sobota, 20 sierpnia 2011

Proza życia

Odkrywam i praktykuję w stopniu zaawansowanym nieznany mi do tej pory sport - sprzątanie na czas. A wygląda to mniej więcej tak:
Karmię córeńkę, odkładam ją do łóżeczka i z obłędem w oczach latam po domu nie mogąc się zdecydować, czy zrobić pranie, poodkurzać, wyszorować sedes, czy umyć gary? I nawet jeżeli uda mi się podjąć tę jakże trudną decyzję nie gwarantuje to wcale sukcesu, albowiem nie znacie dnia ani godziny kiedy córeńka stwierdzi, że najlepiej jej jednak w matczynych ramionach, co zazwyczaj ogłasza całą mocą swoich maleńkich płuc. Zdarza się więc czasem, że zostawiam gospodarstwo domowe w stanie sugerującym, że chwilę wcześniej przetoczyło się przez nie tornado i lecę utulić kwilące dziecię. Wczoraj na przykład przyleciałam do niej z szamponem na głowie, bo potrzeba bliskości dopadła ją akurat kiedy postanowiłam umyć sobie włosy. I nie działają prośby, groźby ani łagodna perswazja "już już córeńko, zaraz do ciebie przyjdę" Córeńka wyznaje zasadę - Ma być NATCHMIAST, bo jak nie to będę wrzeszczała tak głośno i zapamiętale aż któryś z sąsiadów zadzwoni po opiekę społeczną. Nie pozostaje mi zatem nic innego jak rzucić wszystko i pędzić na złamanie karku sprawdzić jakaż to krzywda dzieje się potomstwu.
W międzyczasie dziecię postanawia zrobić kupę, a ponieważ trafił nam się wyjątkowo higieniczny egzemplarz naturalnym jest, że z kupą leżeć nie będzie i choćby nawet wyrodna matka chciała fakt istnienia kupy chwilowo zignorować, to nie bardzo się da, bo syrenę alarmową wyłączyć może tylko nowy, czysty i pachnący pampers. I kiedy już myślę sobie, że sytuacja została opanowana i uda mi się wrócić i uprzątnąć domowy nieład okazuje się, że w tej oto chwili dzieciątko zgłodniało i nie wytrzyma bez jedzenia ani sekundy dłużej. Karmię więc, odkładam dziecię do łóżeczka i z obłędem w oczach latam po domu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz