Tak się zastanawiam, czy to ze mną jest coś nie tak, czy znaczna część młodych matek, które spotykam na spacerze jest nienormalna? Wczoraj w parku co najmniej kilka razy oczy wyszły mi z orbit, kiedy to mijały mnie kobiety z wózkami przykrytymi P-O-K-R-O-W-C-A-M-I. Dzizas! Co z tego, że jest kwiecień? Tam jest 25 stopni w cieniu, w słońcu grubo powyżej 30 i to temperatura powinna być wyznacznikiem doboru garderoby i okrycia dziecka, a nie kartka w kalendarzu. Jakoś w lipcu, czy sierpniu przy identycznej pogodzie nikomu nie przyjdzie do głowy trzymać dziecko w wózku pod pokrowcem.
Naprawdę tego nie ogarniam i nie wiem, czy tym kobietom wydaje się, że taki maluch nie odczuwa temperatury, że można go dowolnie opatulać we wszystko co wpadnie w rękę - puchową kołdrę, czapę z bąblem, dwa koce, a jemu to zwisa i powiewa? Emilka była w krótkim rękawku spódniczce i cienkich rajstopach, które migiem jej zdejmowałam jak tylko wyszłyśmy z domu, wymyślając sobie przy okazji: ty kretynko, taki upał, a ty dziecku rajstopy ubrałaś?! A i tak miała szyję i plecki całe gorące, więc te maluchy w wózkach szczelnie pozakrywanych po końce uszu pewnie czuły się jak kurczaki z wolna smażone na ruszcie. Miałabym ochotę taką jedną, czy drugą matkę włożyć do tego wózka, poprzykrywać i wozić po słońcu przez dwie godziny. Może by je oświeciło nieco.