sobota, 26 maja 2012

Dziś to też moje święto

Jeszcze wiele tygodni po tym jak po raz pierwszy wzięłam na ręce swoją córeczkę z trudem przychodziło mi nazywanie siebie mamą. Ten wyraz całe moje życie należał przecież do kogoś innego. Do kobiety, która to mi dała życie. Otoczyła miłością, chroniła, uczyła, podziwiała, ale też karciła i pilnowała żeby obiad był zjedzony, zęby umyte, a zadanie domowe odrobione. Była i zawsze będzie moim największym autorytetem, chociaż nie jest nikim nadzwyczajnym. Nie skończyła żadnych prestiżowych szkół, nie dokonała wielkich odkryć, nie została nikim sławnym, ale jest moją mamą - najwspanialszą na świecie. Mądrą, ciepłą, wrażliwą, z niekończącymi się pokładami zwyczajnej ludzkiej dobroci. Mamą przez duże M.
Dopiero dziś tak naprawdę zdaję sobie sprawę jak trudna to rola i jak łatwo ją schrzanić. Dziś już rozumiem skąd w oczach mojej mamy ta niegasnąca troska i lęk, bo patrząc w lustro też je widzę. Dziś wiem, że miłość macierzyńska potrafi być siłą zdolną kruszyć skały. Dla matki nie ma rzeczy niemożliwych. Jeżeli zajdzie potrzeba przetrząśnie niebo, przewróci do góry nogami piekło, bo dla własnego dziecka zrobi absolutnie wszystko. Bez mrugnięcia okiem, bez zastanowienia. Dziś wiem także, że bycie matką to także pogodzenie się z myślą, że twojemu życiu już zawsze będzie towarzyszył strach. Będzie obecny w każdej minucie twojego życia aż do samej śmierci. Lęk nie o siebie samą, ale o tę istotę której dałaś życie i która nagle stała się ważniejsza niż wszystko inne na świecie. Nieustannie boję się o Emilię. Odpowiedzialność za nią, za jej zdrowie, szczęście, za to na jakiego wyrośnie człowieka ciąży niczym przyczepiony do szyi głaz. Ale kiedy stoi na tych swoich maleńkich nóżkach obok mnie, obejmując moje kolana, zadziera w górę główkę uśmiecha się i mówi "mama" wiem że jest moim największym szczęściem. Moim małym, prywatnym, osobistym cudem i żaden trud i strach nie mają znaczenia, liczy się tylko to, że kocham ją najbardziej na świecie.

poniedziałek, 21 maja 2012

Między nami wariatami ;-)

Każdy ma jakiegoś bzika. Podobno. Jeśli chodzi o mnie, to wystarczy przeczytać dowolne trzy notki mojego bloga żeby odkryć, że mój bzik ma na imię Emilia, jest skrajnie zaawansowany i nieuleczalny ;-)
U Księciunia wybór nieco szerszy, aż trudno mi się zdecydować co wybrać, ale po namyśle chyba postawię na słodycze, które delikwent pochłania niczym czarna dziura wszelką materię. Generalnie prawie nie kupujemy słodyczy, bo jak wiadomo czekoladki, batoniki, cukieraski to złoooo, ale jak już znajdzie coś słodkiego, to nie spocznie dopóki ostatni okruszek nie polegnie w jego brzuchu. Po czym ma focha, że niepotrzebnie to jadł i dlaczego mu pozwoliłam i po co w ogóle przyniosłam to do domu (no coment)
Kot ma ciężkiego świra na  punkcie reklamówek i worków. Po prostu dostaje małpiego rozumu jak gdzieś jakiś zobaczy i MUSI go pogryźć. Potrafi wygrzebać mi z dna torebki paczkę chusteczek higienicznych albo wyciągnąć wystającą na 1mm jednorazówkę z szuflady. O namiętnym wpatrywaniu się w szafkę z koszem na śmieci nie wspominając.
Emilka kontynuując rodzinną tradycję również znalazła sobie własnego bzika i są nim chusteczki nawilżane. Wystarczy, że zostawię je gdzieś w jej zasięgu, a momentalnie rzuca wszystko co robi i pędzi do nich. Po czym wyjmuje je z opakowania i każdą po kolei liże. W pierwszej chwili myślałam że może są nasączane czymś co jej smakuje, ale gdzie tam, świństwo jakich mało. Niestety córeńce w ogóle to nie przeszkadza i szoruje nimi język z uporem maniaka. A jak tylko zobaczy, że się do niej zbliżam wkłada sobie chusteczkę do buzi i zwiewa ile sił w tych małych łapkach i nóżkach.

sobota, 19 maja 2012

Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie jako smakujesz, aż się popsujesz

Wczoraj po raz kolejny udałyśmy się do pana doktora zaprezentować mu jak się miewa nasz naczyniak. Cytując specjalistę: "no, ładniutki jest" Osobiście niczego pięknego w nim nie wiedzę choćbym się wpatrywała jak sroka z gnat, no ale wszak panu doktorowi mógł się podobać. O gustach się nie dyskutuje.
Jednak pomimo całej mojej niechęci do tego paskudztwa myślę, że nie mam prawa się uskarżać. Oczywiście z całego serca chciałabym żeby go nie było, ale z drugiej strony patrząc na te wszystkie dzieciaczki z poczekalni wiem, że mamy ogromne szczęście. Szczęście, że u Emilki naczyniak zakończył wzrost tak wcześnie, nie wytworzył się guz i stanowi jedynie problem estetyczny, który w razie czego można będzie usunąć skalpelem i ręką chirurga plastyka (to ta pesymistyczna wersja, bo optymistyczna i oficjalna zakłada że jednak sam się wchłonie, ku czemu powoli acz nieuchronnie zmierza) Inne dzieci nie miały tyle szczęścia.
Był ośmiomiesięczny Piotruś, z naczyniakiem na główce i guzem wielkości własnej piąstki, który na dodatek zaczął deformować delikatne jeszcze kości czaszki. Była 4 letnia Nadia z ogromnym guzem lewej części żuchwy, który w swej szpetocie przyciągał wszystkie spojrzenia i tylko patrząc na zdrową część twarzy widać było jak śliczną dziewczynką jest naprawdę. Był szesnastomiesięczny Borysek z licznymi naczyniakami wewnętrznymi i zespołem Downa do kompletu, jakby jedno schorzenie było niewystarczającym prezentem od losu...
Po takiej lekcji pokory zupełnie inaczej patrzy się na świat. Mocniej docenia, głębiej cieszy, bardziej szanuje...

niedziela, 13 maja 2012

Ogłoszenia pariafialne

Uroczycie oświadczam, że nadeszła wiekopomna chwila, w której z ust mej córeńki po raz pierwszy, zupełnie świadomie, padło słowo MAMA! Dzięki czemu od razu w niepamięć poszło, że urządziła nam dziś pobudkę o 5:50, (co jej się nigdy do tej pory nie zdarzyło), a ja musiałam dłuższą chwilę tkwić z głową pod kranem z zimna wodą, gdyż o tak barbarzyńskiej porze nie ma ze mną żadnego kontaktu. Wszelkie ludzkie odruchy zaczynam zdradzać dopiero grubo po 7:00 ;-)

Poza tym idą nam kolejne dwa zębolki i już, już prawie był w ogródku i witał się z gąską, ale ciutkę im jeszcze brakuje. Zauważyłam, że u Emilki ząbkowanie objawia się tylko jedną rzeczą - dłużej i częściej domaga się cyca. Ewidentnie działa to na nią odprężająco-znieczulająco, bo jak tylko się do niego dorwie, to aż sobie wzdycha z ulgą. Gryzakami natomiast zupełnie gardzi i ogólnie jak przy wyżynaniu się górnych gryzła wszystko co popadło, tak teraz buzia otwiera się tylko do jedzenia.
Nauczyła się machać rączką i mówić "pa, pa" Drobny szczegół, że robi pa zarówno jak ktoś wychodzi, jak i przychodzi do domu, ale oj tam, oj tam, kto by się przejmował takimi drobiazgami ;-) Coraz sprawniej idzie jej wstawanie: przy kanapie, łóżku, koszu z zabawkami i nodze mamy wychodzi jej rewelacyjnie. Reszta sprzętów cierpliwie czeka na dostąpienie zaszczytu stanowienia podpory. Potrafi trzymając się poręczy przejść na drugi koniec łóżeczka i zrobić kilka kroków wzdłuż kanapy. Niestety okazuje się, że o ile wstawanie to mały pikuś, o tyle siadanie stanowi wyższą szkołę magii i wykonaniu Emilki kończy się:
a) plaśnieciem na tyłek przy akompaniamencie głośnego zawodzenia (bo jakże to tak?)
b) rozglądaniem się w koło z nieszczęśliwą miną w poszukiwaniu ofiary, która pomogłaby zmienić pozycję w sposób nieco bardziej komfortowy.
Przestała także reagować płaczem na nieznajomych. Teraz dla odmiany wpatruje się w takiego delikwenta w głębokim skupieniu, po czym pytająco unosi brew! (można pęknąć, słowo daję) Ostatnio wykonała ten numer na dwóch chłopakach stojących za nami w kolejce do kasy, którzy na dodatek coś tam do córeńki zagadywali. Ich komentarz, bezbłędny: "To chyba znaczyło: You talkin' to me?" ;-)

A na koniec kajam się i o wybaczenie proszę ;-) Bardzo dziękuję za wszelkie nominacje jakie od was dostaję i zaproszenia do zabaw, ale najzwyczajniej w świecie nie wyrabiam się "tfurczo" i nie mam kiedy wziąć w nich udziału. Ostatnio obliczyłam, że samo przejrzenie i skomentowanie waszych blogów zajmuje mi 2 godziny! A wcale nie jest ich jakaś porażająca ilość. Jeżeli sama chcę napisać notkę odpowiedzieć na komentarze u siebie, do tego skrobnąć jakiegoś maila, zamienić dwa słowa na gg to wychodzi mi, że musiałabym tu siedzieć ładnych parę godzin dziennie. A życie pit, pit, pit, także wiecie, rozumiecie ;-)

Dopisek 15.05.2012
Obie dolne dwójeczki obecne! ;-)

czwartek, 10 maja 2012

Pionizacja

Samodzielnie przemieszczający się maluch, to jednak fajna sprawa, pomyślałam sobie obserwując jak Emilka przez 30 minut niestrudzenie przemierzała tam i z powrotem mieszkanie goniąc kota. Zdążyłam w tym czasie zrobić sobie obiad, zjeść go, wykonać dwa telefony i jeszcze napisać chodzące za mną od tygodnia urzędowe pisemko. A wszystko w błogiej atmosferze totalnego luzu i spokoju. 

Luzu i spokoju dane mi było doświadczać aż przez jeden dzień, bo następnego córeńka wpadła na pomysł, że będzie samodzielnie wstawała. A że pomysłowa z niej dziewczynka, to celem ułatwienia sobie sprawy chwyta się wszystkiego co popadnie, zupełnie nie przejmując się, że suszarka z praniem, kosz na zabawki, czy zwisająca z kanapy poduszka niekoniecznie są dobrymi materiałami do szukania w nich oparcia. Matka widząc to cierpi na permanentny stan przedzawałowy.
W łóżeczku wcale nie jest lepiej. Wprawdzie szczebelki nie przewrócą się, nie przygniotą jej ani nie polecą razem z nią w tył, ale żeby spełniały funkcję podparcia należy się ich trzymać! O czym Emilka nie zawsze pamięta, a stanie bez trzymania to raczej nie jest umiejętność, o którą należy podejrzewać dziewięciomiesięczne niemowlę. A jak już łaskawie raczy się trzymać, to dla odmiany zaczyna skakać albo szarpać tymi szczebelkami, a ja oczami wyobraźni od razu widzę, jak uderza w nie buzią i wybija sobie wszystkie świeżo nabyte ząbki. Osiwieję tu zaraz!

Nie ma to nasze dziecko instynktu samozachowawczego za grosz. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że przecież nie mogę bez przerwy za nią stać i trzymać, bo nie nauczy się samodzielnie asekurować. I naprawdę nie chcę być matką, która non stop się trzęsie i lamentuje: tego nie rób, tamtego nie dotykaj, tam nie chodź, a mam takie piękne ku temu predyspozycje.

wtorek, 8 maja 2012

Polacy nie gęsi i swój język mają

Z kim przystajesz, takim się stajesz - głosi stare przysłowie, a ja powoli staję się żywym przykładem na potwierdzenie tej tezy.

Księciunio ma bardzo luzackie podejście do nazewnictwa i określania przedmiotów wyrazami ogólnie przyjętymi i zrozumiałymi przez społeczeństwo. Dla niego nieistotne jest czy coś jest kocem, narzutą czy kapą i równie dobrze może zostać nazwane dywanem! Małe futrzaste zwierzątka nagminnie nazywane są królikami, a każdy okrągły owoc jest śliwką.

Nie tak dawno temu podczas spotkania w szerszym gronie, w pewnym momencie rozmowa zeszła na tematy kulinarne. Nie brałam w niej udziału zajęta akurat Emilką i po powrocie do stołu słyszę pytanie:
- kochanie, jak się nazywa ta zielona fasolka?
- jaka fasolka?
- moja ulubiona*
- hę??
- no ta zielona, którą zawsze jemy gotowaną na parze
- groszek cukrowy
*  Księcunio nienawidzi fasolki w każdej postaci

Innym razem rozbierał Emilkę przed kąpielą i woła do mnie z łazienki
- przynieś ręcznik
Po co mu drugi ręcznik?-  myślę sobie, bo przecież już jeden mu przygotowałam - ale wyjmuję z półki, zanoszę do łazienki, podaję, a ten przewraca oczami i mówi:
- ręcznik chciałem
- a co to jest?
- ale ten mokry, bo zrobiła kupę
Chodziło o chusteczki nawilżane.

I tak niemal codziennie coś, a ja powoli opanowuję sztukę czytania w myślach i odgadywania, co poeta miał na myśli.

Dzisiaj robię zakupy w warzywniaku i tak patrzę co by tu jeszcze...
- i może kilogram śliwek
- jakich śliwek?
- jakichś dobrych, żeby nie były zbyt kwaśne
- ?? (pani patrzy na mnie z wyrazem głębokiej konsternacji na twarzy)
- (a ja ciągnę niczym niezrażona) a te pierwsze tutaj jakie są?
- A! Jabłka

Czy muszę dodawać, że w sklepie nie było ani jednej śliwki? 
Bez komentarza.

piątek, 4 maja 2012

Łobuziara

Znacie opowiadania Astrid Lindgren "Emil ze Smalandii"? Ja nie tylko znam, ale też zaczynam mieć takiego Emila we własnym domu, tyle że mój będzie nosił spódniczki.
Wczoraj rano na przykład poszłam myć włosy. Córeńka siedziała grzecznie w przedpokoju przed lustrem, a sekundę później już leżała w kałuży wody, którą wylała z miski kota, taplając się radośnie. Popołudniu wyszperała skądś pilota z wieży i zanim zdążyliśmy zareagować zaczęła beztrosko walić nim o podłogę. Pilot wobec tak drastycznych metod postępowania postanowił odmówić dalszej współpracy. Dziś rano dla odmiany dziecko zostało usadzone z chrupkiem na podłodze, a matka naiwnie pomyślała sobie, że będzie miała chwilę czasu by w spokoju wyprasować pranie. Owszem miała, tyle że potem musiała latać i odkurzać rozkruszone dosłownie wszędzie chrupy i myć połowę domu z tych obślinionych i przyklejonych gdzie popadnie. Już się boję co będzie dalej.

środa, 2 maja 2012

Dziewiąteczka

Tak naprawdę, córeczko, to przecież żyjesz już 18 miesięcy. Po 9 z każdej strony brzucha :-)
Jak wiele czasu już minęło odkąd kładłam rękę na coraz większym brzuchu i czekałam aż mi odpowiesz. Zasypiałaś i budziłaś się słysząc bicie mojego serca, a ja liczyłam każdy twój ruch, bo tylko one sprawiały, że na chwilę przestawałam się o ciebie martwić. Z maleńkiego, niewidocznego gołym okiem punkcika stałaś się moją małą kluseczką, która z niegasnącym zapałem każdego dnia odkrywa kawałeczek świata. 

Uwielbiam patrzeć jak drepczesz w sobie tylko znanym kierunku, z jakąś ważną misją do spełnienia i nagle zupełnie niespodziewanie zatrzymujesz się, by przyjrzeć się swoim bosym stópkom albo wygłosić monolog do ściany. Uwielbiam, że cieszy cię tyle błahych rzeczy, a czasem nieruchomiejesz w zamyśleniu i zapatrzona gdzieś w dal wyglądasz jakbyś właśnie próbowała dokonać jakiegoś przełomowego odkrycia dla ludzkości. Uwielbiam kiedy siadasz w przedpokoju przed lustrem i "całujesz" tę małą dziewczynkę, która siedzi tam razem z tobą, a później obie robicie minki i bijecie sobie brawo mając z tego ogromną frajdę. Uwielbiam kiedy twoja główka wychyla się zza ściany i zerka co robię. I kiedy niezdarnie gramolisz mi się na kolana też uwielbiam.
Odkąd jesteś mam nieskończenie wiele powodów do uśmiechu.