sobota, 12 listopada 2011

Nasza zima zła

Zima zbliża się coraz większymi krokami, o czym przekonałam się dosyć brutalnie podczas wczorajszego spaceru. Ręce przymarzły mi do rączki wózka, bo oczywiście nie wpadłam na tak prozaiczny pomysł jak zabranie rękawiczek. Nie olśniło mnie nawet widniejące na termometrze 6 stopni! Oj tam, oj tam, przecież słonko takie piękne na niebie. Pół godziny później próbowałam zgrabiałymi paluchami trafić kluczem w zamek. Dziś byłam mądrzejsza i... wysłałam Emilkę na spacer z babcią ;-)
W zasadzie to chyba lada dzień w ogóle przestaniemy z domu wychodzić, bo moja urodzona w upalny, sierpniowy dzionek córeńka nie toleruje zakładania grubych warstw ubrań. Body i rajstopki jeszcze ujdą (choć najbardziej odpowiada jej strój pasujący na plażę nudystów), ale już podczas zakładania sweterka i spodni zaczyna się wrzask, a przy próbie założenie kurtki, czy kombinezonu trup ściele się gęsto. O czapce nie wspominając. Bo czapka to samo zło! A ta matka wyrodna jeszcze się upiera żeby na czapkę kaptur nasuwać. Czujecie?! I biedne dziecko z tej złości ogromnej próbuje ten kaptur ugryźć. Zapewne wolałoby ugryźć matkę, ale ta trzyma się w bezpiecznej odległości.

I tak oto zanim zdołam zapakować Emilkę w ten zimowy zestaw cała jestem spocona, zziajana i zmachana niczym po orce w polu. A jak sobie pomyślę, że za niedługo jeszcze samą siebie będę musiała oblekać bardzo podobnie, to ogania mnie słabość, a sympatia do spacerów gwałtownie maleje, żeby nie powiedzieć leży i zdycha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz