piątek, 27 maja 2011

Niechcemiś

Niemoc twórcza mnie męczy (no bo przecież nie lenistwo ;-) Pewnie wszystko przez pogodę, która wybitnie sugeruje, że należałoby udać się pod palemkę i pozostać tam co najmniej przez dwa tygodnie. Chyba dojrzałam do zakończenia na ten rok aktywności zawodowej i spędzenia najbliższych 2,5 miesięcy na malowniczym zbijaniu bąków w zaciszu domowego ogniska. Choć oczywiście biorę pod uwagę możliwość, że po dwóch tygodniach zacznę jęczeć, że mi nudno, a po miesiącu nie da się ze mną wytrzymać, ale póki co opcja nie chodzenia do pracy wydaje mi się szalenie pociągająca.

Obleciałam kilka kolejnych sklepów w poszukiwaniu kreacji weselnej, a nawet dwóch! Bo przecież wesele jest dwudniowe (sic!) i czarna rozpacz mnie ogarnia. Nie wiem, czy od zeszłego tygodnie tak mi urósł brzuch, czy jakiś zły czarodziej pozwężał wszystkie kiecki w pasie, ale absolutnie nic mi nie pasuje! O przepraszam, w jeden worek pokutny wyglądający jak skrzyżowanie włosienicy z habitem zmieściłam się bez problemu, ale chciałam zaznaczyć, że wybieram się na tradycyjny ślub, a nie śluby zakonne. No przecież nie kupię sobie ubranka  w sklepie wysyłkowym, bo to trzeba przywdziać na siebie, zobaczyć w lustrze i albo paść na kolana z zachwytu albo zacząć walić łbem o ścianę (na razie przeważa opcja druga, także chyba już mam początki wstrząśnienia mózgu)
Nie no w zasadzie kupowanie sukienek idzie mi rewelacyjnie...
  

  
... tylko nie bardzo rozumiem, jak to niby ma poprawić moją sytuację? ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz