poniedziałek, 21 listopada 2011

Motyla noga!

Od piątku chodził za mną niczym cień. Snuł się gdzieś tam opłotkami, wyglądał zza firanki, zerkał znad gazety... Wczoraj wieczorem przełamał nieśmiałość i postanowił się przedstawić:
- Dzień dobry, ból gardła jestem.
- Dla kogo dobry, to dobry. Osobiście wolałabym z panem nie zawierać znajomości
"Pan" się obraził wobec tak rażącego braku kultury i dowalił mi z taką mocą, że całą noc umierałam z bólu próbując przełknąć ślinę oraz ze strachu, że zarażę córeńkę. Trochę pociesza mnie fakt, że wraz z moim mlekiem dostaje przecież przeciwciała, ale z drugiej strony gdyby ten mój system odpornościowy był rozgarnięty, to przecież sama bym nie zachorowała i nie jęczała w mękach calusieńką noc.
Od rana natomiast (jakiego rana - ciemno jeszcze było jak nie powiem w której części ciała u Murzyna) płuczę gardło roztworem soli, obżeram się miodem, piję hektolitry herbaty z sokiem malinowym, robię napary z rumianku, wcinam witaminę "ce" w hurtowych ilościach, chodzę po domu z twarzą omotaną szalem żeby nie chuchać bezpośrednio na Emilkę i generalnie czuję się jak jakaś wioskowa znachorka. Ale jeżeli znacie jeszcze jakieś pogańskie praktyki pomagające na ból gardła piszcie śmiało, z radością wypróbuję.
A jeżeli do jutra nie będzie lepiej trzeba będzie pójść całować rączki pana doktora rodzinnego. Ech.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz