piątek, 29 kwietnia 2011

Wyprawka

Postanowiłam w końcu spiąć pośladki i dokonać zakupu niezbędnych akcesoriów porodowo - noworodkowych, potocznie zwanych wyprawką.  Nie ukrywałm, że najbardziej satysfakcjonował by mnie hurtowy zakup całego majdanu w jednym miejscu, bo latanie po sklepach nie jest aktualnie tym co tygryski lubią najbardziej, ale niestety już mi wiadomo, że zakupy te trzeba będzie podzielić na minimum kilka części i sklepów. Oczywiście sporą część mogłabym kupić w necie, ale ja z tych co to muszą najpierw dokładnie na własne oczy oblukać i najlepiej jeszcze pomacać. A jak jeszcze można pomęczyć sprzedawczynię głupimi pytaniami, to już w ogóle pełnia szczęścia ;-)
Zwłaszcza, że wiedzy co nowa obywatelka tego świata w pierwszych tygodniach swego życia oraz  ja wydająca ją na ten świat będziemy potrzebowały nie posiadam. Niby zrobiłam listę na podstawie głębokich przemyśleń po przestudiowaniu setek for (forów? Dzizas jak to się odmienia?) internetowych, ale w dalszym ciągu pewności nie mam ile czego nakupić?
Stąd też moja prośba do doświadczonych już mam oraz nieco bardziej rozgarniętych ode mnie ciężarówek o korektę tej mojej nieszczęsnej listy. Będę bardzo wdzięczna za wszelkie sugestie i propozycje. Może czegoś trzeba kupić więcej, czegoś mniej, czegoś w ogóle nie warto kupować, a o czymś zapomniałam? Nie uwzględniam tu ubranek dziecięcych, bo te namiętnie kompletuje moja mama z siostrą, więc tylko ewentualnie na koniec dokupię te rzeczy, które ujdą ich uwadze ;-)

FOR ME ;-)
1. koszula do porodu
2. biustonosz do karmienia – 2szt
3. koszula nocna do karmienia  – 2szt
4. majtki poporodowe siatkowe– 5szt            
5. wkładki laktacyjne
6. osłonka do karmienia na brodawki
7. podkłady poporodowe – 20szt 
8. nakładka na toaletę – 15szt               
9. szlafrok
10. balsam na brodawki
11. herbatka na laktację


HIGIENA
12. gruszka do nosa
13. gaziki jałowe                       
14. spirytus
15. patyczki higieniczne
16. podkłady do przewijania – 10szt           
17. proszek do prania
18. szczotka do włosów
19. nożyczki do paznokci
20. pieluchy flanelowe – 5szt
21. pieluchy tetrowe – 10szt
22. podkład na materac – 3szt
23. gąbka do wanienki
24. myjka
25. czapeczka pokąpielowa
26. termometr do wody
27. termometr elektroniczny
28. przewijak
29. okrycie kąpielowe/ręcznik - 2sz

KOSMETYKI
30. linomag
31. sudokrem
32. spray do nosa
33. mydło/emulsja do kąpieli
34. chusteczki nawilżające
35. pampersy

KARMIENIE
36. butelka 125ml
37. butelka 260ml
38. pojemnik na pokarm - 2szt
39. szczotka do mycia butelek
40. termoopakowanie
41. podgrzewacz butelek/ sterylizator
42. smoczek – 3szt
43. łańcuszek do smoczka


SPRZĘTY RÓŻNE
44. kocyk polarowy
45. kocyk akrylowy
46. wanienka
47. pościel do łóżeczka – 2szt
48. prześcieradło – 3szt
49. podkład ceratkowy – 3szt
50. poduszka do karmienia
51. łóżeczko
52. materac
53. kołdra do łóżeczka
54. wózek
55. fotelik samochodowy

wtorek, 26 kwietnia 2011

Minister zdrowia ostrzega

Jak głosi stare przysłowie ponoć milczenie jest złotem. Ja tam nie wiem, jeszcze mi nigdy od siedzenia cicho cennych kruszców nie przybyło, ale możliwe że za krótko siedziałam lub nie w tej pozycji co trzeba. Tak więc nie wiem jak to z tym złotem dokładnie jest, ale wiem za to doskonale, że nietrzymanie języka za zębami może być przyczyną stanów przedzawałowych.
Siedzieliśmy sobie beztrosko w wielkanocną niedzielę u moich rodziców, wpychając w siebie hurtowe ilości produktów spożywczych, prowadząc rozmowy o dupie Maryny i ogólnie ciesząc się ze słodkiego lenistwa. Aż tu nagle Osobisty Książę z bajki chlapnął jęzorem i nazwał naszą córeczkę Franczeską (która funkcjonuje już od dłuższego czasu zamiennie z Balbinką) Niestety rodzina nie była zorientowana w temacie, więc wszyscy jak jeden mąż zamarli z kawałkami sernika nabitymi na widelczyki i otwartymi paszczami. Zanim zdążyliśmy wytłumaczyć, że to tylko imię robocze nr 2, seniorka rodu (znaczy szanowna babcia moja) huknęła na nas dzikim wrzaskiem, czy na głowę upadliśmy żeby tak dawać dziecku na imię. W dosyć wyszukany sposób wyraziła, co myśli na temat naszej inteligencji, dzięki czemu i nasze widelczyki z sernikiem zawisły nieruchomow w połowie drogi między talerzami, a otworami gębowymi, a na obliczach wymalował się wytrzeszcz oczu połączony z opadem szczęk. Nestorka zakończyła swój gorący protest słowami:
- mało to pięknych, polskich imion, które można dać dziecku?! Na przykład B O Ż E N K A!

Dobrze, że siedziałam.

piątek, 22 kwietnia 2011

Post poniekąd kulinarny

To się dziś napościłam i naumiartwiałam, co niemiara. Zwłaszcza z tym poszczeniem dobrze mi poszło. Zaczęłam od usmażenia bladym rankiem pieczarek na masełku, bo tak smętnie na mnie patrzyły z lodówki już od tygodnia. Wyszło ich całkiem sporo, więc podzieliłam na dwie porcje. Jednej dodałam do towarzystwa trzy jajka i już miałam śniadanie. Drugą postanowiłam spożyć pod postacią wspomnienia z dzieciństwa, a mianowicie bułki z pieczarkami. Kto w późnych latach osiemdziesiątych miał przyjemność podróżować środkami pkp tudzież pks wie o czym mowa, bo budki z tym specyfikiem były nieodłącznym atrybutem okolic wszelkich dworców kolejowych i pekaesowych, ku dzikiej radości wszelkiej gawiedzi.
Później zjadłam paczkę (roz)mrożonych truskawek, które musiałam wyjąć z zamrażalnika w celu zrobienia miejsca na porcję mięsiwa. Dopchnęłam resztką bakaliowych lodów, które smętnie siedziały wciśnięte między mrożony szpinak i kurze cycki. Złapałam jeszcze banana i poszłam na spacer. Naturalnie świeże powietrze wspaniale wpływa na trawienie takoż po drodze wsunęłam dwa gofry i rurkę z kremem. Do domu wróciłam z niewyraźnym uczuciem, że może należałoby zjeść coś konkretnego?
Tak więc na obiad zrobiłam wór pieczonych ziemniaków z sosem czosnkowym, które to spożyłam z wielkim smakiem i przez chwilę byłam naprawdę szczęśliwa. Po czym przypomniało mi się, że po obiedzie wypada zjeść deser. A ponieważ nie znalazłam żadnego wiedeńskiego sernika ani torciku Sahera, ani nawet zwykłej szarlotki zadowoliłam się orzechową Milką. Oraz paczką krówek.
Następnie znowu ciut bardziej szczęśliwa oddałam się sprzątaniu. W zasadzie tylko przeleciałam podłogi mopem, bo reszta wyglądała bardzo przyzwoicie niemniej zmęczyłam się okrutnie. A jak wiadomo nic tak nie regeneruje sił jak małe co nieco. Wymłodziłam zatem coś na kształt greckiej sałatki. Ale się zbytnio nią nie najadłam, więc pozwoliłam sobie jeszcze na kapkę z żółtym serem. A zaraz potem drugą.
I na tym chwilowo zakończyłam degustację, choć jest dopiero godzina 22:00 i jeszcze ranek  nie tak bliski (a po głowie chodzi mi waniliowe Danio i słoik ogórków ;-)

A przy okazji machnęłam małą dekorację okna żeby nie było, że mam lekceważący stosunek do Wielkanocy ;-)
   
Dopisek drobnym drukiem.
A później jęczy i biadoli, że nie ma się w co ubrać, bo wszystko ciasne Nie żryj tyle! - odezwała się mroczniejsza strona mej osobowości.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Przegląd szafy

Wiosna w pełnym rozkwicie jawi nam się od dwóch dni, co skłoniło mnie do przeglądu aktualnie posiadanej garderoby. I nie jest dobrze, proszę państwa. Kupka rzeczy, do których nie jestem w stanie już się wcisnąć zaskakująco szybko urosła do rozmiaru Mount Everest, a ja zostałam stać na środku pokoju z kołaczącym się po głowie: olaboga! nie mam się w co ubrać! I nie jest to bynajmniej żadna przenośnia literacka.
Zostałam z dwiema parami spodni ciążowych ( z których jedne to dzinsy - na aktualną pogodę średnio adekwatne), jedną spódnicą, do której mieszczę się tylko dlatego, że do tej pory była mi za duża, kilkoma sztukami t-shirtów (w które wbijam się na słowo honoru nie mając żadnej gwarancji, że nie pękną na szwie), jedną lnianą tuniką, w której można tylko stać i ładnie wyglądać, bo jakikolwiek ruch powoduje, że gniecie się jak oszalała, dwiema sukienkami, z których jedna też ma już wielką ochotę przestać się na mnie mieścić i nieśmiertelną parą czarnych legginsów, których w zasadzie nie mam do czego nosić. Uroczo.
Wprawdzie po domu zawsze mogę chodzić w samych majtkach (albo i bez), ale doprawdy ciężko wyjść w tym stroju na miasto.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Pucu! pucu! chlastu! chlastu! Nie mam rączek jedenastu

W czasie deszczu dzieci się nudzą, a podczas braku prądu nudzą się dorośli. A ponieważ pomału ogarniała mnie depresja na skutek siedzenia i wpatrywania się w ściany, wzięłam się za sprzątanie. Ale nie, nie żadne tam mycie okien, czy trzepanie dywanów. Parapety wyszorowałam i kaloryfer (bo grunt to być pomysłowym) Po czym przeniosłam się na balkon, zaopatrzona w młotek i majzel celem zrycia pozimowej warstwy brudu. Trzy razy wodę wymieniałam (a balkon powierzchni 2m2) ale za to teraz aż łuna na całe osiedle od niego bije. Tylko łyso na nim nieco. Przydałoby się kilka badyli. Zwłaszcza, że zimującą roślinność bezczelnie wymordowałam, bo za późno jej zimowe ubranka pozdejmowałam. I tak oto lawenda, wrzosy i kilka cyprysików uschło z tęsknoty za świeżym powietrzem i kroplą wody. Może bratków kilka przytargam albo stokrotek, albo jakiegoś miniaturowego tulipanka... a najlepiej wszystkiego po trochu tra la la la.
Po odwaleniu tej dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty padłam wykończona na łóżko, a tu mi dzieciątko jak nie zacznie wierzgać: ej no! co to za leżenie? Wstawaj! Tłumaczę grzecznie: idź spać córeńko, teraz matka będzie odpoczywać. Ale gdzie tam! Na nic me prośby i łagodna perswazja. Rozbrykało mi się dziecko na całego.  No dobrze, to skacz sobie - wygłosiłam z kapitulacją i porzuciłam wizję ucięcia sobie drzemki na rzecz obserwacji falującego brzucha :-)

sobota, 16 kwietnia 2011

Jak Babinka Franczeską została

Księciunio na okoliczność odkrycia, że córunia wspaniale już słyszy odgłosy otoczenia wpadł na genialny pomysł. A mianowicie postanowił rozpocząć jej edukację. Nie do końca pojmuję dlaczego na pierwszą lekcję wybrał budowę kotła parowego, ale z głębokim przejęciem począł wygłaszać skomplikowany monolog wprost do mojego brzucha. Wiedziona doświadczeniem siedziałam cicho, udając że doskonalę rozumiem o czym mężczyzna mój rzecze i braków wiedzy na temat budowy kotłów nie posiadam. Córeńce cierpliwości wystarczyło na jakieś 5 minut, po czym chęć zakończenia lekcji oznajmiła solidnym kopniakiem, trafiając wprost w twarzyczkę Księciunia, który nie omieszkał wyrazić swego oburzenia:
- Franczeska! Jak ty się zachowujesz? Własnego ojca po zębach lejesz?
Oberwało się i mi
- no i jak ty to dziecko wychowujesz, co?

Hmm...
Bezstresowo?

czwartek, 14 kwietnia 2011

Z cyklu: Przychodzi baba do doktora

Przez najbliższe dwa tygodnie będę cierpiała na nadmiar wolnego czasu. Pan doktor wysłał mnie na L4, bo mojej macicy nie podobała się aktualna sytuacja w mojej pracy. Końcówka kwietnia zawsze jest dla nas stresująca i pracowita, do czego zdążyłam się już przyzwyczaić, ale w tym roku mój organizm postanowił, że zamiast się stresować woli poleżeć na kanapie.  A proszę bardzo.
W ramach urozmaicenia sobie poranka pojechałam zrobić test obciążenia glukozą. I po raz kolejny przekonałam się jak absurdalne prawa rządzą polską służbą zdrowia. Pomimo skierowania wypisanego przez mojego lekarza prowadzącego, pomimo tego że jestem ubezpieczona i co miesiąc zakład pracy odciąga mi grubą kasę na składkę zdrowotną, za badanie i tak musiałam zapłacić, bo mój lekarz nie jest pracownikiem owej przychodni. Może któraś z was jest bardziej inteligentna i potrafi mi wytłumaczyć jakie znaczenie ma kto wypisuje skierowanie, skoro to mi jest ono robione, za pieniądze z moich składek? Jest to co najmniej irytujące, więc może skończę wątek zanim tu zacznę rzucać mięsem i namawiać do napadu na panią Kopacz.
Wynik badania, jak dla mnie wyszedł trochę dziwny. Glukoza na czczo wyszła 80mg/dl, natomiast po godzinie od spożycia roztworu  83mg/dl. Niby wszystko w normie, ale czy ten drugi wynik nie powinien być znacznie wyższy? W końcu wtryniłam 50g czystej glukozy, a jej stężenie we krwi wzrosło tylko o 3mg. Mógłby mnie ktoś uspokoić zanim dorobię sobie do tego jakąś mrożącą krew w żyłach historyjkę? ;-)
Powtórzyłam też badanie moczu i już w ogóle się załamałam, bo kazało się że pomimo łykania hurtowych ilości Uroseptu moje bakterie mają się świetnie i nie zamierzają mnie opuszczać. Może powtórzyć badanie w innym laboratorium albo zlecić zrobienie posiewu? Chociaż w pierwszej kolejności chyba pomolestuję telefonicznie pana doktora (o ile odbierze i nie załamie się wcześniej: "o nie! znowu ta histeryczka" ;-)

środa, 13 kwietnia 2011

Nie widzę cię ani nie słyszę, ale cała moja istota wypełniona jest snem o tobie... *

Przyśniła mi się nasza córunia. To drugi sen o tematyce dziecięcej w całym okresie mojej ciąży i lekko zdziwiona stwierdzam, że był to jednocześnie chyba najbardziej normalny sen w całej mojej karierze. Ot, zwyczajny fragment codziennego dnia. Niesamowicie realistyczny i szalenie przyjemny. Pewnie to odpowiedź podświadomości na ciągnące się niczym stara gumka w majtkach rozważania nad imieniem. Tak, tak, bo nasza córeńka w dalszym ciągu bezimienna i nie zapowiada się by szanowni rodzice mieli dojść do jakiegoś konsensusu w tej sprawie. Za to bliższe i dalsze otoczenie prześciga się w wymyślaniu jej pseudonimów artystycznych.  I tak oto nasza córeńka przez nas w dalszym ciągu jest nazywana Balbinką, przez moje koleżanki w pracy - Agatką ( do kompletu był jeszcze Jacuś, który z przyczyn wiadomych został zdyskwalifikowany), a przez bliższą i dalszą rodzinkę - Kulką ;-)

* cytat zaczerpnięty z Marceliny Kulikowskiej

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Wszystkie dzieci nasze są

Odwiedziła nas kuzynka ze swoją trzyletnią córeczką i opowiedziała jakie to utrapienia ma ze swoją pociechą od czasu, kiedy to Amelka goszcząc u moich rodziców była świadkiem mojej rozmowy telefonicznej z mamą, w której zakomunikowałam jej, że będzie miała wnuczkę. Mamusia entuzjastycznie zaczęła wykrzykiwać: będziemy mieli dziewczynkę! żeby reszta rodziny również mogła popaść z euforyczny nastrój, co Amelka przyjęła bardzo dosłownie. Od tego czasu gdziekolwiek pójdzie z dumą oświadcza: a my będziemy mieli dziewczynkę! A moja biedna kuzynka pół godziny później musi to odkręcać i tłumaczyć, że wcale nie jest w ciąży, podczas gdy jej latorośl niestrudzenie opowiada, że będzie ową dziewczynkę woziła z wózku, podawała jej smoczek, układała ubranka i robiła masę innych rzeczy ;-)

sobota, 9 kwietnia 2011

Z cyklu: dialogi (3)

Ja: popsuł mi się Kasperski
On: no to ładnie, pewnie oglądałaś jakichś gołych chłopów
Ja: nie, tylko gołe babki
On: od gołych babek nic się nie psuje
Ja: wiesz coś o tym?
On: u mnie wszystko działa

No dobra, przerzucam się na oglądanie gołych babek.

wtorek, 5 kwietnia 2011

"Kobieta" jego życia..."

Osobisty Książę z bajki ma jeden poważny mankament – wybiórczą głuchotę, która dopada go zawsze kiedy wymawiam słowo „zrób”. Poprosiłam go żeby schował deskę do prasowania. Powtórzyłam raz, drugi, trzeci...

Ja: deskę schowaj!! Ile razy mam powtarzać?!
On: no przecież już idę, po co te nerwy?

Poszedł, schował, wraca i udając obrażonego mówi:
On: idę poprzytulać kotę. Ona przynajmniej jest miła.

Ale obiadu nie ugotuje  :-P

niedziela, 3 kwietnia 2011

Z cyklu: dialogi (2)

Ja: wymyśliłeś imię?
On: tak
Ja: ??
On: Balbinka
Ja: Balbinka?? To gąska była!
On: ale bardzo sympatyczna

Biedne dziecko ;-)

piątek, 1 kwietnia 2011

Tajemnica rozwiązana

Zamiast prima aprillisowego żartu dostaliśmy dziś piękny prezent.

Także korzystając z okazji mam zaszczyt przedstawić...

NASZĄ
CÓRECZKĘ!
:-))

 
Wszelkie achy i ochy mile widziane w komentarzach, gdyż jak widać na załączonym obrazku jest to najpiękniejsza, najwspanialsza i najdoskonalsza istota we wszechświecie ;-)