poniedziałek, 27 czerwca 2011

O Wiśle i przemyśle

Kusi mnie żeby skręcić już łóżeczko, a później ubrać je w tiule i koronki i wzdychać malowniczo. Ale logika każe mi się postukać w głowę koniecznie jakimś ciężkim przedmiotem. Gdybyśmy mieszkali na salonach i mogli przeznaczyć dla Balbinki osobny pokój pewnie już z pół roku wcześniej wszystko byłoby w nim gotowe. Ale, że mieszkamy w schowku na miotły mogę sobie co najwyżej o pokoiku dziecięcym pomarzyć. I chociaż plany na przyszłość są wspaniałe, to jednak wiele wody w Wiśle upłynie zanim coś się w tej materii zmieni.
Za to w dalszym ciągu nie mamy pojęcia jaki wózek wybrać. Bo kiedy już, już wydaje się że jesteśmy bliscy podjęcia decyzji okazuje się, że ten model jest niedostępny z pompowanymi kołami, a tamten po złożeniu nie zmieści się do mojego mikrosamochodu. A najlepsza w tym wszystkim jest moja mama, która stwierdziła: "tylko ładny ma być, żeby mnie nie było wstyd z wnusią na spacer wychodzić" ;-)
Dobrze, że chociaż fotelik do samochodu już mamy. Jedna z nielicznych rzeczy, przy wyborze której nie mieliśmy dylematów, bo go najzwyczajniej w świecie dostaliśmy w prezencie od mojej siostry. I chwała jej za to, bo z naszym zdecydowaniem i tempem robienia zakupów są spore szanse, że po fotelik lecielibyśmy w drodze na porodówkę ;-)
A propos porodówki. Obudziły mnie w nocy mega skurcze i oczywiście prawie dostałam z tej okazji zawału. Na szczęście zanim zdążyłam postawić na nogi cały oddział położniczy pobliskiego szpitala, połowę rodziny i kilku sąsiadów wszystko się uspokoiło i do rana odbyło się już bez atrakcji.  Ale znowu kilka siwych włosów mi na łbie wyrosło jak nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz