spacerkiem, a szkolą o 10, bez przechodzenia przez chociażby jedną główną drogę. Patrzę na leżący przede mną projekt budowlany i pozwolenie na budowę, i wiem że nie pragnę tego dla siebie, tylko dla niej, po to by była odrobinę bezpieczniejsza. Po to żeby mogła przeżyć dzieciństwo nie słysząc bez ustanku: uważaj! pamiętaj! nie wolno! Po to by mogła być po prostu szczęśliwym dzieckiem, szczęśliwych rodziców, a nie tylko małą sterroryzowaną przez histerie matki dziewczynką, której praktycznie niczego nie wolno. To będzie trudny rok. Nie wiem, jak dam radę pod wieloma względami, ale to był słuszny wybór, choć już wymagał podjęcia trudnych decyzji.

Dziś wróciłam do pracy. Pierwszy raz odkąd Emilka jest na świecie rozstałam się z nią na dłużej niż godzinę, ale nie mam prawa narzekać, bo przecież zostawiłam ją pod opieką mojej mamy. Tylko ta myśl trzymała mnie przez 8 godzin na miejscu, choć każda komórka mojego ciała rwała się z powrotem do mojej małej córeczki. Nigdy w życiu nie uwierzyłabym, że można tak strasznie tęsknić, że jest rodzaj tęsknoty, który powoduje fizyczny ból. Nie wiedziałam, że jest rodzaj łez, które nie potrzebują płaczu. Można siedzieć, skupiać się na powierzonym zadaniu, a one sobie po prostu płyną i kpią na klawiaturę, biurko, kolana. Nie wiedziałam, że znalezienie ulubionej maskotki córeczki w swojej torebce może sprawić taki ból. 
Ale będzie lepiej. Któregoś dnia wyjdę rano z domu i nie będę najbardziej nieszczęśliwą osobą na świecie.  Muszę w to wierzyć, bo inaczej oszaleję.

niedziela, 2 września 2012

Pędzę do ciebie wcale nie światłowodem

Do wczoraj Emilka do tematu samodzielnego poruszania się na dwóch nogach podchodziła mniej więcej tak: Zwariowałaś? Przecież to się można zmęczyć! Owszem robiła dwa, trzy kroczki, po czym reflektowała się, że nie jest to jej ulubiona forma poruszania, padała na kolanka i dalszą część trasy pokonywała w ten sposób, froterując przy okazji podłogi, trawniki, kostkę brukową na chodniku, czy posadzkę w sklepie, bo rodzaj nawierzchni nie robił jej najmniejszej różnicy. Ewentualnie poruszała się wzdłuż sprzętów wszelakich, uparcie pilnując żeby przypadkiem się nie puścić. Jakoś zupełnie nie czułam presji, że roczny maluch POWINIEN już chodzić, mimo że sto raz na dzień słyszałam pytanie "a chodzi już sama?" A każdy napotkany znajomy koniecznie musiał podzielić się informacją, kiedy zaczęły chodzić wszystkie znane mu dzieci. Z niezmąconym spokojem odpowiadałam - my, mamy czas.
I oto wczoraj nasza córeńka stojąc sobie przy meblach i kombinując jakby tu otworzyć szufladę z dokumentami i wywalić jej zawartość, tak żebyśmy nie zauważyli, nagle odwróciła się przemaszerowała przez cały pokój na tych dwóch małych, chwiejnych nóżkach, po czym dumna z siebie bez najmniejszych krępacji przyjmowała peany pochwalne na swój temat i wysłuchiwała zapewnień, że jest najwspanialsza na świecie. To się chyba nazywa wrodzony brak skromności, ale i tak jest najwspanialsza na świecie :-)

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Pomoc domowa

Parę miesięcy temu z córeńką przyrośniętą do rąk marzyłam o kimś do pomocy w ogarnianiu domowego chaosu i ani się obejrzałam, a moje prośby zostały wysłuchane, choć niezupełnie w sposób, o jakim myślałam. Emilka odkryła w sobie powołanie do niesienia pomocy bliźnim, ze szczególnym uwzględnieniem styranej matki. Małe łapki nieustannie garną się do pomocy, a że zazwyczaj polega ona na wyłączaniu odkurzacza, wychlapywaniu wody z wiadra, czy wyrzucaniu załadowanego do pralki prania, to już trudno. Trzeba było precyzyjnie określić pożądany zakres pomocy. A tak masz babo, co chciałaś i nie narzekaj. 
Do tej pory podczas sprzątania mieszkania Emilka siedziała/stała grzecznie w łóżeczku i obserwowała wszystko z ciekawością, a ja sprężając się miałam z grubsza posprzątane w pół godziny. Niestety któregoś pięknego dnia Księciunio wpadł na pomysł wyjęcia dwóch szczebelków z łóżeczka żeby dziecię mogło sobie wchodzić i wychodzić kiedy zechce, no i jak się nietrudno domyślić dziwnym zbiegiem okoliczności  wychodzi za każdym razem kiedy tylko pomyślę o porządkach. Zakres sprzątania niby ten sam, a wszystko zajmuje mi 3 razy więcej czasu, z czego większość chodzę i przenoszę Emilkę z kąta w kąt, zabieram jej mokre ścierki, wycieram rozchlapaną wodę, zbieram porozrzucanie na podłogę rzeczy, przestawiam wiadro, tłumaczę że nie wolno bawić się kablem z odkurzacza i lizać piany z płynu do podłóg. A kiedy już skończę, czuję się jakbym właśnie skończyła tyrać w kamieniołomie i mam ochotę skrócić głowę rodziny o głowę za takie ułatwienie mi życia.
A dziś to już w ogóle przeżyłam załamanie nerwowe. Skończyłam sprzątać, posadziłam Emilkę na kawałku wyschniętej już podłogi, dałam jej w łapki niekapek z sokiem i poszłam wylać wodę. Wróciłam i jaki widok zastałam? Ano moje nad wyraz szczęśliwe dziecko siedzące w kałuży soku i rozsmarowujące go na mojej świeżutko umytej podłodze, szybie z okna balkonowego, ścianie i sobie. Niekapek! Cholera by go!

środa, 22 sierpnia 2012

Mała maniaczka i Księciunio w akcji

Byliśmy u znajomych, a ponieważ pogoda postanowiła nas porozpieszczać siedzieliśmy na ogródku. Wszystko było w porządku dopóki Emilka nie odkryła w kącie ogrodu krzaków z malinami. Kulturalnie zerwałam jej kilka sztuk i próbowałam zmienić obiekt zainteresowania, co skończyło się dzikim rykiem, bo przecież córeńka niegłupia i doskonale wiedziała, że one tam jeszcze są, a skoro są, to trzeba je zjeść. Jak wytłumaczyć rocznemu dziecku, że będąc w gościach niekoniecznie wypada powyżerać gospodarzom całe zbiory? Na szczęście gospodyni, życzliwa istota, od razu przyleciała z miseczką, wyzbierała wszystkie dojrzałe egzemplarze i dała małej terrorystce, która dopiero trzymając w łapakach michę malin dała się odciągnąć od krzaka. 
Przyszłyśmy do stołu, a Księciunio z pełną powagą:
- dałaś jej dziś w ogóle coś do jedzenia?
Gospodarze na jego specyficznym poczuciu humoru już się znają, ale byli jeszcze jacyś ich znajomi, których dopiero poznaliśmy i naprawdę nie wiem, co sobie pomyśleli, ale miny mieli takie, że w każdej chwili spodziewam się wizyty kogoś z opieki społecznej.

Up date.
Mamy 11 zęba. Prawa górna czwóreczka :-)

piątek, 17 sierpnia 2012

And the winner is...

Dziś się chwalimy wyróżnieniem, o którym matka - stara sklerotyczka, zdążyła już zapomnieć i przypomniała sobie dopiero widząc przed drzwiami pudło z nagrodą, zza którego nieśmiało wyglądał pan kurier. Wyróżnienie otrzymałyśmy w konkursie z okazji Dnia Matki organizowanym przez naszą ulubioną BoboVitę. Cieszę się ogromnie, bo jako żywe potwierdzenie powiedzenia, "kto ma szczęście w miłości, nie ma szczęścia w kartach" nigdy niczego nie wygrałam. A tu proszę, niespodzianka :-)

Coś dla brzuszka łakomczuszka

oraz kwiaty od wielbiciela, znaczy bukiet dla mamy ;-)

A do kompletu pudło na skarby - niewątpliwie najbardziej atrakcyjne, dla małego człowieka

PS
Z góry i  z dołu przepraszam wszystkich zainteresowanych, że nie odpisuję na komentarze, mam spory poślizg w odpowiadaniu na maile i ogromne zaległości na Waszych blogach, ale rozlazłam się ostatnio tak bardzo, że nawet poodkurzanie mieszkania wymaga opracowania strategii. Muszę się wziąć za siebie, ewentualnie zatrudnić kogoś do stania nade mną z pejczem, bo całkiem tu flaczeję i obrosnę tłuszczem, kurzem i mchem.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Piechotą do lata będę szła

Wczoraj Emilka wykonała swoje pierwsze trzy  SAMODZIELNE kroczki!

Oczywiście chyba nie muszę nikomu objaśniać jaka jestem dumna i blada? Tak, wiem że dla was, to nic nadzwyczajnego, w końcu to zupełnie normalne, że roczny dzieciaczek zaczyna przemieszczać się w pozycji wyprostowanej, ale dla mnie to niesamowity powód do dumy, z naszego małego, coraz bardziej samodzielnego człowieczka. Powtórzyłyśmy wyczyn, kiedy tata wrócił z pracy, niestety osobiście tej powtórki nie widziałam, bo łzy lały się strumieniami, co nieco ograniczało moją zdolność widzenia ;-) Dziś podobnie prezentowali się dziadkowie, u których byłyśmy z wizytą, a ja odkryłam przy okazji, że Emilka to po prostu urodzona gwiazda - dajcie jej publiczność, która będzie ją nagradzała brawami z szalonym entuzjazmem, a będzie najszczęśliwsza na świecie.

Z rzeczy mniej przyjemnych, dziś także byłyśmy na szczepieniu, na myśl o którym już od poniedziałku miałam dygoty. Naprawdę nic nie poradzę na to, że boli mnie kiedy moje dziecko płacze. Naturalnie nie mam tu na myśli marudno - zrzędzącego zawodzenia pt. olaboga świat jest okropny i sama nie wiem, czego chcę, ale czegoś na pewno, ale płacz, kiedy wiem, że stała się jej jakaś krzywda. Od razu włącza mi się opcja lwicy broniącej młodych i mam ochotę chwycić siekierę i porąbać w drobny mak szafkę, w którą właśnie się uderzyła, albo wywalić przez okno książkę, którą upuściła sobie na nóżkę, albo chwycić za kłaki miłą panią pielęgniarkę, która właśnie wbija igłę w maleńką łapkę. I zupełnie nie przeszkadza mi fakt, że pani pielęgniarka jest naprawdę miła, ma świetne podejście i stara się to zrobić najdelikatniej jak potrafi. Tak więc poszłam na to szczepienie w bojowym nastroju, a właściwie wparowałam tam jak chmura gradowa, na wszelkie pytania mruczałam coś tam pod nosem i cała napięta czekałam na rozdzierający krzyk. A Emilka co? Pisnęła cichutko w momencie ukłucia i już zajęta była wybieraniem sobie naklejek dzielnego pacjenta z wielkiego pudełka stojącego na biurku. Wspominałam już może, że jestem z niej nieziemsko dumna? ;-)

wtorek, 7 sierpnia 2012

Potrafię

Chłodniej dziś, więc może zdołam wykrzesać z mojego ugotowanego w ostatnich dniach mózgu jakąś myśl i napiszę co nowego u nas. W pierwszej kolejności może nie nowość, ale nie wspomniałam wcześniej, więc nadrabiam - Emilka opanowała wspaniałą umiejętność BEZPIECZNEGO schodzenia z łóżka, także jest szansa, że ta marna reszta owłosienia na mojej głowie jednak na niej zostanie. Życie od razu stało się prostsze. Zwłaszcza rankiem, kiedy moja przytomność umysłu oscyluje w granicach zera, córeńka natomiast budzi się rześka, pełna energii i gotowa do brykania (ile ja bym dała za taki poranny power) 
Świadomie reaguje na muzykę. Nie wiem, czym kieruje się jej gust muzyczny, ale najbardziej żywiołowo reaguje, kiedy to ja śpiewam (a możecie mi wierzyć, że nie jest to coś co chcielibyście usłyszeć) Córeńka natomiast jest zachwycona, od razu banan na twarzy i zaczyna śmiesznie podskakiwać i kręcić pupą, co przy dużym optymizmie można nazwać tańcem.
Z dziwnych odkryć natomiast zauważyłam (no raczej trudno byłoby nie zauważyć dzikiego wrzasku i zwiewania najdalej jak się da)  że boi się nowych, wydających dźwięk zabawek, ale w sumie tylko tych z ludzką mowa. Melodyjki są ok, ale już na przykład wymienianie nazw zwierzątek powoduje ciężką traumę i z góry skazuje zabawkę na banicję. Jest to to tyle dziwne, że obcych ludzi się nie boi. Wręcz sama zaczepia, jeśli ktoś jej wpadnie w oko.
Poza tym potrafi wspiąć się na niskie przedmioty (z tego akurat matka w ogóle się nie cieszy) bez problemu radzi sobie z odpinaniem wszelkich napotkanych zamków błyskawicznych, wie do czego służy pilot w telewizorze - bierze go w rączki, obraca się w stronę telewizora i celując w niego naciska guziki. Dla mnie to najlepszy dowód na to jak spostrzegawcze są takie maluchy. Ja prawie w ogóle nie oglądam telewizji, Księciunio natomiast nagrywa interesujące go programy i ogląda wieczorem, wiec Emilka ma naprawdę niewielki kontakt z tym szklanym pudłem, a jednak zdołała zauważyć i zapamiętać, że to małe coś z kolorowymi guzikami i to duże szare tworzą spójną całość. Takie drobiazgi chyba nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać.

czwartek, 2 sierpnia 2012

Pierwsze urodziny

Rok temu nie miałam pojęcia jak bardzo zmieni się moje życie, jak bardzo zmienię się ja sama. Nie wiedziałam, co znaczy być matką i jak trudna jest to rola. Nie zdawałam sobie sprawy z tego jak wielką odpowiedzialność bierze się na siebie dając życie nowemu człowiekowi. Nie miałam żadnego doświadczenia w opiekowaniu się kimś tak maleńkim i kruchym, a mimo to licząc czas między kolejnymi skurczami wiedziałam, że bardziej gotowa już nie będę. 
Minął rok, a ja wciąż potrafię zamknąć oczy i przywołać w pamięci obraz córeńki, kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy. Wciąż pamiętam tą maciupeńką istotkę, zwiniętą w kulkę, leżącą mi na piersi. Pamiętam, jak zdumiało mnie, że przystawiona do piersi od razu zaczęła ssać i jak uspakajała się kołysana w moich ramionach. Pamiętam z jakim przejęciem po raz pierwszy zmieniałam jej pieluchę i jak niezdarnie szło mi zawijanie jej w rożek. 
Dziś ta "mała kulka" stoi obok mnie na własnych nóżkach, małą łapką obraca mi głowę w swoim kierunku, szczerzy ząbki i opowiada niezwykłe historie w sobie tylko znanym języku. Zrobiłam bym dla niej wszystko. Robię. Żyję dla tych małych uśmiechów. I nawet kiedy po raz dziesiąty w ciągu dnia zbieram powyrzucany z szuflady skarpetki, sprzątam z podłogi w kuchni rozsypaną mąkę i nieustannie wyjmuję z małej buzi żute z wielkim zapałem papierki, nie przestaję się uśmiechać, bo przecież mam milion powodów do radości i ani jednego do smutku. Dziękuję, że jesteś, córeczko.
Nigdy nie będę idealną mamą. Jestem zaborcza, zachłanna, nadopiekuńcza, martwię się problemami na dziesięć lat w przód, ale każdego dnia motywujesz mnie do bycia lepszym człowiekiem. Po to tylko byś kiedyś mogła powiedzieć, że miałaś szczęśliwe dzieciństwo i nawet mając 20, 30, czy 40 lat wiedziała, że Twój dom rodzinny zawsze będzie najbezpieczniejszym miejscem na Ziemi, a moje ramiona, nawet stare i schorowane, zawsze znajdą w sobie siłę żeby Cię osłonić przed światem.

