poniedziałek, 6 czerwca 2011

Prawie jak Ewa Minge

No cóż, żaden Armani, czy Dior to już raczej ze mnie nie będzie, a szkoda.
Kupiłam sobie sukienkę. Długaśną, falbaniastą i stworzoną wprost do eterycznego snucia się skąpanymi w słońcu uliczkami. Niestety okazało się, że choć przesadnie niska nie jestem, to do tej sukni jednak mi matka natura wzrostu poskąpiła. Dlaczego w sklepie tego nie zauważyłam, nie wiem.
Trudno, darmo trzeba było zakasać rękawy i podjąć się żmudnego zadania skrócenia odzienia. A ponieważ moja maszyna ma akurat trudne dni i nie ma ochoty współpracować, nie pozostało mi nic innego, jak zabawić się w tańcowała igła z nitką. Nie przewidziałam tylko jednego - że tej falbany na dole jest pół kilometra! 2h (słownie: dwie godziny) się z tym mordowałam, ale jaka dumna i blada byłam jak skończyłam! Przymierzyłam i własnym oczom nie wierzyłam. Kiecka w dalszym ciągu za długa, snuje się po podłodze niczym tren królowej matki. Siły mnie opuściły.
No nic może jeszcze urosnę, bo drugi raz tego szyła na pewno nie będę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz