poniedziałek, 7 marca 2011

Krew oddam w dobre ręce

Wybrałam się bladym świtem  upuścić sobie krwi. W tym celu musiałam wybrać się do rodzinnego miasta, a co za tym idzie wstać o iście barbarzyńskiej porze, doprowadzić się do porządku żeby przypadkowo napotkane po drodze dzieci nie musiały uciekać na mój widok z dzikim wrzaskiem, odpalić furę i przewlec się te 25km wśród nerwów spieszących do pracy innych uczestników ruchu drogowego. I może bym nawet zaczęła podzielać tę zbiorową irytację, ale słońce tak pięknie przygrzewało przez szyby samochodu, że na miejsce dotarłam poważnie rozmarzona i przekonana, że oto mamy wiosnę. Po czym wysiadłam z samochodu i przypomniałam sobie, że omajgat jak pizga!
W przychodni jak zwykle dziki tłum. Na szczęście do laboratorium czekało jedynie 8 osób.  A może mi się tylko w oczach dwoiło z głodu. Na szczęście poszło szybko. Szkoda tylko, że pani laborantka miała zły dzień albo poprzednio pracowała w mięsnym, bo mam siniaka na pół ręki i wyglądam jakbym uciekła z Monaru. No nic, mam nadzieję że przynajmniej moja hemoglobina trzyma się dzielnie i nie wygłupia z żadną anemią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz