piątek, 9 marca 2012

Dieta cud

Wybitnie nie chce mi się dziś być porządną kurą domową, więc zamiast latać ze ścierą tu i tam, stać nad garami i wymyślać sobie rozrywki w postaci prasowania wyprodukuję sobie jeszcze jedną notkę. Zostałam poproszona przez jedną z komentatorek o podzielenie się doświadczeniami w temacie rozszerzania diety u Emilki. Wprawdzie żaden ze mnie ekspert i sama błądzę w temacie niczym dziecko we mgle, ale może coś z tych moich wynurzeń kogoś zainspiruje.

Na wstępie dodam, że po zwiedzeniu całego internetu, przeczytaniu każdego możliwego artykułu na ten temat i przemaglowaniu naszego pediatry zdecydowałam się wzorować na Schemacie rozszerzania diety u niemowląt karmionych naturalnie opracowanym przez specjalistów w Instytutu Matki i Dziecka (zainteresowanym mogę wysłać mailem, bo nijak nie potrafię tego tutaj wstawić)
Jak wiecie miewam stosunkowo dużo głupich pomysłów, tak więc i tutaj wymyśliłam sobie, że będę eco-matką i będę serwowała dziecięciu tylko i wyłącznie naturalne produkty przygotowane tymi oto własnymi rękami. Zakupiłam z naszym ulubionym warzywniaku siatę jabłek i marchwi i zaczęłam przekonywać córeńkę do spożywania pysznych, zdrowych witaminek.

W pierwszym tygodniu podawałam tarte surowe (może to błąd) jabłuszko. Stopniowo zwiększając ilość  z  2-3 łyżeczek do ok 50g. W drugim tygodniu podawałam gotowaną i tartą marchewkę (rozprowadzoną odrobiną wody żeby konsystencja była bardziej płynna) W trzecim tygodniu do marchewki włączyłam gotowanego i przeciśniętego przez praskę ziemniaka i niestety okazało się, że utrzymująca się od jakiegoś czasu plamka na buzi Emilki to nie otarcie tylko reakcja alergiczna. Trzeba było porzucić wizje bycia eco-mamą, ostawić wszystkie produkty i z powrotem wrócić do karmienia tylko i wyłącznie piersią. A ponieważ niestety nie mam o okolicy sklepu ze zdrową żywnością ani żadnego znajomego rolnika bawiącego się w ekologiczną uprawę roslin i warzyw zmuszona byłam sięgnąć po słoiczki (a kysz siło nieczysta) i zacząć całą zabawę od początku. O dziwo Emilka toleruje je bez najmniejszych problemów i już żadna przykra niespodzianka nas nie spotkała. Znowu zaczęłyśmy od jabłka i marchewki (o ile się nie mylę tylko Bobovita ma w ofercie samą marchew w słoiczku), a później była marchewka z dynią i marchewka z ziemniakami. Mniej więcej w tym samym czasie włączyłam też gluten (w proporcji pół łyżeczki kaszki manny na słoiczek przecieru)
A pod koniec 6 miesiąca także kaszkę ryżową na mleku modyfikowanym. Na początku córeńka dostawała tylko 2-3 łyżeczki (reszta bezczelnie lądowała w moim brzuchu), ale dosyć szybko przekonałyśmy się, że Emilka jest wielką fanką owej kaszki i zjada całą porcję aż jej się uszy trzęsą (a dla pewności żeby nic nie wyleciało jeszcze sobie popycha paluszkiem ;-) Aktualnie jemy czarne jagody, a w kolejce czeka brokuł, pietruszka, seler i kalafior.

Na koniec kilka uwag i wniosków:
- kaszkę przygotowuję z 60g wody (a nie jak producent zaleca ze 100) ponieważ uważam, że skoro ma to być posiłek UZUPEŁNIAJĄCY, to nie chodzi w nim o to aby dziecko zapchać po same migdałki
- na początku można serwować przeciery delikatnie podgrzane (nadmiar nowości - smak, konsystencja i temperatura - może nie spotkać się ze zrozumieniem ze strony małego konsumenta) Ja w tym celu umieszczam miseczkę z jedzeniem w kąpieli wodnej.
- polecam wypróbowanie kilku rodzajów łyżeczek, bo z własnego doświadczenia wiem, że nie z każdej pokarm znika równie chętnie. Używamy miękkich, silikonowych firm Tommee Tippee (dodatkowo z czujnikiem ciepła) i Avent i spisują się rewelacyjnie.
- zdecydowanie za to odradzam podawanie gotowych posiłków mięsnych, zwłaszcza firmy Gerber.  Dla dociekliwych artykuł na ten temat.

I to chyba tyle. Gratuluję jeśli ktoś dotarł do końca ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz