poniedziałek, 3 września 2012

Życie to sztuka wyborów

Lubię miasto, w którym mieszkamy, choć jak większość miast na Śląsku ma swoje ciemne strony, ciemne zaułki, podejrzane dzielnice. Potrafi emanować brzydotą i sprawia, że pewnymi ulicami zawsze chodzi się przyspieszonym krokiem. Ale zżyłam się z nim, wrosłam w jego strukturę i sama nie wiem, kiedy zaczęłam myśleć o nim moje. Mam w nim swoje ulubione miejsca, ulubione trasy spacerowe, lubię to poczucie anonimowości podczas chodzenia ulicami i jakąś taką dziwną otwartość mieszkańców. Czasem wciąż mnie zadziwia, że dwoje zupełnie obcych ludzi może stanąć obok siebie na przejściu dla pieszych i zupełnie zwyczajnie zacząć rozmowę. Lubię tu mieszkać, ale...
Zawsze myślałam i wciąż jestem wierna tej myśli, że duże miasto, to nie miejsce do wychowywania dzieci. To nie miejsce, w którym bez obaw można pozwolić dziecku iść pobawić się na zewnątrz, pojeździć na rowerze, odwiedzić koleżankę mieszkającą trzy bloki dalej, to nie miejsce w którym można porzucić rolę psa stróżującego, wiedząc że naszemu dziecku nic nie grozi. Miasto to miejsce, w którym życie składa się z zakazów i ostrzeżeń. W jakiś sposób narzuca rodzicowi sposób wychowywania i zmusza do wyrobienia w dziecku nieustannego bycia czujnym. Bo przecież wszędzie czają się niebezpieczeństwa. Każdego dnia jestem świadkiem zidiocenia kierowców pędzących ulicami miasta z zawrotną prędkością i serce mi zamiera widząc próbujące przejść przez tę ulicę dziecko. Serce mi zamiera na myśl, że któregoś dnia moja córeczka też będzie tamtędy przechodziła. Każdego dnia spotkam na mieście tzw trudną młodzież okupującą murki i szukającą okazji, żeby się rozerwać. A ja już teraz czuję chłód w sercu na myśl, że kiedyś moja mała dziewczynka będzie mijała takich małolatów, którym w jakimś momencie może nie spodobać się, to jak na nich spojrzała albo to w jaki sposób chodzi, mówi, oddycha. Każdego dnia mijam tłum ludzi, na pozór zwyczajnych, szarych obywateli, spieszących do domów, czy pracy. I coraz częściej zastanawiam się, czy w tym tłumie, pod maską przeciętności, nie kryje się prawdziwy potwór, dla którego ludzkie życie nie ma żadnej wartości, a o którym później słyszy się "to taki porządny sąsiad był" Nie, to nie są rzeczy, które zdarzają się tylko w filmach. To nie są historie, które przytrafiają się tylko innym. To jest prawdziwe życie. Tu i teraz. I wiem, że niezależnie od tego, jak bardzo będę się starała chronić swoje dziecko, ten świat każdego dnia staje się ociupinkę bardziej zły. 

W przyszłym roku stanie pierwsza cegła naszego domu. Powstanie ogród, w którym nasza córeczka będzie mogła biegać i bawić się do utraty tchu, gdzie będzie mogła bez przeszkód zapraszać wszystkich małoletnich sąsiadów i skubać maliny prosto z krzaka. W małej, cichej miejscowości, gdzie po naszych dwóch wizytach na działce zna nas już połowa okolicznych mieszkańców, a druga połowa zdążyła już o nas słyszeć. Z przedszkolem oddalonym 5 minut spacerkiem, a szkolą o 10, bez przechodzenia przez chociażby jedną główną drogę. Patrzę na leżący przede mną projekt budowlany i pozwolenie na budowę, i wiem że nie pragnę tego dla siebie, tylko dla niej, po to by była odrobinę bezpieczniejsza. Po to żeby mogła przeżyć dzieciństwo nie słysząc bez ustanku: uważaj! pamiętaj! nie wolno! Po to by mogła być po prostu szczęśliwym dzieckiem, szczęśliwych rodziców, a nie tylko małą sterroryzowaną przez histerie matki dziewczynką, której praktycznie niczego nie wolno. To będzie trudny rok. Nie wiem, jak dam radę pod wieloma względami, ale to był słuszny wybór, choć już wymagał podjęcia trudnych decyzji.

Dziś wróciłam do pracy. Pierwszy raz odkąd Emilka jest na świecie rozstałam się z nią na dłużej niż godzinę, ale nie mam prawa narzekać, bo przecież zostawiłam ją pod opieką mojej mamy. Tylko ta myśl trzymała mnie przez 8 godzin na miejscu, choć każda komórka mojego ciała rwała się z powrotem do mojej małej córeczki. Nigdy w życiu nie uwierzyłabym, że można tak strasznie tęsknić, że jest rodzaj tęsknoty, który powoduje fizyczny ból. Nie wiedziałam, że jest rodzaj łez, które nie potrzebują płaczu. Można siedzieć, skupiać się na powierzonym zadaniu, a one sobie po prostu płyną i kpią na klawiaturę, biurko, kolana. Nie wiedziałam, że znalezienie ulubionej maskotki córeczki w swojej torebce może sprawić taki ból. 
Ale będzie lepiej. Któregoś dnia wyjdę rano z domu i nie będę najbardziej nieszczęśliwą osobą na świecie.  Muszę w to wierzyć, bo inaczej oszaleję.

26 komentarzy:

  1. nawet nie wiesz jak ci zazdoszcze tego domu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja w niego uwierzę, kiedy będę trzymała w dłoni komplet kluczy do niego. Na razie jestem przerażonba perspektywą budowy i totalnym chaosem jaki na tę okoliczność zostanie z naszego życia

      Usuń
  2. Bajko, ale z Ciebie mądra kobieta! Nie umiem sobie wyobrazić jak Ci ciężko w tej pracy bez Emilki, ale tak jak napisałaś, te wszystkie poświęcenia są dla Niej ;). Trzymam kciuki za Ciebie - żebyś szybko odnalazła się w tej nowej, trudnej sytuacji. Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje :* Z każdym kolejnym dniem jest odrobinę lepiej, a wszystko dzięki mojej małej, mądrej dziewczynce, która żegna mnie z uśmiechem To wiele ułatwia.

      Usuń
  3. Powiem tak, kompletnie nie rozumiem jak to jest że młoda mama idzie na 8h do pracy i cierpi bo wolałaby być przy dziecku. Bo to tylko 8h przecież! Ale zapewne zrozumiem jak będe miała swoje dzieci ;)
    Za to rozumiem, że to całe zamieszanie z domem nie jest łatwe. Ale twarda babka z Ciebie i dasz rade a za jakiś czas wyjdziesz z kubkiem kawy do własnego ogrodu i będziesz cholernie dumna z tego co wszyscy razem osiągneliście :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby mi ktoś 2 lata temu powiedział, że będę chciała siedzieć w domu z dzieckiem, kazałabym mu się puknąć w głowę. A dziś sama się w nią pukam na myśl, o tym że miałam takie idiotyczne priorytety.

      Tylko 8 godzin, ale w skali roku to jest ok 2071gdz. 86 dni ukradzionych z naszego wspólnego czasu...

      Usuń
  4. Nominowałam Cie ;)
    Zapraszam do mnie:
    http://wojnapolskobawarska.blogspot.com/2012/09/podaj-dalej.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Masz szczęście,że możesz powierzyć Emilkę osobie, której ufasz;)
    A domek też bym chciała;)Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdyby nie to, że mam mamę, która z dziką radością zajęła się Emilką, nie byłoby miejsca na marzenia. Przynajmniej nie teraz, bo zwyczajnie nie dałabym rady posłać jej do żłobka.

      Usuń
  6. Druga próba skomentowania :) Na pewno decyzje były bbaaaarrdzo trudne. Emilka jest pod najlepszą opieką a TY dasz radę ze wszystkim. Podobno pierwsze 2 tyg są najtrudniejsze.
    Mnie też marzy się domek, ale mieszkając całe życiew w bloku nie wiem czy dałabym radę :) Pozdr, Druga Agata

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samo podjęcie decyzji nie było aż tak trudne, ale realizacja trochę mnie przerasta. Wiem, że są kobiety, które z utęsknieniem wracają do pracy, ale ja się do nich zdecydowanie nie zaliczam.
      I myślę, że gdyby chodziło tylko nas też nie zdecydowalibyśmy się na budowę. Zresztą początkowo plan zakładał, że po prostu kupujemy większe mieszkanie.

      Usuń
  7. Dobrze kochana, że masz taką pracę, do której możesz pójść a na dodatek masz osobę z którą możesz zostawić małą Emilkę. Kochana za to gdy wprowadzicie się do tego już upragnionego domu to na pewno będziesz dumna i mega szczęśliwa! :) gratuluję!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem że jestem w niesamowicie komfortowej sytuacji i dlatego absolutnie nie narzekam. Ale rozstanie z dzieckiem i pójście do pracy chyba zawsze jest bolesne, bo logika to jedno, a uczucia to zupełnie coś innego

      Usuń
  8. Nie wiem co Ci napisać... ze swojej strony też przechodzę przez coś podobnego, ale od strony osoby, która zajmuje się dzieckiem a mama wraca do pracy. Będzie dobrze! trzymaj się!!! :)
    Anula

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się, ale uczucia rządzą się swoimi prawami.
      Nie mogłam ostatnio do ciebie zaglądać, bo skasowało mi się hasło logujące na twojego bloga (miałam wpisane na stałe) a nie pamiętałam jak brzmiało. Dopiero dziś udało mi się przekopać przez archiwum poczty i znaleźć maila, w którym mi je podałaś, po czym odkryłam, ze przecież mogłam do ciebie napisać i poprosić o przypomnienie. Ech, blondynka.

      Usuń
  9. Wszystko ma swoje złe i dobre strony. Na dzień dzisiejszy dla naszych maluchów najlepszym rozwiązaniem jest mieszkanie tam gdzie jest ciszej, spokojniej, bezpieczniej. Za 20 lat będzie im łatwiej i wygodniej w dużych miastach, gdzie będą mogli studiować, chodzić do teatru, rozwijać swoje zainteresowania i łatwiej znaleźć prace. Co do pracy, nie martw się, nie załamuj,musimy byc dzielne, dziecku nic złego się nie dzieje i w sumie to my za nimi chyba bardziej tęsknimy niż one za nami:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas, na Śląsku, to trochę inaczej wygląda. Wystarczy pojechać 20 km od centrum Katowic i masz łąki, pola, beztrosko pasące się sarny. Można mieszkać w takim miejscu i jednocześnie w dalszym ciągu mieć blisko do pracy, kina, teatru.
      Masz rację, Emilka zdecydowanie lepiej znosi tę rozłąkę niż ja, co oczywiście mnie cieszy, bo gdyby żegnała mnie płaczem, to już w ogóle miałabym chyba myśli samobójcze w tej pracy

      Usuń
  10. z pracą i z rozstaniami będzie coraz lepiej z każdym dniem będziesz czuła się pewniej ważne że Emilka ma dobrą opiekę:) ale ja ciesze się ze JESZCZE mogę posiedzieć w domu bo rozumiem Cię doskonale co musisz czuć teraz:*
    a co do mieszkania w domu wiadomo że wszystko ma swoje plusy i minusy i wszędzie można spotkać ''złych ludzi'' będzie dobrze pomyśl ten duży ogród Ty na hamaku Emilka z boku bawi się w piaskownicy raj:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Korzystaj, Ani, bo to naprawdę drogocenne chwile.
      A co do mieszkania w domku, to oczywiście nie tak, że daje jakąkolwiek gwarancję bezpieczeństwa.
      Chodziło mi raczej o różnicę w mentalności ludzkiej między mieszkańcami dużych miast, a społecznością małych miasteczek i wiosek. Sama wychowałam sie w małym mieście i dopiero teraz rozumiem, dlaczego nasza mama nigdy nie musiała się o nas martwić. Bo zawsze ktoś z sąsiadów miał nas na oku. Wystarczyło się gdzieś ruszyć i zaraz rodzicie o tym wiedzieli, bo ktoś "doniósł" W mieście tego nie ma.

      Usuń
  11. Ech, właśnie mi przyszło do głowy, ze pewnie rzadziej będziesz na blogu... :( Druga Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba nieuchronny proces. Po powrocie do domu staram się nadrobić ten stracony czas i szkoda mi go na siedzenie przy kompie. A wieczorem padam jak mucha, zanim zdążę chociaż wymyślić tytuł notki ;-)

      Usuń
  12. Popłakałam się! Jestem przerażona przyszłym rozstaniem z córcią!!!
    Ale cieszę się Waszą wspólną przyszłością!
    To prawda są plusy i minusy mieszkania na wsi.
    Powodzenia :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabym cię pocieszyć, że nie jest tak źle, ale nieładnie tak kłamać. Na początku jest strasznie, ale będzie lepiej. Będzie lepiej...
      My nie będziemy mieszkać na wsi, tylko w małym (21tyś mieszkańców) miasteczku. Bo wsi wesoła, wsi spokojna, to jednak nie dla mnie ;-)

      Usuń
  13. Fajnie jeśli jeszcze można nazwać to wyborem, bo ja mam wrażenie, że pewne moje decyzje w ogóle nie zależą ode mnie i to boli najbardziej.

    Kochana, nie zamierzam Tobie tutaj prawić jakie to ogromne szczęście masz, że możesz zostawiać małą z babcią, bo o tym doskonale wiesz a poza tym nie o to chodzi, ale o kwestię rozstania a ta już doskonale ja wiem jak jest bolesna dlatego łączę się z Tobą w bólu i choć sama jestem totalnie rozbita i nie do życia to trzymam za Was kciuki i jestem myślami z Wami.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ale przyznaj, że tak troszkę zrobiłaś to też dla siebie. =). Dla porannej kawy na tarasie, dla spaceru po trawie bosymi stopami. Dla jej śmiechu na huśtawce tuż obok. Dla małych stópek biegających po Waszej podłodze.

    Osobiście uważam, że to świetny wybór. Zabezpieczający w wielu sferach - i codziennych i przyszłościowych. Nie ukrywajmy. Nie jesteśmy wieczni.. a dom - w kwestii materialnej zawsze da jej poczucie, że w razie najczarniejszej godziny jest coś po co można wyciągnąć już dorosłą rękę i z bólem serca wymienić na 'lepsze jutro'.

    Znam to po sobie. I własny ogródek i poranną kawę z mokrą jeszcze trawą pod bosymi stopami, i spokojne serce, że jedyne co zaatakuje Krystiana to oszalały pająk, którego zduszę jednym palcem [mimo, że panicznie się ich boję]. Oraz jako córka, wiem, że cokolwiek się stanie mam mój rodzinny dom. I jeżeli któregoś dnia zostanę sama z dzieckiem, jeżeli ktoś zachoruje, jeżeli zaatakuje nas każda zła możliwość.. jest coś co mogę sprzedać i ratować się.. nas.. na tyle, na ile starczy mi sił [a one w kwestii Krystiana są niewyczerpane].

    Odnośnie powrotu do pracy. Nie znam tej tęsknoty, więc nie będę prawić morałów - po prostu będę z Wami myślami. =*.

    OdpowiedzUsuń