poniedziałek, 29 października 2012

3xZ

Trzy piękne, śnieżnobiałe kły wzbogaciły dorobek Emilkowego uzębienia, powiększając tym samym sumę wszystkich zęborków do sztuk 15! 
Wiecie co mnie najbardziej zdumiewa? Nawet nie to, jak pięknie i bezproblemowo moje dziecko radzi sobie z ząbkowaniem, ale fakt, że mając tak poważnie zaopatrzoną szczękę ANI RAZU mnie nie ugryzła pijąc cyca. Ogólnie nigdy, nikogo nie ugryzła, ale akurat temat karmienie utkwił mi głęboko w pamięci za sprawą ostrzeżeń innych mam, na temat tego, jak to niby zobaczę, jak Emilka będzie miała pierwszego zęba. Nie zobaczyłam ani przy pierwszym zębie, ani przy piątym, ani nawet przy dziesiątym. W dalszym ciągu karmię, bo moje dziecko intuicyjnie po prostu wie, że zęby służą tylko i wyłącznie do gryzienia pokarmów. I tak się tylko zastanawiam, skąd w niektórych maluchach bierze się potrzeba gryzienia? Albo bicia? 

środa, 24 października 2012

Niedoczas

Nie mam czasu. Na pisanie, czytanie, golenie nóg nawet. Całe szczęście można wcisnąć się w jeansy i nikt moich owłosionych odnóży oglądać nie musi. Szczytem luksusu jest fakt, że mogę dwa razy dziennie zęby umyć, a przez wyjściem do pracy maznąć rzęsy tuszem.

Emilka odkryła, jakże interesującą funkcję piszczenia i załatwia za jej pomocą większość spraw, także nasze bębenki w uszach są w opłakanym stanie. Na domiar złego idą jej aż 3 zęby na raz, więc nie mam sumienia jej dyscyplinować, bo i tak w zaistniałych okolicznościach jest mega dzielna i grzeczna. Poza tym zrobił się z niej straszny głodomór. Wciąga do tego małego brzuszka wszystko, co znajdzie się w zasięgu jej wzroku, a my powoli zaczynamy mieć traumę, że za niedługo trzeba będzie zamykać się w jakimś schowku na miotły żeby coś zjeść. Naprawdę nie wiem, gdzie jej się to wszystko mieści. Jak tak dalej pójdzie, to na wiosnę będziemy mieli w domu małego zawodnika sumo. A może ona po prostu jak te niedźwiadki brunatne, robi zapasy na zimę? ;-)
Nasza mądralińska nieustannie nas zadziwia tym jak wiele już rozumie i potrafi. Ciągle wydaje mi się, że jest jeszcze taka mała, a ona ciągle udowadnia mi, że mały wzrost niewiele znaczy. To takie niesamowite, że chociaż nie potrafi jeszcze mówić doskonale się ze sobą porozumiewamy. I coraz częściej sama podejmuje decyzje, choć oczywiście to błahe i trywialne sprawy w stylu: "Emilko, chcesz banana? A ona z pełną powagę odpowiada: "nieeee"

niedziela, 14 października 2012

O relacjach małych i dużych

Byłyśmy wczoraj na placu zabaw. Emilka ma tam ulubioną zdjażdżalnię, na której obowiązkowo musi zaliczyć kilka(naście) zjazdów, dopiero później idzie bawić się gdzieś indziej. Zjechała raz, wzięłam ją na ręce żeby posadzić na górze zjeżdżalni, ale patrzę z drugiej strony gramoli się tak na oko dwuletni brzdąc, więc mówię do Emilki, że musimy zaczekać, bo teraz będzie zjeżdżała dziewczynka. Czekamy, a ta usiadła i siedzi. Minutę, dwie, pięć. No nic, poszłyśmy na inną zdjeżdżalnię, bo nie będę przecież wdawała się w dyskusje z dwulatką. Na tej drugiej Emilka zjechała raz, patrzę a dwulatka już siedzi na górze. Namawiam ją żeby zjechała, ale gdzie tam, zero współpracy. Po raz kolejny wzięłam Emilkę pod pachę i wróciłam na naszą ulubioną zjeżdzalnię. I co? Oczywiście tamta mała od razu przyleciała za nami, usiadła i ani drgnie.
No i co tu z taką począć? Z jednej strony staram się nie strofować, czy dyscyplinować obcych dzieci, bo uważam że od tego są rodzice i sama bym sobie nie życzyła żeby mi jakaś obca baba zwracała uwagę Emilce, ale co jeśli taka matka kompletnie nie interesuje się tym, co robi jej dziecko, bo plac zabaw ogrodzony, zamknięty, więc teoretycznie pilnować nie trzeba. Wytłumaczyłam małej raz, drugi i trzeci, że możemy się bawić razem, raz zjedzie ona, raz Emilka, ale mała wykazywała zerowe zrozumienie tematu. Oczywiście mogłabym odpuścić i zwyczajnie sobie stamtąd pójść, ale pomyślałam sobie: "a właściwie dlaczego? Bo jakas dwulatka ma taki kaprys?" 
Poprosiłam żeby zjechała, bo jak nie to ją zdejmę, a ponieważ reakcja była wiadoma, wzięłam ją na ręce i postawiłam na ziemi. Oczywiście rozwrzeszczała się na całe gardło i dopiero ten fakt wzbudził zainteresowanie szanownej mamusi. A mi zrobiło się przykro, bo to cholernie smutne, kiedy jakiś mały człowiek może liczyć na zainteresowanie rodzica tylko kiedy płacze.

niedziela, 7 października 2012

Żyjemy, planujemu, kupujemy, czyli zarobieni jesteśmy po cebulki włosów

Blogasek porasta kurzem, dziecko odkryło jakże interesującą funkcję buntu, na działkę wjechał pierwszy ciężki sprzęt, a ja jestem na drodze do zostania wybitnym matematykiem, bo niustannie przeliczam jakieś m2, m3, gramatury i miary o których do tej pory nie miałam bladego pojęcia. To tak w skrócie ;-)
Od miesiąca próbuję także wybrać się do fryzjera, ze skutkiem takim, że już 3 razy przekładałam wizytę, bo zawsze coś, a w domu omijam lustra, bo nieszczególnie podoba mi się widok, jaki w nich zastaję. Sytuacji nie poprawia fakt, że widziałam w sklepie cudne kozaki (teraz śnią mi się po nocach) i jestem przekonana, że mając je na nogach nawet problem artystycznego nieładu na głowie zbladłby zupełnie, ale... kosztują 395zł (buu) i po prostu nie mam sumienia wywalić tyle pieniędzy na zachciankę, zwłaszcza że z szafy zerkają na mnie 3 sztuki zimowego obuwia w stanie bardzo dobrym.
Muszę za to koniecznie kupić zimowe butki dla Emilki. I jakiś kombinezon,  plus kurtkę na zmianę, jakieś ciepłe spodnie, i grube rajtuzki. I sama nie wiem, co jeszcze. O, sweterek by się przydał, a nawet dwa, bo ma same rozpinane i cienkie. No i sanki! Koniecznie. Będziemy przecież chodziły na górki. Nie wiem, co na to Emilka, ale ja już sie cieszę, że sobie pozjeżdżam ;-) A właśnie, widziałam gdzieś reklamę sanek firmy Baby Merc. Bardzo mi się podobały, więc oczywiście zaraz poleciałam pogrzebać w internecie i ich szukać. Wyglądają tak:
Ikosztują "jedynie" 230zł. Wiem, muszę się leczyć, ale chcę takie mieć.