sobota, 28 kwietnia 2012

Post poniekąd kulinarny

Tak się zastanawiam, czy to ze mną jest coś nie tak, czy znaczna część młodych matek, które spotykam na spacerze jest nienormalna? Wczoraj w parku co najmniej kilka razy oczy wyszły mi z orbit, kiedy to mijały mnie  kobiety z wózkami przykrytymi P-O-K-R-O-W-C-A-M-I. Dzizas! Co z tego, że jest kwiecień? Tam jest 25 stopni w cieniu, w słońcu grubo powyżej 30 i to temperatura powinna być wyznacznikiem doboru garderoby i okrycia dziecka, a nie kartka w kalendarzu. Jakoś w lipcu, czy sierpniu przy identycznej pogodzie nikomu nie przyjdzie do głowy trzymać dziecko w wózku pod pokrowcem.
Naprawdę tego nie ogarniam i  nie wiem, czy tym kobietom wydaje się, że taki maluch nie odczuwa temperatury, że można go dowolnie opatulać we wszystko co wpadnie w rękę - puchową kołdrę, czapę z bąblem, dwa koce, a jemu to zwisa i powiewa? Emilka była w krótkim rękawku spódniczce i cienkich rajstopach, które migiem jej zdejmowałam jak tylko wyszłyśmy z domu, wymyślając sobie przy okazji: ty kretynko, taki upał, a ty dziecku rajstopy ubrałaś?! A i tak miała szyję i plecki całe gorące, więc te maluchy w wózkach szczelnie pozakrywanych po końce uszu pewnie czuły się jak kurczaki z wolna smażone na ruszcie. Miałabym ochotę taką jedną, czy drugą matkę włożyć do tego wózka, poprzykrywać i wozić po słońcu przez dwie godziny. Może by je oświeciło nieco.

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Dumna(córeńka) i blada(matka)

Wchodzę wczoraj do pokoju, a córeńka która miała grzecznie bawić się w łóżeczku, klęczy trzymając się szczebelków i obgryza górną poprzeczkę, szczęśliwie znajdującą się akurat na wysokości jej buźki ;-)
Zmienił nam się także poranny rytuał. Ponieważ nie mogę już zostawiać jej samej w łóżku, przekładam ją na podłogę i idę zaparzyć sobie herbatę. Emilka puszczona luzem dokonuje inspekcji mieszkania, sprawdzając czy aby na pewno wszystko jest na swoim miejscu po czym przychodzi za mną do kuchni i patrzy co robię. Przeważnie chyba nic ciekawego bo drepcze z powrotem do pokoju, co jest znakiem: matka sprężaj się, bo zaraz zacznie się otwieranie szuflad, wyciąganie pochowanych kabli, obrywanie liści z kwiatka i tym podobne szalenie interesujące rozrywki. Tak więc idę dziś za Emilką do pokoju, chlipiąc tę moją poranną herbatkę i zamurowało mnie w drzwiach, bo oczom mym ukazał się taki widok:

Oczywiście córeńka dumna była z siebie ogromnie, a matce tylko łza się w oku zakręciła. Moja mała kluseczka, która za nic ma matczyne ciumkanie i dąży do samodzielności dzikim pędem.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Raz, dwa, trzy, próba mikrofonu

Miałam wczoraj ciężką noc. Księciunio pojechał wieczorem służbowo do Opola, ponieważ uruchomienie projektu, który nadzorował możliwe było tylko w czasie nocnej przerwy w produkcji zakładu, co oczywiście wiązało się z jego bardzo późnym powrotem do domu. A ja od razu w takich sytuacjach dostaję schizów pt. ciemno, zimno, wilki wyją i mam wizje rodem z Nostradamusa - będzie wracał w środku nocy, sam, zmęczony, śpiący, przecież to wymarzony wstęp do jakiegoś dramatu. Najchętniej to bym wisiała mu przez cały ten czas na telefonie, choćby tylko miał mi do niego sapać. Mówię wam, paranoja postępująca. Mam chyba jakiś uraz w mózgu, bo jak słowo daję normalne to nie jest. I oczywiście jak się nakręciłam wizjami, w których wybranek leży w kawałkach rozwleczony po całej A4, to najpierw nie mogłam zasnąć, a potem śniły mi się takie chore kawałki, że poważnie zastanawiam się nad odwiedzeniem jakiegoś psychiatry.

A u Emilki postępy w czworakowaniu osiągają prędkość światła i pomału przestaję nadążać. Praktycznie poza karmieniem i przewijaniem moja opieka nad córeńką ogranicza się do biegania i wyciągania jej z różnych ciekawych zakamarków. Wszystkie zabawki, książeczki, wspólne śpiewanie przestały mieć znaczenie, jedyną rzeczą interesującą aktualnie Emilkę jest zwiedzanie apartamentów i:
a) otwieranie szuflad
b) majstrowanie przy wieży
c) grzebanie w donicy
d) wyciąganie paprochów spod mebli, łóżka, lodówki (myślałam że mam w domu czysto, o słodka naiwności)
e) zasuwanie do przedpokoju celem zapoznania się bliżej z obuwiem domowników
f) gonienie kota!
Kot nota bene jest w ciężkim szoku i niemal patrzy na mnie z wyrzutem - dlaczego to małe za nim łazi, przecież zawsze leżało nieruchomo! Póki co ma przewagę, bo Emilka nie potrafi wskoczyć za nim na kanapę, czy parapet, ale to naturalnie tylko kwestia czasu...

I na koniec kolejny przełom łóżkowy, co powoli staje się naszą tradycją. Dziś rano, podczas naszego wspólnego kokoszenia się w łóżku, córeńka wykorzystując do złapania się i podparcia starą matkę sama najpierw uklękła, a później WSTAŁA! Pochwiała się chwilkę na tych małych nóżkach, zrobiła bardzo zdziwioną minę, po czym pacnęła na tyłek i dalszych eksperymentów na tym polu zaniechała, niemniej kolejny sukces odnotowany :-)

wtorek, 17 kwietnia 2012

Z cyklu: genialne pomysły

Jak zapewne wiecie od czasu do czasu miewam genialne pomysły i właśnie jeden z nich dopadł mnie na okoliczność urodzin Księciunia. Wymyśliłam sobie, że upiekę mu tort, a musicie wiedzieć, że talent cukierniczy to zdecydowanie nie jest coś o co należałoby mnie podejrzewać. Nawet powiedzenie dwie lewe ręce do wypieków jest bardzo łagodnym określeniem moich popisów w tej dziedzinie. Także naprawdę nie mam pojęcia co mnie naszło z tym tortem – rozum mi odebrało, czy co? Niestety jak sobie uświadomiłam, że pieczenie to niekoniecznie to co tygryski lubią najbardziej byłam po łokcie uwalona w mące, jajkach i maśle, a na dodatek odezwała się we mnie ambicja: co, ty nie dasz rady? I brnęłam w to bagno coraz głębiej. Po godzinie szalonych pląsów z mikserem moja kuchnia wyglądała jak po wybuchu, wszystko było upaprane, nie było ani centymetra wolnego miejsca na blatach, a mnie słabość ogarniała na samą myśl, że będę musiała to wszystko posprzątać. Oczywiście nie wpadłam na  pomysł dopasowania ilości składników do wymiarów posiadanej tortownicy i mój biszkopt urósł do gigantycznych rozmiarów przybierając postać potwora z Loch Ness, ale jakimś cudem upiekł się rewelacyjnie. Kremu także udało mi się nie spartolić, co było cudem numer dwa, więc aktualnie chodzę dumna i blada. A miny szanownych gości, po usłyszeniu, że sama TO upiekłam bezcenne. Już chociażby dla nich samych warto było się tak męczyć. Aczkolwiek nie sądzę żeby mnie prędko naszło na takie wyczyny.

sobota, 14 kwietnia 2012

Wyjątkowy wieczór

Emilka po raz pierwszy od bardzo dawna wyłamała się z wieczornego rytuału. Odkąd, któregoś pięknego dnia stwierdziła, że będzie zasypiała sama, jak poważna obywatelka - w łóżku, a nie jakiś tam osesek na rękach u mamy, nasze wieczory wyglądają bardzo podobnie: kąpiel, cycuś i dziecko chrapie niczym niedźwiedź w swojej gawrze. Czasem zdarza się jej przebudzić i popłakać chwilę, ale wystarczy poklepać ją po tyłku i śpi dalej.
Dziś jednak wypiła mleko, po czym obróciła się na brzuch z miną której daleko było do sennej. Hmm, zdziwiła się matka i poszła po włóczkę, z której od tygodnia dłubie dziecięciu wiosenną czapeczkę. Emilka w tym czasie zajęła się turlaniem po łóżku i prowadzeniem dosyć ożywionego dialogu ze ścianą, sufitem i kołdrą. Zdążyłam przerobić dwa okrążenia robótki i zamarłam z przejęcia... bo oto nasza córeńka po raz pierwszy pokonała szerokość łóżka CZWORAKUJĄC! I była tak absolutnie wspaniała w tym nieporadnym, ale jakże dzielnym dążeniu naprzód, że teraz będę musiała spać na mokrym łóżku, które sobie całkiem porządnie usmarkałam ze wzruszenia. Moja mała, zdolna dziewczynka! :-*

wtorek, 10 kwietnia 2012

Poświątecznie

Bardzo dziękuję za wszystkie życzenia świąteczne, które trafiły do mojej skrzynki i jednocześnie przepraszam, że sama nie popisałam się literacko, ale ostatnio  córeńka odkryła w sobie zdolności informatyczne i laptop stanowi dla niej mroczny obiekt pożądania. Niestety matka nie jest aż tak uzdolniona technicznie i nie potrafi sobie później powyłączać różnych "fajnych" opcji włączonych przez małe łapki, więc laptop głównie leży i porasta kurzem z dala od zasięgu małego mechanika.

Na dodatek w sobotę wybrałyśmy się do dziadków, zobaczyć czy nie trzeba pomóc im w przygotowaniach do świąt, bo jak co roku bezczelnie zwalaliśmy się im na głowy i jak mnie zagonili do krojenia, siekania, mieszania, ucierania to nie wiedziałam jak się nazywam. Moja mama ewidentnie powinna pracować jako kucharz w koszarach, czy szkolnej stołówce, bo gotowanie dla niewielkiej ilości osób zwyczajnie jej nie wychodzi.
Później dla urozmaicenia sobie żywota zawiozłam tatę do sklepu, rzekomo tylko po napoje. Ale dziwnym trafem do domu wróciliśmy  2 godziny później  obładowani jak wielbłądy. Na koniec polatałam jeszcze z mopem i ścierką i  naprawdę musiałam w święta odpoczywać, bo nie pamiętam kiedy ostatnio czułam się taka styrana. Chyba sobie ułożę jakiś pean pochwalny dla naszego małego mieszkanka, zwanego schowkiem na miotły, bo sprzątnięcie całości i to na wysoki połysk zajmuje mi góra 2 godziny i jeszcze zdążę w międzyczasie wypić herbatę i pogadać przez telefon ;-)

A z radosnych nowin - Zajączek podarował nam w prezencie GÓRNE JEDYNECZKI! I był to prezent, z którego niewątpliwie najbardziej się ucieszyliśmy :-) W niedzielę przebiła się lewa, a wczoraj prawa i tym sposobem nasze dziecię liczy sobie 5 sztuk uzębienia.
Od kilku dni ostro kombinuje też nad przemieszczaniem się na czworakach w przód (no bo ileż można raczkować w tył ;-) ale póki co zsynchronizowanie rąk i nóg stanowi dla niej zagadkę i wszystkie próby kończą się przybraniem pozycji mocno rozkraczonej żaby, z wypiętym tyłkiem, ostro kiwającej się w przód i w tył na dodatek. A przypominam, że śmiać się z dziecka nie należy, co w takich momentach jest naprawdę trudne ;-)
Poza tym nauczyła się otwierać szuflady, co cieszy mnie zdecydowanie mniej, bo akurat jej dwie ulubione znajdują się w takim miejscu, że nie można ich zabezpieczyć przed otwieraniem. No cóż mam ostatnio dużo ruchu, bo jak wiadomo dziecko w dążeniu do celu jest bardzo wytrwałe i choćby matka sto razy przeniosła w inny kąt pokoju szuflada i tak będzie przyciągała z tajemną siłą.
Do kompletu z otwieraniem szuflad nauczyła się także samodzielnie schodzić z leżaczka. Obraca się na brzuch i zsuwa na podłogę. A spróbujcie przypiąć ją pasami, wizyta opieki społecznej murowana, bo taki ryk (to samo praktykuje też na kanapie, ale w przeciwieństwie do leżaczka kanapa jest wyższa i już kilka razy zaliczyłam stan przedzawałowy łapiąc ją  w locie) Zdecydowanie nie mogę ostatnio narzekać na nudę, do czego chyba należy zacząć się przyzwyczajać ;-)

Dopisek 11.04.2012
Druga górna dwójeczka czuła się samotna i w dniu dzisiejszym zaszczyciła nas swoją obecnością, także na chwilę obecną stan Emilkowego uzębienia wynosi 6 sztuk! I może na razie Prrrrrrrrrr, szalone! ;-)

piątek, 6 kwietnia 2012

Z cyklu: z życia wzięte

Wieczorem w łóżku. Emilka siedzi i w skupieniu studiuje swoje stópki mamrocząc coś pod nosem. Ja leżę obok, kremuję sobie ręce i ogólnie oddaję się błogiemu lenistwu. Do pokoju wchodzi Księciunio, Emilka podnosi głowę, uśmiecha się do niego i mówi:
- O! Bob
- To nie Bob, tylko tata – poprawiam ją, na co Księciunio spogląda na mnie wymownie i pyta:
- Chcesz mi o czymś powiedzieć?

Eeee. To nie tak jak myślisz, Kotku ;-)

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Ósemeczka

Rok temu, dokładnie 1 kwietnia dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli córeczkę.  Wpatrywałam się w obraz na usg i łzy spływały mi po policzkach. Trzymałam za rękę Księciunia i ze zdumieniem odkryłam, że i on jakoś podejrzanie często mruga oczami. Widać są na tym świecie rzeczy, w obliczu których nawet najwięksi twardziele miękną ;-) Wydusiłam przez łzy: witaj córeczko, a później wpatrywałam się w nią jak zaczarowana. Pamiętam moment, w którym lekarz ustawił na monitorze profil jej buzi, a ja patrząc na ten maleńki, zadarty nosek uzmysłowiłam sobie, że jego właścicielka już zawsze będzie dla mnie najpiękniejszą istotą na świecie.
Dziś skończyła 8 miesięcy. To wciąż tak niewiele, a ja już nie potrafię przypomnieć sobie jak wyglądał mój świat bez niej. Zastanawiam się i nie wiem. Nie wiem, co kiedyś było motorem wszystkich moich działań i czy cokolwiek dawało mi tyle radości, co ona?
W ciągu tych ośmiu miesięcy przeszłam tak gruntowne pranie mózgu, że CIA, FBI i KGB razem wzięte mogą się schować ze swoimi metodami manipulacyjnymi. Dziś cały mój świat ma osiem miesięcy, a ja z uśmiechem na ustach spędzam większą część swojego dnia tarzając się po podłodze i zupełnie nie przeszkadza mi, że trzeci dzień pod rząd jemy na obiad makaron i mam tylko jedną nogę ogoloną. I jeżeli miałabym odpowiedzieć na pytanie, czy czegokolwiek w swoim życiu żałuję, to powiedziałabym że tylko jednego - tego, że tak długo kazałam jej czekać, by mogła pojawić się w moim życiu.