poniedziałek, 31 stycznia 2011

Tańcowała igła z nitką (wersja hard)

Obudziłam się dziś z misją zrobienia czegoś dobrego dla świata. Uszyłam firanki. Z pewnością świat jest z tego powodu niezmiernie szczęśliwy. Ale co się nawyrażałam nieparlamentarnie podczas tego szycia, ludzkie pojęcie przechodzi. Maszynę mam wcale nie do szycia, tylko do dupy (przepraszam). Z całego serca jej nie znoszę i jak widzę jest to niechęć obustronna. Gdyby nie prikaz pana doktora na temat nie noszenia niczego ciężkiego, jak słowo daję wzięłabym ją w objęcia i wywaliła przez okno.
No ale przecież nie przerośnie mnie żadna kupa złomu! Choćbym sobie miała flaki wypruć i na drutach telefonicznych rozwiesić. U S Z Y Ł A M. Ale mówię wam, że są to firanki okupione największą ilością krwi, łez i potu na świecie. Gdybym jeszcze kiedyś wspomniała coś o szyciu proszę mnie od razu puknąć w główkę (koniecznie czymś ciężkim)

sobota, 29 stycznia 2011

Ogłoszenia drobne

No dobra, kto idzie ze mną na „Czarnego łabędzia”? Osobistego księciunia nie mam odwagi wyciągać, bo po „Labiryncie Fauna” i „Sierocińcu” do teraz ma traumę, a mimo wszystko chciałabym żeby dotrwał w zdrowiu (psychicznym również) późnych lat starości.
Na krewnych i znajomych królika oczywiście nie ma co liczyć. Sis pracuje (w mocno chorych godzinach,) H (zła kobieta, a nie przyjaciółka) już była, N może w środę (niestety nie dodała, w którą), K nie ma funduszy (bo przestała kochać męża, a to się wiąże ze sporymi stratami materialnymi), M jest facetem (patrz punkt o zabieraniu na film Osobistego), co do reszty mam mieszane uczucia.

Sama do kina? To brzmi trochę desperacko.
I co z potomkiem?! To jest film od lat 15.

piątek, 28 stycznia 2011

Łóżkowe sprawy. Part one.

Leżę wieczorem w łóżku, już prawie odlatuję, Morfeusz smyra mnie po szyi, ach jak mi dobrze. Wtem zwala się na mnie jakiś zawodnik sumo, wkomponowując mnie w materac. Ach, to tylko mój kochany, potknął się podczas przechodzenia na swoją stronę (musi przetoczyć się przeze mnie, bo z drugiej strony łóżko dosunięte do ściany) Och, nic nie szkodzi, jeszcze żyję. Doprawdy te dwa złamane żebra, to drobiazg.
I jeszcze sobie mruczy cichutko pod nosem
- bo całe łóżko zajmujesz, wszędzie jakieś ręce, nogi, gdzie ja się mam biedny położyć?

Łóżko rozmiarów 2x2 metra i ja - 168cm i 50kg żywej wagi całe to łóżko zajmuję. Ot fenomen.

środa, 26 stycznia 2011

Zakupoholizm

W lodówce bieda z nędzą, nawet światło jakieś takie niemrawe. W szafce z suchymi produktami sucharek i reszta rozsypanej soli. Trudno, darmo trzeba było wybrać się na zakupy.
Ale rób tu zakupy człowieku, kiedy od produktów spożywczych odrzuca cię na kilometr. Na dział owoców i warzyw nawet nie spojrzałam, makarony i kasze nie byłyby złe, na nieszczęście zaraz obok znajdowało się pieczywo, a tego zapachu nie byłam w stanie zdzierżyć. Przetwory – nie, dżemy – fuj, słodycze – olaboga, kawa – nie mogę, mrożonki – no ok, w pierwotnej postaci nie „śmierdzą”, ale sobie przypomniałam, że potem trzeba je spreparować na jakiejś patelni. Nabiał – broń pani boże! Na samą myśl o nabiale muszę do toalety. Chemia – matko, to nie na moje nerwy. Do kasy dotarłam z zawartością koszyka: butelka wody mineralnej, papier toaletowy i cytrynowy kisiel. To zaszalałam.

niedziela, 23 stycznia 2011

Komu chłopca, komu dziewczynkę?

Drogie kobietki, dziś prośba. W przepastnych odmętach internetu znalazłam taką oto stronkę <klik> szamańskimi sposobami określająca domniemaną płeć dziecka. I stąd moja prośba, gdyby się któraś nudziła, tudzież nie miała nic ciekawszego do roboty, mogłybyście zerknąć na ten wykresik i podzielić się informacją co wam wyszło? Ja już obliczyłam całą rodzinę i wszystkich krewnych, ale bez spektakularnych efektów końcowych. Równie dobrze mogłabym rzucać monetą ;-)

czwartek, 20 stycznia 2011

Hela, czy ty mnie jeszcze kochasz?

Osobisty książę z bajki obrał sobie wczoraj za cel życia wyprowadzenie mnie z równowagi. Upierdliwy bym niczym komar w sierpniową noc, a mi żyłka w oku skakała z siłą trzęsienia ziemi. Rozumiem, że jest przemęczony, przepracowany i wszystko go wkurza, ale na litość boską instynktu samozachowawczego nie ma czy co?! Ma w domu ciężarną kobietę, C I Ę Ż A R N Ą = chodzącą bombę z opóźnionym zapłonem i nic sobie z tego nie robi. Jeszcze mnie wkurza. Wieczorem moja boska cierpliwość udała się na stronę i wydarłam się jak lew, szykując się na wielka awanturę, bo oboje mamy raczej ogniste temperamenty. Popatrzyła na mnie, pomrugał oczkami i zapytał:
- kochasz mnie?
- no chwilowo jakby trochę mniej
- a wyprasujesz mi koszulę na jutro?

środa, 19 stycznia 2011

Najnowsze metody diagnostyczne wczesnej ciąży ;-)

Moja przyjaciółka jest ładnych kilka lat ode mnie starsza. Już jak się poznałyśmy miała dzieci w wieku szkolnym, co dla mnie było totalną abstrakcją, teraz natomiast to już pacholęcia prawie na wylocie z gniazda. Córka ma 15 lat, syn 17, ale dla mnie chyba zawsze będę już mieli po te 10 i 12 lat. Zwłaszcza, jak się ich niekiedy posłucha. Przyjaciółka powiedziała im, że jestem w ciąży, co oczywiście wzbudziło głębszą ciekawość i sprowokowało mniej więcej taki dialog:
C – córka
H – przyjaciółka
S – syn


C: a skąd ona w ogóle wiedziała, że jest w ciąży?
H: nie dostała miesiączki w wyznaczonym dniu więc zrobiła test ciążowy
C: a jak się robi taki test?
H: pobiera się mocz do pojemnika, jak do badania, potem kroplomierzem wkrapia się kilka kropel w okienko testu i czeka na wynik
S: a ten mocz, to skąd wie, że jest w ciąży?

Prawie się posikałam jak mi to opowiadała.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Wątpliwe walory estetyczne

Wracając wczoraj od rodziców wstąpiłam do sklepu. Przede mną w kolejce babka w widocznej już ciąży. I nie byłoby się czemu dziwić, gdyby nie stan techniczny owej niewiasty. Po pierwsze rzuciły mi się w oczy ogrodniczki, które od razu wywołują u mnie wysypkę. Nie wiem kto wymyślił to ustrojstwo ani tym bardziej wmówił ciężarnym, że powinny to nosić, ale stanowczo należało by go wychłostać. Przecież kobieta w ciąży w ogrodniczkach wygląda jak wór kartofli i to nie pierwszej świeżości. Ludzie złoci, mamy 2011 rok, półki z ciuchami uginają się pod własnym ciężarem, więc żeby nosić ogrodniczki trzeba być chyba naprawdę zdesperowanym. Na górę ubraną miała rozpiętą rzecz jasna, bo ciepło, pikowaną kufaję, bo nie wiem jak inaczej można by określić to odzienie. Generalnie kojarzyło mi się to mocno z waciakami noszonymi przez rolników do pola. I o ile u nich ten strój jest jak najbardziej na miejscu, o tyle widziany w sklepie, w środku pięćdziesięcio tysiącznego miasta, wydaje się lekko z innej bajki. Jednak najgorsza była szczytowa partia ciała - tłuste włosy, spięte w jakiś kołtun na czubku głowy i twarz bez choćby cienia makijażu, ba! chyba nawet kremu nie miała okazji oglądać. Horror w biały dzień, mówię wam! I o ile rozumiem, że nie wszystkie kobiety muszą wyglądać jakby właśnie wracały z sesji na okładkę Vogue, ale na litość boską takiego niechlujstwa, zaniedbania i lenistwa absolutnie NIC nie tłumaczy. A niestety czasem mam wrażenie, że niektórym kobietom w ciąży wydaje się, że wszystko im wolno, łącznie z wyglądaniem jak idź stąd i nie wracaj. A na to naprawdę powinien być paragraf!

sobota, 15 stycznia 2011

Druga fotka potomka ;-)


Mierzy 28mm i wygląda już jak miniaturka człowieka. A do tego przepięknie wierzga nogami. Gapiłam się jak zaczarowana.

piątek, 14 stycznia 2011

Wpływ snu na zdrowie psychiczne jednostki

Muszę kupić nową pościel, bo pastelowy komplecik z czerwonymi tulipanami doprowadza mnie do schizów.
Osobisty książę z bajki wstaje do pracy bladym świtem, co na ogół zostaje przeze mnie bezczelnie zignorowane. Tak, wiem, fajnie się mam – żadnego wstawania i robienia kanapek, żadnego zamykania za wybrankiem drzwi, żadnego machania chustką na pożegnanie. On do pracy, a ja przewracam się na drugi bok, miarowo pochrapując (no chyba, że nie mam L4 i sama wstaję do pracy, wtedy już nie jest tak kolorowo) Czasami jednak Książę tłucze się po tym domu z uporem maniaka, brutalnie wyrywając mnie z objęć Morfeusza i zmuszając do otwarcia połowy oka, celem ustalenia co się dzieje. Nie inaczej było dzisiaj. Coś huknęło, rozglądam się połową przytomności na boki i dostrzegam wielką kałużę krwi na poduszce. Jezus, Maria, Rokita! Zrywam się i pędzę go ratować, opatrunki zakładać, po pogotowie dzwonić, a ten stoi i patrzy na mnie z przerażeniem w oczach. Więc ja w lament, że przecież łóżko krwią zachlapane, szafa pełna trupów, olaboga! Zaprowadził z powrotem do łóżka, zapalił światło, patrzę na miejsce zbrodni... A, to nie krew, tylko łepek tulipana. Hy, hy, hy. Przykrył kołderką, zgasił światło i poszedł. I nie jestem pewna, czy przypadkiem nie zadzwonił do psychiatry, bo na wszelki wypadek cały dzień nikomu nie otwierałam.

czwartek, 13 stycznia 2011

Łańcuszek

Nie przepadam za łańcuszkami (wolę kolię z brylantami ha ha), ale jako że już dwie osoby wytypowały mnie do tej zabawy brakiem kultury było by ją zignorować. Także spinam pośladki i postaram się udzielić w miarę sensownych odpowiedzi.

4 programy/seriale które oglądam:
No i już problem, bo praktycznie nie oglądam telewizji (tak, wiem dziwadło ze mnie), ale jak już mi się zdarzy, to czasem lubię zerknąć na:
- Zaklinacza psów
- Jon'a & Kate plus 8
- Obieżyświata
- Miami Ink
4 rzeczy, które mnie pasjonują:
- góry (bezapelacyjnie i bezsprzecznie)
- koty
- internet
- książki

4 sformułowania które często mówię:
- taaa
- no co ty
- belek bąbelek (do kocicy, która patrzy wtedy na mnie wymownym wzrokiem)
- matko z córką

4 rzeczy, które nauczyłam się z przeszłości:
- przeprowadzać reanimację
- lutować
- grać na flecie (nie, nie na fujarce ;-P)
- szyć

4 miejsca do których chciałabym pojechać:
Może niekoniecznie pojechać, bo czasem wejść, ale na pewno które chciałabym odwiedzić
- Rysy
- Seszele (albo coś z równie pięknymi plażami i ciepłym morzem)
- Japonię
- 1000m2 zielonej łąki z cudnym widokiem na las i pola, na której poczułabym od razu, z wielką siłą, że to jest miejsce, w którym stanie nasz przyszły dom

4 rzeczy, które robiłam wczoraj:
Oooo, tu mam pole do popisu
- jak na porządną kurę domową przystało ogarnęłam nieco domowy chaos, a potem...
- wylegiwałam się w łóżku
- wylegiwałam się na kanapie
- oraz polegiwałam na fotelu

4 rzeczy, które kocham w zimie
To będzie tylko jedna rzecz:
- to że się kiedyś w końcu kończy

4 rzeczy na mojej liście pragnień:
- naturalnie urodzić zdrowe dziecko (priorytetowo)
- być dla niego dobrą matką!
- nie zdziadzieć i nie zramoleć na starość
- zbudować dom (ten wymarzony, wyśniony i jedyny w swoim rodzaju)

Więcej grzechów nie pamiętam, a do dalszej zabawy zapraszam wszystkie odwiedzające to miejsce panie, których imiona zaczynają się na literę "A".
Bo tak!

wtorek, 11 stycznia 2011

A tu ciągle pod górkę

Wykończą mnie te wymioty. A lekarz pocieszył mnie, że w zasadzie nic z tym nie zrobimy, bo widocznie mój organizm tak gwałtownie reaguje na rzut hormonów, ale mam się nie martwić, bo dla dziecka to bardzo dobre to raz, a dwa góra do 17go tygodnia powinno mi przejść. Tak więc przede mną jeszcze 7 tygodni takiego nieopisanego szczęścia. Ech  dzieciaczku rośnij, bo ci się stara matka będzie nadawała tylko do wymiany.

piątek, 7 stycznia 2011

Kryzysik

Dziś zanotowałam poważny spadek formy. Nie miałam siły wstać z łóżka, a nawet kiedy już mi się to udało snułam się po domu, jak śnięta ryba. Połowę dnia przespałam, drugą przeleżałam na kanapie i wyjść z podziwu nie mogę nad tym jak człowiek w sile wieku może się czuć takim starym kapciem. W ogóle brak energii jest dla mnie tak obcym i orientalnym zjawiskiem, że aż nie wiem co ze sobą począć. A do tego wróciły moje ulubione atrakcje i sporą część czasu spędziłam zwisając nad muszlą sedesową. Uroczo.

środa, 5 stycznia 2011

Zawodowo

Pojechałam zawieść L4, a przy okazji oficjalnie już zakomunikowałam moim współpracownikom radosną nowinę. Moje dziewczyny zaczęły piszczeć jak nastolatki na koncercie Justina Bliebera, wykrzykując jedna przed drugą” Będziemy miały dziecko! Będziemy miały dziecko!
Taaa, robić i nosić to nie było komu, a mieć chcą wszystkie ;-) Ale faktycznie emocji sporo, bo będzie to nasze pierwsze dziecko w pracy, do tej pory wszystkie spoglądałyśmy jedna na drugą, wytykając paluchem: to niech ona będzie pierwsza. No i cóż, jako że jestem najstarsza w wieku reprodukcyjnym z całego tego towarzyska podjęłam rękawicę i dumnie mogę rzecz, że zaczęłam wspierać politykę prorodzinną naszego rządu. A i 2 lata młodsza ode mnie Kasia jakoś tęsknym wzrokiem zaczęła na mnie zerkać, więc kto wie czy za niedługo obie nie będziemy paradowały z brzuchami.

wtorek, 4 stycznia 2011

Kobieta (nie) pracująca

L4 do końca tygodnia, a mnie już nosi. No bo ileż można siedzieć w domu i nic nie robić? Łaskawie zwlekłam się z łóżka o 9:00 i to tylko dlatego, że kocica wlazła mi na głowę domagając się żarcia. Sama wszamałam jogurt, zagryzłam chrupkim pieczywem i wróciłam do przewracania się w betach. Ale przecież kocica nie przejdzie obojętnie obok takiej okazji, że pańcia rankiem w domu, więc dalej przypędziła w podskokach: głaszcz mnie, przytul, baw się ze mną, wypuść mnie na balkon. Wstałam tym razem na dobre. I tak się snuję po domu, co by tu, co by tu? W łazience dopadł mnie wyrzut sumienia, bo tu kłaczek, tam kłaczek, lustro z pasty upaćkane, wanna nieumyta... No trudno darmo moja panno żeby wszystko ten biedny facet robił. Mało tego, że od rana tyra w pracy, to jeszcze przychodzi do domu, a baba już mu nad głową gary umyj, śmieci wynieś. Weź ty się kochana lepiej za siebie, bo zlecisz z piedestału bogini domowego ogniska szybciej niż tam wlazłaś.
Wysprzątałam łazienkę, pranie nastawiłam (przy okazji popsułam wężyk z prysznica) i nawet muszli sedesowej przywróciłam alabastrową biel, a pewnie już biedaczka myślała, że tego nie doczeka. Może jeszcze koszule mu wyprasuję, niech myśli chłopak jaki to cud nad cudy pod dachem mu kwitnie i czar rozsiewa. A co!

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Primum Non Nocere

No to wkroczyłam w Nowy Rok w wielkim stylu. Jak zaczęłam wymiotować o 9:00, tak skończyłam o 3:00 nad ranem na oddziale ginekologii pobliskiego szpitala powiatowego. Na szczęście skończyło się na pokłuciu mi dupska, zaaplikowaniu sporej dawki kroplówek i wypuszczeniu do domu. Ale oczywiście już w ciągu tych 2 dni zdążyłam się poważnie zdenerwować, a później zestresować. I bądź tu w ciąży kobieto i idź do szpitala.
Do szpitala zawiozło mnie pogotowie, które wezwaliśmy w tę nieszczęsną sobotę celem zaaplikowania mi czegoś przeciwymiotnego. Niestety lekarka jak usłyszała o ciąży od razu stwierdziła, że ona się nie podejmuje podawania żadnych leków i jedziemy do szpitala.  Czułam się tak "fantastycznie" że było mi wszystko jedno i zgodziłabym się nawet lecieć na księżyc jeżeli tylko miałoby mi to pomóc. Niestety zamiast zawieźć mnie od razu na ginekologię podrzucili mnie na izbę przyjęć interny. I się zaczęło. Jakieś wredne babsko, o pardon pani pielęgniarka oburzona faktem, że ktoś ośmiela się przerywać jej drzemkę próbowała mnie opieprzyć, że w środku nocy mi się przypomniało, że jestem chora, ale kiedy ją grzecznie zapytałam, czy w tym szpitalu obowiązuje przepis chorowania od 9:00 do 18:00 i czy znane jest jej pojęcie empatii, spuściła z tonu i poszła dzwonić po panią doktor. Ta zjawiła się 20 minut później, nie wiem czemu tak długo, może się zgubiła po drodze. Trzy razy jej mówiłam, że jestem w ciąży, na co pani doktor po przemaglowaniu mnie odnośnie ilości, częstości, konsystencji wymiotów stwierdziła filozoficznie: a może pani w ciąży jest? Zaprawdę powiadam wam, gdyby nie Artur chyba bym ją zamordowała.
Podumała jeszcze chwilę i stwierdziła, że trzeba mnie przewieźć na ginekologię,  po czym poszła dzwonić do dyżurującego tam lekarza. W odpowiedzi usłyszała - owszem przesyłać, czekają, ale przecież najpierw trzeba było jeszcze wypisać milion pięćset papierów, oświadczeń i innych dupereli. A ja w tym czasie leżę sobie, dogorywam i rzygam gdzie popadnie, ale spoko, mamy czas. W międzyczasie odkryły, że mam adres zameldowania z innego miasta, więc resztkami sił i dobrej woli tłumaczę tępym babom, że mam mieszkanie własnościowe w tymże mieście i jako jego właścicielka muszę być tam zameldowana, ale mieszkam tutaj. Pojąć tego nie mogły i już prawie chciały mnie wysyłać na drugi koniec województwa, bo przecież tam jestem zameldowana. Ale musiały zobaczyć obłęd w moich oczach, bo tylko powiedziałam cichutko nigdzie nie jadę i dały za wygraną. Oczywiście na ginekologii przyjęli mnie bez najmniejszych problemów.
Rankiem przyjęli mi na salę dziewczynę w 11 tygodniu ciąży. Pogadałyśmy trochę, ja jej opowiedziałam moje perturbacje ona powiedziała, że w zasadzie nic jej nie dolega tylko zaczęła delikatnie plamić, więc wolała to sprawdzić. Około 10:00 obie poszłyśmy na USG. U mnie wyszło wszystko w porządku, więc lekarz powiedział że mogę zmykać do domu. U niej nie mógł znaleźć płodu dziecka, więc zabrał ja na dokładniejsze USG na oddział położniczy. Niestety okazało się, że poroniła. Bardzo jej współczuję, tym bardziej że to spadło na nią tak niespodziewanie. Sama byłam głęboko wstrząśnięta, więc nie wyobrażam sobie, co czuje ona. Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie i dane jej będzie znowu nosić taką małą istotkę pod sercem.