wtorek, 24 lipca 2012

Aktualności

Dziesiąty ząb obecny. Lewa dolna czwórka zaszczyciła nas swoją obecnością.
A poza tym  nasza mała akrobatka nauczyła się kucać, np. kiedy chce coś podnieść z podłogi i robić koci grzbiet z szeroko rozstawionymi nóżkami, przez które spogląda sobie na świat. Można pęknąć ze śmiechu, mówię wam. 
Ostro testujemy także buciki. Praktycznie podczas każdego spaceru Emilka musi zaliczyć rundkę wokół ławki na własnych nóżkach, a potem do kompletu kilka kółeczek wokół wózka. Wczoraj w parku podeszła do nas 3 miesiące starsza od Emilki dziewczynka i dobre 15 minut bawiły się w dreptanie wokół wózka, wyjmowanie rzeczy z koszyka i podawanie sobie zabawek. Trochę żałuję, że nie mam tutaj żadnej koleżanki mającej malucha w podobnym wieku, z którym córeńka mogłaby się bawić,  ale na szczęście nie mamy problemów z nawiązywaniem nowych kontaktów i zawsze znajdzie się ktoś do towarzystwa. Widzę, że Emilkę coraz bardziej ciągnie do dzieci, jest strasznie ciekawa, może dlatego, że na co dzień nie ma zbyt wielkiego kontaktu z rówieśnikami, więc stanowią dla niej orientalne zjawisko, ale w końcu od czego są place zabaw? To jeden z nielicznych plusów mieszkania w dużym mieście - dzieci ci u nas pod dostatkiem. W mojej rodzinnej mieścinie, raz że nie ma placu zabaw z prawdziwego zdarzenia, a dwa na tych osiedlowych bawi się co najwyżej kilka dzieciaków i to przeważnie dużo starszych od Emilki. A tutaj pełno drobnicy w najróżniejszym wieku. Momentami czuję się jakbym do jakiegoś przedszkola wpadła z wizytą i chociaż głowa pęka od tych krzyków i oczopląsu można dostać próbując objąć wzrokiem ten przemieszczający się z prędkością światła rój robaczków, to warto, bo dla Emilki stanowi to tak wyczerpującą atrakcję, że wraca do domu, z biedą zalicza kąpiel i pada snem sprawiedliwego, a rodzice mają cały długi wieczór dla siebie. Aż nie wiemy co z nim począć z wrażenia ;-)

wtorek, 17 lipca 2012

Jogging

Jakiś czas temu kupiłam Emilce pchacz. Już pewnie wspominałam, że nie jestem fanką chodzenia z dzieckiem za rączki, także wymyśliłam sobie, że będzie mi córeńka popylała po domu pchając sobie takie cudo:
Tyle, że córeńka po ujrzeniu go popadła w histerię (Aaaa! Ratunku! Potwór!) i omijała go szerokim łukiem. Po długich namowach udało mi się przekonać ją, że potworów nie ma, a pchaczem można się fajnie bawić. I faktycznie, potrafiła bardzo długo zająć się kręceniem, brzdękaniem, wrzucaniem klocków do dziury, ale stanąć przy nim w dalszym ciągu za żadne skarby świata nie chciała. Wstawała przy dokładnie wszystkich napotkanych sprzętach w domu, prócz pchacza. I kiedy już dałam sobie spokój i porzuciłam nadzieję, Emilka wstała, chwyciła pchacz w obie łapki i puściła się pędem przez pokój. Nie wiem ile od tej chwili zrobiła już kilometrów, ale we własnych nogach czuję, że sporo. No bo przecież matka musi tysiąc razy wstawać i obracać dziecko w przeciwnym do ściany kierunku, która pojawia się nie wiedzieć kiedy i po co i kończy całą zabawę.

Udało nam się także w końcu (O Alleluja!) kupić dla Emilki buty. Nie wyobrażacie sobie nawet, ile się na nimi nachodziłam, bo jak już mi się coś podobało, to nie było rozmiaru, a jak był rozmiar, to cena delikatnie mówiąc zwalała z nóg itd itp. Zdecydowałam się w końcu na Bartka, bo jakościowo najbardziej do mnie przemawiały, a poza tym po drodze zaczęłam mieć schizy na temat płaskostopia. Sama delikwentka natomiast miała głęboko w nosie jaki model kupimy, byle miał rzepy, które można odrywać ;-)
Przekonałyście mnie do sandałów bez palców, więc jakby co będzie na was ;-) Proszę zwrócić uwagę, że nie są różowe... ale tylko dlatego że różowych nie było hehe

sobota, 14 lipca 2012

Przygotowania

Do pierwszych urodzinek naszej córeńki. Choć osobiście nie wierzę, że ten robaczek jest z nami już rok, ale skoro wszyscy mi wmawiają, to nie będę przecież dziko protestowała ;-)

Lokal zarezerwowany, menu ustalone, goście wprawdzie już czują się zaproszeni, ale przecież matka nie byłaby sobą gdyby nie wymyśliła czegoś głupiego, także w trosce o wysoki poziom przedsięwzięcia postanowiłam zrobić własnoręcznie zaproszenia. Tak, wiem, przy albumach zarzekałam się, że never ever, ale przecież tylko krowa nie zmienia poglądów, także od wczoraj siedzę intensywnie nad koncepcją. Całe szczęście, że tych zaproszeń potrzeba tylko 10szt, a nie jakieś hurtowe ilości, ale i tak czuję, że czeka mnie kilka zarwanych nocek, bo przecież nie wyobrażam sobie rozłożyć się z papierami w ciągu dnia. Emilka z pewnością zaraz przerobiłaby je na origami. I to bardzo oryginalne origami.

Wczoraj przy okazji zakupowych szaleństw (no co ja poradzę, że cały dzień lało, a przecież trzeba było dziecko z domu zabrać, bo dostawało ten tego, a matka razem z nim) kupiłam Emilci urodzinową kreację. No dobra, dwie kreacje, bo jestem nienormalna i wchodząc do sklepu z dziecięcymi ciuszkami moje szare komórki ulegają hibernacji. Najpierw kupiłam białą bezę (na swoje usprawiedliwienie mam tylko, że naprawdę jest piękna, a pierwsze urodzinki ma się tylko raz w życiu, tak?!) A potem niestety weszłam do Wójcika... i wyszłam z sukienką, której ceny nie zdradzę nawet na ciężkich torturach. Tu na usprawiedliwienie nie mam już naprawdę nic, bo za tę cenę to raczej logiczne, że sukienka musi być piękna, ale po głowie błąkała mi się myśl, że przecież jak będzie upał, to mi się córeńka w tej bezie upraży i musi mieć coś cieniutkiego i przewiewnego na zmianę. I jakby co, tej wersji będziemy się trzymać ;-)

A ponieważ, jak już człowiek oszaleje, to ciężko mu się opanować, na koniec kupiłam jeszcze kieckę dla siebie i tym sposobem powinnam mieć zakaz zbliżania się do sklepów do końca miesiąca, a najlepiej dwóch miesięcy. Chociaż w porównaniu z tym ile wydałam na Emilkę, ta moja kiecka kosztowała jakieś marne grosze < niewinny trzepot rzęs >

czwartek, 12 lipca 2012

Sprawiedliwość

A jednak istnieje! Moja mama przez wiele lat pracowała w szczególnych warunkach. W kwietniu tego roku osiągnęłą wiek pozwalający na ubieganie się o wcześniejszą emeryturę. Niestety ZUS był innego zdania. Dziś odbyła się pierwsza i ostatnia sprawa, podczas której sąd pracy przyznał mamie świadczenia emerytalne i nałożył na ZUS obowiązek wypłacenia zaległej emerytury. Wszyscy jesteśmy w szoku. Byliśmy przygotowani na kilkuletnią batalię, jak to w polskich sądach bywa, a tu taka niespodzianka. 

A Emilka zaliczyła wczoraj pierwszy podryw. Zrobiła na wybranku takie wrażenie, że po wspólnej zabawie tata musiał go siłą ciągnąć do domu i to przy akompaniamencie takiego ryku, że wszyscy przechodnie zatrzymywali się i przyglądali scenie. Czarno widzę przyszłość i swoje zdrowie psychiczne, jak córeńka faktycznie zacznie chodzić na randki ;-)

wtorek, 10 lipca 2012

Akrobatka

Poleciałyśmy bladym świtem do sklepu, żeby wyrobić się przed żarem tropików, bo w lodówce już tylko światło, a popołudniu naprawdę nie mam serca targać po mieście siatów z zakupami. Dla Emilki ostatnio poranne wyjście z domu jest nie lada atrakcją, więc siedziała w wózku z zachwytem wymalowanym na małej twarzyczce. A muszę wam powiedzieć, że ostatnio wózek nie jest naszym ulubionym środkiem transportu, więc tym bardziej dumna byłam z niej niesłychanie. W takim też euforycznym nastroju udałyśmy się do kasy.
Wykładałam akurat towar na taśmę, a tu dobiega mnie szczebiot pańć za nami : "ojej, ojej, jaka mała akrobatka" Podnoszę wzrok i rozglądam się na boki, szukając obiektu komentarzy owych dam i co widzę? Pańcie pochylają się nad moim dziecięciem, które beztrosko stoi sobie w wózku, trzyma się oparcia i podskakuje!

Aha, rozwiewając wątpliwości - była przypięta pasami, ale producent chyba nie docenił pomysłowości dziecięcej główki.

sobota, 7 lipca 2012

Stomatologicznie

Ku pamięci notuję, że prawa, dolna czwóreczka ujrzała światło dzienne, także suma Emilkowego uzębienia wzrosła do sztuk 9.

środa, 4 lipca 2012

Czy na sali jest lekarz?

Dziś króciutko, bo jestem kontuzjowana. Próbowałam wyjąć Emilce papierek z buzi i tak mnie ugryzła, że krew lała się wartkim strumieniem. Musiałam zamknąć się na chwile w łazience i przypomnieć sobie wszystkie niecenzuralne wyrazy jakie znam, dla rozładowania emocji, bo nie będę przecież karciła dziecka, za to że ma odruchy obronne. Całe szczęście, że to palec, a nie cycek, bo jak nic latałabym teraz i szukała kogoś, kto by mi go przyszył z powrotem na miejsce ;-)
A wczoraj na spacerze złapała nas przepiękna burza. Emilka, spoko, bo miała folię przeciwdeszczową na wózku, ale ja? Po akcji wyglądałam jakbym sobie wskoczyła, w ubraniu, do basenu, przepłynęła ze dwie długości, a potem wędrowała tak po mieście. 

Ale w zasadzie nie o tym chciałam. Prośbę mam do starszych stażem mamusiek, do młodszych a zorientowanych jakby bardziej w temacie ode mnie, również ;-) Stoję przed dylematem kupna pierwszych bucików dla córeńki i łeb mi już pęka pomału. Także jeżeli możecie polecić jakąś konkretną firmę, czy nawet model, a przy okazji zdradzić jak namówić takiego malucha do współpracy przy przymierzaniu, byłabym OGROMNIE wdzięczna.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Jedenastka

To już ostatnie naście miesięcy przed roczkiem. Nie mogę w to uwierzyć. Przecież dopiero co było pięć, sześć, osiem... A tu już lada chwila nasza mała córeńka będzie obchodziła pierwsze urodzinki.
Przegapiłam moment, w którym z niezdarnego, różowego bobaska stała się małym człowiekiem, którego śmieszą różne rzeczy, który potrafi pokazać czego chce i okazać niezadowolenie jeśli coś idzie nie po jego myśli. Mały paluszek bez problemów potrafi pokazać: tam idziemy, tu otwórz szafkę z chrupkami, a tutaj leży paproch na podłodze. Mały paluszek świetnie radzi sobie z włączaniem światła i odklejaniem plasterka. Potrafi też wywiercić dziurę w ścianie i trafić matkę prosto w oko. Ale mały paluszek i cała reszta małego człowieczka jest naszą największą radością. Naszym promykiem rozjaśniającym najczarniejszy nawet mrok. Jest wszystkim co w życiu ważne i dlaczego warto żyć. Nawet jeśli matka siedzi akurat z kompresem na oku, a ojciec gipsuje dziury w ścianie ;-)

środa, 27 czerwca 2012

:-(

Nie ma już naszej koteczki... A boli jakby nie było kawałka mnie samej.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Genialne pomysły matki i córki

Na okoliczność nawiedzających nasz kraj upałów nalałam Emilce wody do basenu i wytargałam go na balkon. Z ledwością się tam mieści i w zasadzie każda kąpiel kończy się darmowym myciem podłogi w pokoju, bo córeńka ma taki zasięg chlapania, że woda sięga aż do kanapy, ale co tam, matka nie może się przecież nudzić (jeszcze by się jej w głowie poprzewracało ;-) I tak sobie stoi ten basenik, razem z wodą, (bo nie będę przecież, jak idiotka wylewała i nalewała codziennie) nie wadząc nikomu, aż tu nagle dzisiejszego poranka najpierw kot się zapomniał i wskoczył do niego z rozpędu, a chwilę potem do zabawy dołączyła Emilka. Czy muszę wspominać, że była ubrana?

czwartek, 21 czerwca 2012

Nowinki u naszej dziewczynki

O mamo, dwa tygodnie niczego tutaj nie napisałam, jak nic należy mi się karny jeżyk w kącie. I nawet nie, że chęci brak i czasu, bo takowe by się znalazły, ale ostatnio po całych dniach przesiadywałyśmy u dziadków na ogródku, gdzie z jakichś niezrozumiałych powodów brak netu ;-) A wieczorem sił to już tylko na kąpiel i padnięcie na łóżko - w moim wykonaniu, bo Emilce zdarza się paść snem sprawiedliwego już w samochodzie i tak sobie śpi, umorusana jak prosię, do samego rana. Coś mi się wydaje, że damy z tej mojej córeczki, to chyba nie będzie ;-)
Za to mam poważne podstawy uważać, że będzie wielkim żarłokiem. Aktualnie trwają ostre testy sprawdzające przydatność do jedzenia każdej napotkanej rzeczy, łącznie z chusteczkami, papierkami i kocią karmą. I w zasadzie żaden talerz z jedzeniem nie jest bezpieczny, kiedy Emilka znajduje się w pobliżu. Dietę rozszerzyła sobie sama i to w trybie błyskawicznym, na zasadzie: O! co tam masz? Daj mi! Bo jak nie to ryk taki, że mury się trzęsą. Dzięki czemu z dnia na dzień przestałam używać soli i ostrych przypraw, bo córeńka się nie patyczkuje tylko przychodzi i wyjada z talerza, co tam aktualnie jest serwowane. Fakt, możemy sobie na to pozwolić, bo w zasadzie staram się gotować zdrowo, żadnych ciężkich, smażonych potraw, zasmażek, sosów itp, więc teoretycznie nie muszę się obawiać, że coś jej zaszkodzi, czy wyrobi sobie złe nawyki żywieniowe. Jedynie czego trzymam się konsekwentnie to brak cukru i soli właśnie. Obsesyjnie sprawdzam składy gotowych produktów, bo uważam że na te "świństwa" ma jeszcze czas. Tak więc w menu Emilki jeszcze długo nie będzie żadnych ciastek, wafelków, herbatek, kanapeczek z dżemem, czy miodem, lizaków, lodów itp itd. Nie będzie także wędlin, bo skoro sama ich nie jadam nie widzę potrzeby serwowania ich dziecku. Za to gotowane warzywa wciąga niczym mały odkurzacz, kawałki gotowanego mięsa tak samo, jajka, twarożek, jogurty naturalne z kawałkami owoców, razowe pieczywo, makaron i ryż, kaszę, nawet po płatki owsiane z bananem, które jadam na śniadania otwiera szeroko dzióbek. Ale oczywiście podstawą i absolutnym faworytem jest mleko. Zwłaszcza, że Emilka nauczyła się sama dopominać się cyca - przychodzi, klepie mnie po piersi i mlaska ;-)
Coraz więcej czasu spędza w pozycji stojącej. Rwie się do chodzenia, ale ponieważ jestem przeciwniczką chodzenia z dzieckiem za ręce, będzie musiała jeszcze trochę poczekać, aż nauczy się robić to samodzielnie. Za to pięknie drepcze trzymając się sprzętów. Potrafi przejść praktycznie całą długość pokoju łapiąc się po kolei różnych elementów wyposażenia. I nieustannie coś tam sobie gada, gestykuluje i robi minki :-)

środa, 6 czerwca 2012

Wspomaganie tanio kupię

Jestem nieżywa. Dziesięciomiesięczne niemowlę można określić tylko jednym zwrotem - szkoła przetrwania i to taka, że Bear Grylls ze swoimi bagnami może się schować. Nie wiem, czy to jest normalne, że taki maluch nie ma za grosz instynktu samozachowawczego, bo mam wrażenie że Emilka robi dosłownie wszystko żeby się porządnie uszkodzić.
Ostatnio podczas nieobecności Księciunia przyszło mi ją wykąpać. Już pominę milczeniem, że wyczynia w tej wannie niesamowite akrobacje, łącznie z robieniem kociego grzbietu i szpagatu, ale spuściłam ją na chwilę z oka żeby wrzucić ciuszki do pralki, odwracam się, a ta sobie STOI w najlepsze. W śliskiej jak jasna cholera wannie. 
Na dodatek już rozumie, że są rzeczy, których jej nie wolno. Co oczywiście zupełnie nie przeszkadza jej ich robić, a jak ruszam w jej kierunku, to z piskiem zaczyna uciekać, kompletnie nie patrząc co ma po drodze. Już nawet nie wiem ile razy łapałam ją w ostatnim momencie zanim się rozpłaszczyła na ścianie. 
Ulubiona zabawa to też ostatnio "mamo, goń mnie!", więc biegamy obie po mieszkaniu na czworakach, przy akompaniamencie dzikiej radości córeńki i moich obawach o własną psychikę. Nie wiem co sobie myślą sąsiedzi mieszkający pod nami, jak im tak przez pół dnia nad głowami galopuje stado koni, ale pewnie nie jest to nic miłego.
Także, dziewczyny, jeżeli jeszcze nie macie dzieci to gorąco zachęcam, rozrywka od rana do wieczora murowana ;-)

sobota, 2 czerwca 2012

Dziesiąteczka

W dziesiąty miesiąc swego życia Emilka wkroczyła robiąc "nie ma", co w jej wykonaniu polega np. na zrzuceniu wszystkich poduszek z kanapy, odwróceniu otwartej rączki dłonią w górę i oświadczeniu uuuu. Jest w tym absolutnie wspaniała :-)
Nie mam dziś czasu zebrać myśli i ułożyć je w sznureczek drobnych wzruszeń, bo dziesięciomiesięczne dzieciątko, to nie jakiś tam osesek, droga matko, oj nie. Uganiam się od bladego świtu, za tym naszym wszędobylskim robaczkiem i tłumaczę bez najmniejszych szans na zostanie wysłuchaną, że kaloryfer nie jest odpowiednim miejscem do urządzania sobie wzdłuż niego wycieczek. Bo tak, proszę Państwa, Emilka chodzi wzdłuż różnych sprzętów! Niezdarnie, niepewnie, stawiając stópkę po kilka razy w jednym miejscach zanim się na niej oprze, ale dzielnie kroczy w... bok ;-) Spokojnie, na dreptanie w przód też przyjdzie pora.
A tymczasem, czas przerwy dobiegł końca i pędzę wyjąć Emilkę spod łóżeczka, gdzie korzystając z chwili swobody właśnie sobie wpełzła.

sobota, 26 maja 2012

Dziś to też moje święto

Jeszcze wiele tygodni po tym jak po raz pierwszy wzięłam na ręce swoją córeczkę z trudem przychodziło mi nazywanie siebie mamą. Ten wyraz całe moje życie należał przecież do kogoś innego. Do kobiety, która to mi dała życie. Otoczyła miłością, chroniła, uczyła, podziwiała, ale też karciła i pilnowała żeby obiad był zjedzony, zęby umyte, a zadanie domowe odrobione. Była i zawsze będzie moim największym autorytetem, chociaż nie jest nikim nadzwyczajnym. Nie skończyła żadnych prestiżowych szkół, nie dokonała wielkich odkryć, nie została nikim sławnym, ale jest moją mamą - najwspanialszą na świecie. Mądrą, ciepłą, wrażliwą, z niekończącymi się pokładami zwyczajnej ludzkiej dobroci. Mamą przez duże M.
Dopiero dziś tak naprawdę zdaję sobie sprawę jak trudna to rola i jak łatwo ją schrzanić. Dziś już rozumiem skąd w oczach mojej mamy ta niegasnąca troska i lęk, bo patrząc w lustro też je widzę. Dziś wiem, że miłość macierzyńska potrafi być siłą zdolną kruszyć skały. Dla matki nie ma rzeczy niemożliwych. Jeżeli zajdzie potrzeba przetrząśnie niebo, przewróci do góry nogami piekło, bo dla własnego dziecka zrobi absolutnie wszystko. Bez mrugnięcia okiem, bez zastanowienia. Dziś wiem także, że bycie matką to także pogodzenie się z myślą, że twojemu życiu już zawsze będzie towarzyszył strach. Będzie obecny w każdej minucie twojego życia aż do samej śmierci. Lęk nie o siebie samą, ale o tę istotę której dałaś życie i która nagle stała się ważniejsza niż wszystko inne na świecie. Nieustannie boję się o Emilię. Odpowiedzialność za nią, za jej zdrowie, szczęście, za to na jakiego wyrośnie człowieka ciąży niczym przyczepiony do szyi głaz. Ale kiedy stoi na tych swoich maleńkich nóżkach obok mnie, obejmując moje kolana, zadziera w górę główkę uśmiecha się i mówi "mama" wiem że jest moim największym szczęściem. Moim małym, prywatnym, osobistym cudem i żaden trud i strach nie mają znaczenia, liczy się tylko to, że kocham ją najbardziej na świecie.

poniedziałek, 21 maja 2012

Między nami wariatami ;-)

Każdy ma jakiegoś bzika. Podobno. Jeśli chodzi o mnie, to wystarczy przeczytać dowolne trzy notki mojego bloga żeby odkryć, że mój bzik ma na imię Emilia, jest skrajnie zaawansowany i nieuleczalny ;-)
U Księciunia wybór nieco szerszy, aż trudno mi się zdecydować co wybrać, ale po namyśle chyba postawię na słodycze, które delikwent pochłania niczym czarna dziura wszelką materię. Generalnie prawie nie kupujemy słodyczy, bo jak wiadomo czekoladki, batoniki, cukieraski to złoooo, ale jak już znajdzie coś słodkiego, to nie spocznie dopóki ostatni okruszek nie polegnie w jego brzuchu. Po czym ma focha, że niepotrzebnie to jadł i dlaczego mu pozwoliłam i po co w ogóle przyniosłam to do domu (no coment)
Kot ma ciężkiego świra na  punkcie reklamówek i worków. Po prostu dostaje małpiego rozumu jak gdzieś jakiś zobaczy i MUSI go pogryźć. Potrafi wygrzebać mi z dna torebki paczkę chusteczek higienicznych albo wyciągnąć wystającą na 1mm jednorazówkę z szuflady. O namiętnym wpatrywaniu się w szafkę z koszem na śmieci nie wspominając.
Emilka kontynuując rodzinną tradycję również znalazła sobie własnego bzika i są nim chusteczki nawilżane. Wystarczy, że zostawię je gdzieś w jej zasięgu, a momentalnie rzuca wszystko co robi i pędzi do nich. Po czym wyjmuje je z opakowania i każdą po kolei liże. W pierwszej chwili myślałam że może są nasączane czymś co jej smakuje, ale gdzie tam, świństwo jakich mało. Niestety córeńce w ogóle to nie przeszkadza i szoruje nimi język z uporem maniaka. A jak tylko zobaczy, że się do niej zbliżam wkłada sobie chusteczkę do buzi i zwiewa ile sił w tych małych łapkach i nóżkach.

sobota, 19 maja 2012

Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie jako smakujesz, aż się popsujesz

Wczoraj po raz kolejny udałyśmy się do pana doktora zaprezentować mu jak się miewa nasz naczyniak. Cytując specjalistę: "no, ładniutki jest" Osobiście niczego pięknego w nim nie wiedzę choćbym się wpatrywała jak sroka z gnat, no ale wszak panu doktorowi mógł się podobać. O gustach się nie dyskutuje.
Jednak pomimo całej mojej niechęci do tego paskudztwa myślę, że nie mam prawa się uskarżać. Oczywiście z całego serca chciałabym żeby go nie było, ale z drugiej strony patrząc na te wszystkie dzieciaczki z poczekalni wiem, że mamy ogromne szczęście. Szczęście, że u Emilki naczyniak zakończył wzrost tak wcześnie, nie wytworzył się guz i stanowi jedynie problem estetyczny, który w razie czego można będzie usunąć skalpelem i ręką chirurga plastyka (to ta pesymistyczna wersja, bo optymistyczna i oficjalna zakłada że jednak sam się wchłonie, ku czemu powoli acz nieuchronnie zmierza) Inne dzieci nie miały tyle szczęścia.
Był ośmiomiesięczny Piotruś, z naczyniakiem na główce i guzem wielkości własnej piąstki, który na dodatek zaczął deformować delikatne jeszcze kości czaszki. Była 4 letnia Nadia z ogromnym guzem lewej części żuchwy, który w swej szpetocie przyciągał wszystkie spojrzenia i tylko patrząc na zdrową część twarzy widać było jak śliczną dziewczynką jest naprawdę. Był szesnastomiesięczny Borysek z licznymi naczyniakami wewnętrznymi i zespołem Downa do kompletu, jakby jedno schorzenie było niewystarczającym prezentem od losu...
Po takiej lekcji pokory zupełnie inaczej patrzy się na świat. Mocniej docenia, głębiej cieszy, bardziej szanuje...

niedziela, 13 maja 2012

Ogłoszenia pariafialne

Uroczycie oświadczam, że nadeszła wiekopomna chwila, w której z ust mej córeńki po raz pierwszy, zupełnie świadomie, padło słowo MAMA! Dzięki czemu od razu w niepamięć poszło, że urządziła nam dziś pobudkę o 5:50, (co jej się nigdy do tej pory nie zdarzyło), a ja musiałam dłuższą chwilę tkwić z głową pod kranem z zimna wodą, gdyż o tak barbarzyńskiej porze nie ma ze mną żadnego kontaktu. Wszelkie ludzkie odruchy zaczynam zdradzać dopiero grubo po 7:00 ;-)

Poza tym idą nam kolejne dwa zębolki i już, już prawie był w ogródku i witał się z gąską, ale ciutkę im jeszcze brakuje. Zauważyłam, że u Emilki ząbkowanie objawia się tylko jedną rzeczą - dłużej i częściej domaga się cyca. Ewidentnie działa to na nią odprężająco-znieczulająco, bo jak tylko się do niego dorwie, to aż sobie wzdycha z ulgą. Gryzakami natomiast zupełnie gardzi i ogólnie jak przy wyżynaniu się górnych gryzła wszystko co popadło, tak teraz buzia otwiera się tylko do jedzenia.
Nauczyła się machać rączką i mówić "pa, pa" Drobny szczegół, że robi pa zarówno jak ktoś wychodzi, jak i przychodzi do domu, ale oj tam, oj tam, kto by się przejmował takimi drobiazgami ;-) Coraz sprawniej idzie jej wstawanie: przy kanapie, łóżku, koszu z zabawkami i nodze mamy wychodzi jej rewelacyjnie. Reszta sprzętów cierpliwie czeka na dostąpienie zaszczytu stanowienia podpory. Potrafi trzymając się poręczy przejść na drugi koniec łóżeczka i zrobić kilka kroków wzdłuż kanapy. Niestety okazuje się, że o ile wstawanie to mały pikuś, o tyle siadanie stanowi wyższą szkołę magii i wykonaniu Emilki kończy się:
a) plaśnieciem na tyłek przy akompaniamencie głośnego zawodzenia (bo jakże to tak?)
b) rozglądaniem się w koło z nieszczęśliwą miną w poszukiwaniu ofiary, która pomogłaby zmienić pozycję w sposób nieco bardziej komfortowy.
Przestała także reagować płaczem na nieznajomych. Teraz dla odmiany wpatruje się w takiego delikwenta w głębokim skupieniu, po czym pytająco unosi brew! (można pęknąć, słowo daję) Ostatnio wykonała ten numer na dwóch chłopakach stojących za nami w kolejce do kasy, którzy na dodatek coś tam do córeńki zagadywali. Ich komentarz, bezbłędny: "To chyba znaczyło: You talkin' to me?" ;-)

A na koniec kajam się i o wybaczenie proszę ;-) Bardzo dziękuję za wszelkie nominacje jakie od was dostaję i zaproszenia do zabaw, ale najzwyczajniej w świecie nie wyrabiam się "tfurczo" i nie mam kiedy wziąć w nich udziału. Ostatnio obliczyłam, że samo przejrzenie i skomentowanie waszych blogów zajmuje mi 2 godziny! A wcale nie jest ich jakaś porażająca ilość. Jeżeli sama chcę napisać notkę odpowiedzieć na komentarze u siebie, do tego skrobnąć jakiegoś maila, zamienić dwa słowa na gg to wychodzi mi, że musiałabym tu siedzieć ładnych parę godzin dziennie. A życie pit, pit, pit, także wiecie, rozumiecie ;-)

Dopisek 15.05.2012
Obie dolne dwójeczki obecne! ;-)

czwartek, 10 maja 2012

Pionizacja

Samodzielnie przemieszczający się maluch, to jednak fajna sprawa, pomyślałam sobie obserwując jak Emilka przez 30 minut niestrudzenie przemierzała tam i z powrotem mieszkanie goniąc kota. Zdążyłam w tym czasie zrobić sobie obiad, zjeść go, wykonać dwa telefony i jeszcze napisać chodzące za mną od tygodnia urzędowe pisemko. A wszystko w błogiej atmosferze totalnego luzu i spokoju. 

Luzu i spokoju dane mi było doświadczać aż przez jeden dzień, bo następnego córeńka wpadła na pomysł, że będzie samodzielnie wstawała. A że pomysłowa z niej dziewczynka, to celem ułatwienia sobie sprawy chwyta się wszystkiego co popadnie, zupełnie nie przejmując się, że suszarka z praniem, kosz na zabawki, czy zwisająca z kanapy poduszka niekoniecznie są dobrymi materiałami do szukania w nich oparcia. Matka widząc to cierpi na permanentny stan przedzawałowy.
W łóżeczku wcale nie jest lepiej. Wprawdzie szczebelki nie przewrócą się, nie przygniotą jej ani nie polecą razem z nią w tył, ale żeby spełniały funkcję podparcia należy się ich trzymać! O czym Emilka nie zawsze pamięta, a stanie bez trzymania to raczej nie jest umiejętność, o którą należy podejrzewać dziewięciomiesięczne niemowlę. A jak już łaskawie raczy się trzymać, to dla odmiany zaczyna skakać albo szarpać tymi szczebelkami, a ja oczami wyobraźni od razu widzę, jak uderza w nie buzią i wybija sobie wszystkie świeżo nabyte ząbki. Osiwieję tu zaraz!

Nie ma to nasze dziecko instynktu samozachowawczego za grosz. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że przecież nie mogę bez przerwy za nią stać i trzymać, bo nie nauczy się samodzielnie asekurować. I naprawdę nie chcę być matką, która non stop się trzęsie i lamentuje: tego nie rób, tamtego nie dotykaj, tam nie chodź, a mam takie piękne ku temu predyspozycje.

wtorek, 8 maja 2012

Polacy nie gęsi i swój język mają

Z kim przystajesz, takim się stajesz - głosi stare przysłowie, a ja powoli staję się żywym przykładem na potwierdzenie tej tezy.

Księciunio ma bardzo luzackie podejście do nazewnictwa i określania przedmiotów wyrazami ogólnie przyjętymi i zrozumiałymi przez społeczeństwo. Dla niego nieistotne jest czy coś jest kocem, narzutą czy kapą i równie dobrze może zostać nazwane dywanem! Małe futrzaste zwierzątka nagminnie nazywane są królikami, a każdy okrągły owoc jest śliwką.

Nie tak dawno temu podczas spotkania w szerszym gronie, w pewnym momencie rozmowa zeszła na tematy kulinarne. Nie brałam w niej udziału zajęta akurat Emilką i po powrocie do stołu słyszę pytanie:
- kochanie, jak się nazywa ta zielona fasolka?
- jaka fasolka?
- moja ulubiona*
- hę??
- no ta zielona, którą zawsze jemy gotowaną na parze
- groszek cukrowy
*  Księcunio nienawidzi fasolki w każdej postaci

Innym razem rozbierał Emilkę przed kąpielą i woła do mnie z łazienki
- przynieś ręcznik
Po co mu drugi ręcznik?-  myślę sobie, bo przecież już jeden mu przygotowałam - ale wyjmuję z półki, zanoszę do łazienki, podaję, a ten przewraca oczami i mówi:
- ręcznik chciałem
- a co to jest?
- ale ten mokry, bo zrobiła kupę
Chodziło o chusteczki nawilżane.

I tak niemal codziennie coś, a ja powoli opanowuję sztukę czytania w myślach i odgadywania, co poeta miał na myśli.

Dzisiaj robię zakupy w warzywniaku i tak patrzę co by tu jeszcze...
- i może kilogram śliwek
- jakich śliwek?
- jakichś dobrych, żeby nie były zbyt kwaśne
- ?? (pani patrzy na mnie z wyrazem głębokiej konsternacji na twarzy)
- (a ja ciągnę niczym niezrażona) a te pierwsze tutaj jakie są?
- A! Jabłka

Czy muszę dodawać, że w sklepie nie było ani jednej śliwki? 
Bez komentarza.

piątek, 4 maja 2012

Łobuziara

Znacie opowiadania Astrid Lindgren "Emil ze Smalandii"? Ja nie tylko znam, ale też zaczynam mieć takiego Emila we własnym domu, tyle że mój będzie nosił spódniczki.
Wczoraj rano na przykład poszłam myć włosy. Córeńka siedziała grzecznie w przedpokoju przed lustrem, a sekundę później już leżała w kałuży wody, którą wylała z miski kota, taplając się radośnie. Popołudniu wyszperała skądś pilota z wieży i zanim zdążyliśmy zareagować zaczęła beztrosko walić nim o podłogę. Pilot wobec tak drastycznych metod postępowania postanowił odmówić dalszej współpracy. Dziś rano dla odmiany dziecko zostało usadzone z chrupkiem na podłodze, a matka naiwnie pomyślała sobie, że będzie miała chwilę czasu by w spokoju wyprasować pranie. Owszem miała, tyle że potem musiała latać i odkurzać rozkruszone dosłownie wszędzie chrupy i myć połowę domu z tych obślinionych i przyklejonych gdzie popadnie. Już się boję co będzie dalej.

środa, 2 maja 2012

Dziewiąteczka

Tak naprawdę, córeczko, to przecież żyjesz już 18 miesięcy. Po 9 z każdej strony brzucha :-)
Jak wiele czasu już minęło odkąd kładłam rękę na coraz większym brzuchu i czekałam aż mi odpowiesz. Zasypiałaś i budziłaś się słysząc bicie mojego serca, a ja liczyłam każdy twój ruch, bo tylko one sprawiały, że na chwilę przestawałam się o ciebie martwić. Z maleńkiego, niewidocznego gołym okiem punkcika stałaś się moją małą kluseczką, która z niegasnącym zapałem każdego dnia odkrywa kawałeczek świata. 

Uwielbiam patrzeć jak drepczesz w sobie tylko znanym kierunku, z jakąś ważną misją do spełnienia i nagle zupełnie niespodziewanie zatrzymujesz się, by przyjrzeć się swoim bosym stópkom albo wygłosić monolog do ściany. Uwielbiam, że cieszy cię tyle błahych rzeczy, a czasem nieruchomiejesz w zamyśleniu i zapatrzona gdzieś w dal wyglądasz jakbyś właśnie próbowała dokonać jakiegoś przełomowego odkrycia dla ludzkości. Uwielbiam kiedy siadasz w przedpokoju przed lustrem i "całujesz" tę małą dziewczynkę, która siedzi tam razem z tobą, a później obie robicie minki i bijecie sobie brawo mając z tego ogromną frajdę. Uwielbiam kiedy twoja główka wychyla się zza ściany i zerka co robię. I kiedy niezdarnie gramolisz mi się na kolana też uwielbiam.
Odkąd jesteś mam nieskończenie wiele powodów do uśmiechu.

sobota, 28 kwietnia 2012

Post poniekąd kulinarny

Tak się zastanawiam, czy to ze mną jest coś nie tak, czy znaczna część młodych matek, które spotykam na spacerze jest nienormalna? Wczoraj w parku co najmniej kilka razy oczy wyszły mi z orbit, kiedy to mijały mnie  kobiety z wózkami przykrytymi P-O-K-R-O-W-C-A-M-I. Dzizas! Co z tego, że jest kwiecień? Tam jest 25 stopni w cieniu, w słońcu grubo powyżej 30 i to temperatura powinna być wyznacznikiem doboru garderoby i okrycia dziecka, a nie kartka w kalendarzu. Jakoś w lipcu, czy sierpniu przy identycznej pogodzie nikomu nie przyjdzie do głowy trzymać dziecko w wózku pod pokrowcem.
Naprawdę tego nie ogarniam i  nie wiem, czy tym kobietom wydaje się, że taki maluch nie odczuwa temperatury, że można go dowolnie opatulać we wszystko co wpadnie w rękę - puchową kołdrę, czapę z bąblem, dwa koce, a jemu to zwisa i powiewa? Emilka była w krótkim rękawku spódniczce i cienkich rajstopach, które migiem jej zdejmowałam jak tylko wyszłyśmy z domu, wymyślając sobie przy okazji: ty kretynko, taki upał, a ty dziecku rajstopy ubrałaś?! A i tak miała szyję i plecki całe gorące, więc te maluchy w wózkach szczelnie pozakrywanych po końce uszu pewnie czuły się jak kurczaki z wolna smażone na ruszcie. Miałabym ochotę taką jedną, czy drugą matkę włożyć do tego wózka, poprzykrywać i wozić po słońcu przez dwie godziny. Może by je oświeciło nieco.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Dumna(córeńka) i blada(matka)

Wchodzę wczoraj do pokoju, a córeńka która miała grzecznie bawić się w łóżeczku, klęczy trzymając się szczebelków i obgryza górną poprzeczkę, szczęśliwie znajdującą się akurat na wysokości jej buźki ;-)
Zmienił nam się także poranny rytuał. Ponieważ nie mogę już zostawiać jej samej w łóżku, przekładam ją na podłogę i idę zaparzyć sobie herbatę. Emilka puszczona luzem dokonuje inspekcji mieszkania, sprawdzając czy aby na pewno wszystko jest na swoim miejscu po czym przychodzi za mną do kuchni i patrzy co robię. Przeważnie chyba nic ciekawego bo drepcze z powrotem do pokoju, co jest znakiem: matka sprężaj się, bo zaraz zacznie się otwieranie szuflad, wyciąganie pochowanych kabli, obrywanie liści z kwiatka i tym podobne szalenie interesujące rozrywki. Tak więc idę dziś za Emilką do pokoju, chlipiąc tę moją poranną herbatkę i zamurowało mnie w drzwiach, bo oczom mym ukazał się taki widok:

Oczywiście córeńka dumna była z siebie ogromnie, a matce tylko łza się w oku zakręciła. Moja mała kluseczka, która za nic ma matczyne ciumkanie i dąży do samodzielności dzikim pędem.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Raz, dwa, trzy, próba mikrofonu

Miałam wczoraj ciężką noc. Księciunio pojechał wieczorem służbowo do Opola, ponieważ uruchomienie projektu, który nadzorował możliwe było tylko w czasie nocnej przerwy w produkcji zakładu, co oczywiście wiązało się z jego bardzo późnym powrotem do domu. A ja od razu w takich sytuacjach dostaję schizów pt. ciemno, zimno, wilki wyją i mam wizje rodem z Nostradamusa - będzie wracał w środku nocy, sam, zmęczony, śpiący, przecież to wymarzony wstęp do jakiegoś dramatu. Najchętniej to bym wisiała mu przez cały ten czas na telefonie, choćby tylko miał mi do niego sapać. Mówię wam, paranoja postępująca. Mam chyba jakiś uraz w mózgu, bo jak słowo daję normalne to nie jest. I oczywiście jak się nakręciłam wizjami, w których wybranek leży w kawałkach rozwleczony po całej A4, to najpierw nie mogłam zasnąć, a potem śniły mi się takie chore kawałki, że poważnie zastanawiam się nad odwiedzeniem jakiegoś psychiatry.

A u Emilki postępy w czworakowaniu osiągają prędkość światła i pomału przestaję nadążać. Praktycznie poza karmieniem i przewijaniem moja opieka nad córeńką ogranicza się do biegania i wyciągania jej z różnych ciekawych zakamarków. Wszystkie zabawki, książeczki, wspólne śpiewanie przestały mieć znaczenie, jedyną rzeczą interesującą aktualnie Emilkę jest zwiedzanie apartamentów i:
a) otwieranie szuflad
b) majstrowanie przy wieży
c) grzebanie w donicy
d) wyciąganie paprochów spod mebli, łóżka, lodówki (myślałam że mam w domu czysto, o słodka naiwności)
e) zasuwanie do przedpokoju celem zapoznania się bliżej z obuwiem domowników
f) gonienie kota!
Kot nota bene jest w ciężkim szoku i niemal patrzy na mnie z wyrzutem - dlaczego to małe za nim łazi, przecież zawsze leżało nieruchomo! Póki co ma przewagę, bo Emilka nie potrafi wskoczyć za nim na kanapę, czy parapet, ale to naturalnie tylko kwestia czasu...

I na koniec kolejny przełom łóżkowy, co powoli staje się naszą tradycją. Dziś rano, podczas naszego wspólnego kokoszenia się w łóżku, córeńka wykorzystując do złapania się i podparcia starą matkę sama najpierw uklękła, a później WSTAŁA! Pochwiała się chwilkę na tych małych nóżkach, zrobiła bardzo zdziwioną minę, po czym pacnęła na tyłek i dalszych eksperymentów na tym polu zaniechała, niemniej kolejny sukces odnotowany :-)

wtorek, 17 kwietnia 2012

Z cyklu: genialne pomysły

Jak zapewne wiecie od czasu do czasu miewam genialne pomysły i właśnie jeden z nich dopadł mnie na okoliczność urodzin Księciunia. Wymyśliłam sobie, że upiekę mu tort, a musicie wiedzieć, że talent cukierniczy to zdecydowanie nie jest coś o co należałoby mnie podejrzewać. Nawet powiedzenie dwie lewe ręce do wypieków jest bardzo łagodnym określeniem moich popisów w tej dziedzinie. Także naprawdę nie mam pojęcia co mnie naszło z tym tortem – rozum mi odebrało, czy co? Niestety jak sobie uświadomiłam, że pieczenie to niekoniecznie to co tygryski lubią najbardziej byłam po łokcie uwalona w mące, jajkach i maśle, a na dodatek odezwała się we mnie ambicja: co, ty nie dasz rady? I brnęłam w to bagno coraz głębiej. Po godzinie szalonych pląsów z mikserem moja kuchnia wyglądała jak po wybuchu, wszystko było upaprane, nie było ani centymetra wolnego miejsca na blatach, a mnie słabość ogarniała na samą myśl, że będę musiała to wszystko posprzątać. Oczywiście nie wpadłam na  pomysł dopasowania ilości składników do wymiarów posiadanej tortownicy i mój biszkopt urósł do gigantycznych rozmiarów przybierając postać potwora z Loch Ness, ale jakimś cudem upiekł się rewelacyjnie. Kremu także udało mi się nie spartolić, co było cudem numer dwa, więc aktualnie chodzę dumna i blada. A miny szanownych gości, po usłyszeniu, że sama TO upiekłam bezcenne. Już chociażby dla nich samych warto było się tak męczyć. Aczkolwiek nie sądzę żeby mnie prędko naszło na takie wyczyny.

sobota, 14 kwietnia 2012

Wyjątkowy wieczór

Emilka po raz pierwszy od bardzo dawna wyłamała się z wieczornego rytuału. Odkąd, któregoś pięknego dnia stwierdziła, że będzie zasypiała sama, jak poważna obywatelka - w łóżku, a nie jakiś tam osesek na rękach u mamy, nasze wieczory wyglądają bardzo podobnie: kąpiel, cycuś i dziecko chrapie niczym niedźwiedź w swojej gawrze. Czasem zdarza się jej przebudzić i popłakać chwilę, ale wystarczy poklepać ją po tyłku i śpi dalej.
Dziś jednak wypiła mleko, po czym obróciła się na brzuch z miną której daleko było do sennej. Hmm, zdziwiła się matka i poszła po włóczkę, z której od tygodnia dłubie dziecięciu wiosenną czapeczkę. Emilka w tym czasie zajęła się turlaniem po łóżku i prowadzeniem dosyć ożywionego dialogu ze ścianą, sufitem i kołdrą. Zdążyłam przerobić dwa okrążenia robótki i zamarłam z przejęcia... bo oto nasza córeńka po raz pierwszy pokonała szerokość łóżka CZWORAKUJĄC! I była tak absolutnie wspaniała w tym nieporadnym, ale jakże dzielnym dążeniu naprzód, że teraz będę musiała spać na mokrym łóżku, które sobie całkiem porządnie usmarkałam ze wzruszenia. Moja mała, zdolna dziewczynka! :-*