Lubię miasto, w którym mieszkamy, choć
jak większość miast na Śląsku ma swoje ciemne strony, ciemne zaułki,
podejrzane dzielnice. Potrafi emanować brzydotą i sprawia, że pewnymi
ulicami zawsze chodzi się przyspieszonym krokiem. Ale zżyłam się z nim,
wrosłam w jego strukturę i sama nie wiem, kiedy zaczęłam myśleć o nim
moje. Mam w nim swoje ulubione miejsca, ulubione trasy spacerowe, lubię
to poczucie anonimowości podczas chodzenia ulicami i jakąś taką dziwną
otwartość mieszkańców. Czasem wciąż mnie zadziwia, że dwoje zupełnie
obcych ludzi może stanąć obok siebie na przejściu dla pieszych i
zupełnie zwyczajnie zacząć rozmowę. Lubię tu mieszkać, ale...
Zawsze
myślałam i wciąż jestem wierna tej myśli, że duże miasto, to nie
miejsce do wychowywania dzieci. To nie miejsce, w którym bez obaw można
pozwolić dziecku iść pobawić się na zewnątrz, pojeździć na rowerze,
odwiedzić koleżankę mieszkającą trzy bloki dalej, to nie miejsce w
którym można porzucić rolę psa stróżującego, wiedząc że naszemu dziecku
nic nie grozi. Miasto to miejsce, w którym życie składa się z zakazów i
ostrzeżeń. W jakiś sposób narzuca rodzicowi sposób wychowywania i zmusza
do wyrobienia w dziecku nieustannego bycia czujnym. Bo przecież
wszędzie czają się niebezpieczeństwa. Każdego dnia jestem świadkiem
zidiocenia kierowców pędzących ulicami miasta z zawrotną prędkością i
serce mi zamiera widząc próbujące przejść przez tę ulicę dziecko. Serce
mi zamiera na myśl, że któregoś dnia moja córeczka też będzie tamtędy
przechodziła. Każdego dnia spotkam na mieście tzw trudną młodzież
okupującą murki i szukającą okazji, żeby się rozerwać. A ja już teraz
czuję chłód w sercu na myśl, że kiedyś moja mała dziewczynka będzie
mijała takich małolatów, którym w jakimś momencie może nie spodobać się,
to jak na nich spojrzała albo to w jaki sposób chodzi, mówi, oddycha.
Każdego dnia mijam tłum ludzi, na pozór zwyczajnych, szarych obywateli,
spieszących do domów, czy pracy. I coraz częściej zastanawiam się, czy w
tym tłumie, pod maską przeciętności, nie kryje się prawdziwy potwór,
dla którego ludzkie życie nie ma żadnej wartości, a o którym później
słyszy się "to taki porządny sąsiad był" Nie, to nie są rzeczy, które
zdarzają się tylko w filmach. To nie są historie, które przytrafiają się
tylko innym. To jest prawdziwe życie. Tu i teraz. I wiem, że niezależnie od tego,
jak bardzo będę się starała chronić swoje dziecko, ten świat każdego
dnia staje się ociupinkę bardziej zły.
W
przyszłym roku stanie pierwsza cegła naszego domu. Powstanie ogród, w
którym nasza córeczka będzie mogła biegać i bawić się do utraty tchu,
gdzie będzie mogła bez przeszkód zapraszać wszystkich małoletnich
sąsiadów i skubać maliny prosto z krzaka. W małej, cichej miejscowości,
gdzie po naszych dwóch wizytach na działce zna nas już połowa
okolicznych mieszkańców, a druga połowa zdążyła już o nas słyszeć. Z
przedszkolem oddalonym 5 minut spacerkiem, a szkolą o 10, bez
przechodzenia przez chociażby jedną główną drogę. Patrzę na leżący przede
mną projekt budowlany i pozwolenie na budowę, i wiem że nie pragnę tego
dla siebie, tylko dla niej, po to by była odrobinę bezpieczniejsza. Po
to żeby mogła przeżyć dzieciństwo nie słysząc bez ustanku: uważaj!
pamiętaj! nie wolno! Po to by mogła być po prostu szczęśliwym dzieckiem,
szczęśliwych rodziców, a nie tylko małą sterroryzowaną przez histerie
matki dziewczynką, której praktycznie niczego nie wolno. To będzie
trudny rok. Nie wiem, jak dam radę pod wieloma względami, ale to był
słuszny wybór, choć już wymagał podjęcia trudnych decyzji.
Dziś
wróciłam do pracy. Pierwszy raz odkąd Emilka jest na świecie rozstałam
się z nią na dłużej niż godzinę, ale nie mam prawa narzekać, bo przecież
zostawiłam ją pod opieką mojej mamy. Tylko ta myśl trzymała mnie przez 8
godzin na miejscu, choć każda komórka mojego ciała rwała się z powrotem
do mojej małej córeczki. Nigdy w życiu nie uwierzyłabym, że można tak
strasznie tęsknić, że jest rodzaj tęsknoty, który powoduje fizyczny ból.
Nie wiedziałam, że jest rodzaj łez, które nie potrzebują płaczu. Można
siedzieć, skupiać się na powierzonym zadaniu, a one sobie po prostu
płyną i kpią na klawiaturę, biurko, kolana. Nie wiedziałam, że
znalezienie ulubionej maskotki córeczki w swojej torebce może sprawić
taki ból.
Ale będzie lepiej.
Któregoś dnia wyjdę rano z domu i nie będę najbardziej nieszczęśliwą
osobą na świecie. Muszę w to wierzyć, bo inaczej oszaleję.