wtorek, 19 kwietnia 2011

Pucu! pucu! chlastu! chlastu! Nie mam rączek jedenastu

W czasie deszczu dzieci się nudzą, a podczas braku prądu nudzą się dorośli. A ponieważ pomału ogarniała mnie depresja na skutek siedzenia i wpatrywania się w ściany, wzięłam się za sprzątanie. Ale nie, nie żadne tam mycie okien, czy trzepanie dywanów. Parapety wyszorowałam i kaloryfer (bo grunt to być pomysłowym) Po czym przeniosłam się na balkon, zaopatrzona w młotek i majzel celem zrycia pozimowej warstwy brudu. Trzy razy wodę wymieniałam (a balkon powierzchni 2m2) ale za to teraz aż łuna na całe osiedle od niego bije. Tylko łyso na nim nieco. Przydałoby się kilka badyli. Zwłaszcza, że zimującą roślinność bezczelnie wymordowałam, bo za późno jej zimowe ubranka pozdejmowałam. I tak oto lawenda, wrzosy i kilka cyprysików uschło z tęsknoty za świeżym powietrzem i kroplą wody. Może bratków kilka przytargam albo stokrotek, albo jakiegoś miniaturowego tulipanka... a najlepiej wszystkiego po trochu tra la la la.
Po odwaleniu tej dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty padłam wykończona na łóżko, a tu mi dzieciątko jak nie zacznie wierzgać: ej no! co to za leżenie? Wstawaj! Tłumaczę grzecznie: idź spać córeńko, teraz matka będzie odpoczywać. Ale gdzie tam! Na nic me prośby i łagodna perswazja. Rozbrykało mi się dziecko na całego.  No dobrze, to skacz sobie - wygłosiłam z kapitulacją i porzuciłam wizję ucięcia sobie drzemki na rzecz obserwacji falującego brzucha :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz