poniedziałek, 5 marca 2012

Z cyklu: zadania specjalne

Na ostatnim szczepieniu dostałyśmy skierowanie na badanie krwi i moczu. Nasza pani doktor zleca je rutynowo każdemu dzieciaczkowi, po skończeniu pół roczku. W zasadzie nie widziałam potrzeby wykonywania tych badań skoro Emilka jest zdrowa jak rydz, ale stwierdziłam, że skoro do takiej morfologii krew pobierana jest z paluszka, to dla spokoju sumienia pójdziemy. I co się okazało? Pobranie krwi to mały pikuś, Emilka nawet nie pisnęła, ale co się namęczyłam żeby "zdobyć" mocz do badania przechodzi ludzkie pojęcie.
Już na wstępie odkryłam że łatwo nie będzie, ponieważ nasz mały śpioch zazwyczaj wstaje po 8:00, a laboratorium czynne do 9:00. Musiałam być wyrodną matką i obudzić córeńkę o 7:00, co baaaaardzo się jej nie spodobało.
Potem było jeszcze gorzej, bo spróbujcie umyć pod bieżącą wodą siedmiomiesięczne niemowlę, dysponując tylko dwiema rękami. Oczywiście córeńka nie była zachwycona pomysłem kąpieli z rana i to w tak dziwacznym wykonaniu, wierzgała niczym źrebak na łące, w efekcie czego sama skończyłam mokra od stóp do głowy.
Na dodatek naczytałam się głupot, że można łapać siuśki bezpośrednio do pojemniczka i oczywiście postanowiłam wcielić ten pomysł w życie. Niestety jakoś umknęło mej uwadze, że nikt nie napisał jak namówić niemowlaka żeby zechciał się wysikać akurat w interesującej nas chwili. Emilkę bardziej od załatwiania potrzeb fizjologicznych interesowało dostanie pojemniczka w swoje ręce. Chwila nieuwagi z mojej strony i szczęśliwe dziecko już waliło kubeczkiem o ścianę. No to po sterylności pojemnika. Poszłam po drugi. Chyba nie muszę wspominać, że córeńka akurat w tej chwili siknęła na matę na której leżała, a matka zaczęła zdradzać pierwsze objawy obłędu. Porzuciłam pomysł pojemników i zajęłam się przyklejeniem woreczka na mocz. Myślicie że było łatwiej? O słodka naiwności. Zanim zdążyłam przykleić pierwszy Emilka zrobiła trzy obroty dzięki czemu woreczek wylądował na brzuchu. Przy drugim machnęła nóżką i woreczek przykleił się do pośladka. Trzeci udało mi się przykleić we właściwym miejscu i nawet trafiła do niego upragniona żółta ciecz, ale jak próbowałam go odkleić, to wszystko wylałam. A zegar tykał. Na szczęście czwarte podejście zakończyło się sukcesem, choć z pewnością cała akcja przyprawiła mnie o kilka siwych włosów.

Później opowiadałam tę historię mamie, na co moja siostra stwierdziła:
- mogłaś wykręcić trochę sików z pampersa
A tata dorzucił
- albo w ogóle zanieść im go w całości

Nie ma to jak dobre rady ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz