sobota, 26 marca 2011

Co w trawie piszczy

Dopadł mnie potężny leń. Zwalił się na mnie swoim wielkim cielskiem, przygniótł do podłogi, więc leżę i nawet nogami nie merdam. A tu jak na złość gary nie chcą się same pozmywać, pranie nie chce się zrobić, mieszkanie nie chce się posprzątać i nawet zakupy zamiast grzecznie gęsiego przywędrować ze sklepu, w głębokim poważaniu mają nasze braki zaopatrzenia.
Na szczęście jest jeszcze mamusia, która za aktualny cel życia obrała sobie utuczenie mnie niczym prosięcia. Chyba przestanę ich odwiedzać, bo wciskają we mnie takie ilości jedzenia, że spokojnie pułk wojska dało by się tym nakarmić. A wszelkie próby oporu komentowane są następująco: jedz! Przecież to nie dla ciebie, tylko dla dzidziusia.
No tak, co tam stara córka, kiedy tu ukochane wnuczęcie sobie rośnie ;-) Przedwczoraj, przed pracą wpadłam do nich na obiad. Leczo było, którego nie dostałam bo było bardzo pikantne. Mamusia przypędziła do mnie ćwierkając radośnie: a dla Maluszka zrobiłam potrawkę z kurczaka. No cóż, chyba trzeba się pogodzić z faktem, że chwilowo zostałam zdegradowana do opakowania zastępczego ich wnuka i wielkich praw głosu nie posiadam ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz