poniedziałek, 3 stycznia 2011

Primum Non Nocere

No to wkroczyłam w Nowy Rok w wielkim stylu. Jak zaczęłam wymiotować o 9:00, tak skończyłam o 3:00 nad ranem na oddziale ginekologii pobliskiego szpitala powiatowego. Na szczęście skończyło się na pokłuciu mi dupska, zaaplikowaniu sporej dawki kroplówek i wypuszczeniu do domu. Ale oczywiście już w ciągu tych 2 dni zdążyłam się poważnie zdenerwować, a później zestresować. I bądź tu w ciąży kobieto i idź do szpitala.
Do szpitala zawiozło mnie pogotowie, które wezwaliśmy w tę nieszczęsną sobotę celem zaaplikowania mi czegoś przeciwymiotnego. Niestety lekarka jak usłyszała o ciąży od razu stwierdziła, że ona się nie podejmuje podawania żadnych leków i jedziemy do szpitala.  Czułam się tak "fantastycznie" że było mi wszystko jedno i zgodziłabym się nawet lecieć na księżyc jeżeli tylko miałoby mi to pomóc. Niestety zamiast zawieźć mnie od razu na ginekologię podrzucili mnie na izbę przyjęć interny. I się zaczęło. Jakieś wredne babsko, o pardon pani pielęgniarka oburzona faktem, że ktoś ośmiela się przerywać jej drzemkę próbowała mnie opieprzyć, że w środku nocy mi się przypomniało, że jestem chora, ale kiedy ją grzecznie zapytałam, czy w tym szpitalu obowiązuje przepis chorowania od 9:00 do 18:00 i czy znane jest jej pojęcie empatii, spuściła z tonu i poszła dzwonić po panią doktor. Ta zjawiła się 20 minut później, nie wiem czemu tak długo, może się zgubiła po drodze. Trzy razy jej mówiłam, że jestem w ciąży, na co pani doktor po przemaglowaniu mnie odnośnie ilości, częstości, konsystencji wymiotów stwierdziła filozoficznie: a może pani w ciąży jest? Zaprawdę powiadam wam, gdyby nie Artur chyba bym ją zamordowała.
Podumała jeszcze chwilę i stwierdziła, że trzeba mnie przewieźć na ginekologię,  po czym poszła dzwonić do dyżurującego tam lekarza. W odpowiedzi usłyszała - owszem przesyłać, czekają, ale przecież najpierw trzeba było jeszcze wypisać milion pięćset papierów, oświadczeń i innych dupereli. A ja w tym czasie leżę sobie, dogorywam i rzygam gdzie popadnie, ale spoko, mamy czas. W międzyczasie odkryły, że mam adres zameldowania z innego miasta, więc resztkami sił i dobrej woli tłumaczę tępym babom, że mam mieszkanie własnościowe w tymże mieście i jako jego właścicielka muszę być tam zameldowana, ale mieszkam tutaj. Pojąć tego nie mogły i już prawie chciały mnie wysyłać na drugi koniec województwa, bo przecież tam jestem zameldowana. Ale musiały zobaczyć obłęd w moich oczach, bo tylko powiedziałam cichutko nigdzie nie jadę i dały za wygraną. Oczywiście na ginekologii przyjęli mnie bez najmniejszych problemów.
Rankiem przyjęli mi na salę dziewczynę w 11 tygodniu ciąży. Pogadałyśmy trochę, ja jej opowiedziałam moje perturbacje ona powiedziała, że w zasadzie nic jej nie dolega tylko zaczęła delikatnie plamić, więc wolała to sprawdzić. Około 10:00 obie poszłyśmy na USG. U mnie wyszło wszystko w porządku, więc lekarz powiedział że mogę zmykać do domu. U niej nie mógł znaleźć płodu dziecka, więc zabrał ja na dokładniejsze USG na oddział położniczy. Niestety okazało się, że poroniła. Bardzo jej współczuję, tym bardziej że to spadło na nią tak niespodziewanie. Sama byłam głęboko wstrząśnięta, więc nie wyobrażam sobie, co czuje ona. Mam nadzieję, że szybko dojdzie do siebie i dane jej będzie znowu nosić taką małą istotkę pod sercem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz