wtorek, 10 maja 2011

Mądra baba po szkodzie

No to się popisałam wybitną inteligencją i polotem nie ma co. Korzystając z pięknej pogody, jaka od kilku dni nawiedza moje okolice zasiadłam sobie dziś w pracy na ławeczce, celem uzupełnienia niedoborów witaminy D oraz fototerapii, po której to miałam tryskać optymizmem i niepohamowaną radością życia. Wystawiłam paszczę do słońca i siedzę. Minutę, dwie, dziesięć, a że mi błogo było ostatecznie wysiedziałam się tam pół godziny i pewnie dłużej bym mogła, gdyby nie fakt, że nie chciałam wystawiać dobroci serca mego przełożonego na próbę, bo już i tak ma do mnie boską cierpliwość. Zwlokłam się więc z wyraźną niechęcią z promyków majowego słonka i poczłapałam do budynku. I o losie! Przeraziłam się ujrzawszy swe odbicie w lusterku, bo oto nagle odkryłam, że musiałam mieć wśród przodków Indianina, bo kolor mej skóry na twarzy i dekolcie przybrał odcień głębokiej czerwieni. Jakoś umknął mej uwadze fakt, że  siedząc na słońcu może się człowiek  opalić, a raczej przypalić! No idiotka koncertowa, bo inaczej się tego ująć nie da. Trzeba było jeszcze dłużej na tej ławce siedzieć, durna pało!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz