Później zjadłam paczkę (roz)mrożonych truskawek, które musiałam wyjąć z zamrażalnika w celu zrobienia miejsca na porcję mięsiwa. Dopchnęłam resztką bakaliowych lodów, które smętnie siedziały wciśnięte między mrożony szpinak i kurze cycki. Złapałam jeszcze banana i poszłam na spacer. Naturalnie świeże powietrze wspaniale wpływa na trawienie takoż po drodze wsunęłam dwa gofry i rurkę z kremem. Do domu wróciłam z niewyraźnym uczuciem, że może należałoby zjeść coś konkretnego?
Tak więc na obiad zrobiłam wór pieczonych ziemniaków z sosem czosnkowym, które to spożyłam z wielkim smakiem i przez chwilę byłam naprawdę szczęśliwa. Po czym przypomniało mi się, że po obiedzie wypada zjeść deser. A ponieważ nie znalazłam żadnego wiedeńskiego sernika ani torciku Sahera, ani nawet zwykłej szarlotki zadowoliłam się orzechową Milką. Oraz paczką krówek.
Następnie znowu ciut bardziej szczęśliwa oddałam się sprzątaniu. W zasadzie tylko przeleciałam podłogi mopem, bo reszta wyglądała bardzo przyzwoicie niemniej zmęczyłam się okrutnie. A jak wiadomo nic tak nie regeneruje sił jak małe co nieco. Wymłodziłam zatem coś na kształt greckiej sałatki. Ale się zbytnio nią nie najadłam, więc pozwoliłam sobie jeszcze na kapkę z żółtym serem. A zaraz potem drugą.
I na tym chwilowo zakończyłam degustację, choć jest dopiero godzina 22:00 i jeszcze ranek nie tak bliski (a po głowie chodzi mi waniliowe Danio i słoik ogórków ;-)
A przy okazji machnęłam małą dekorację okna żeby nie było, że mam lekceważący stosunek do Wielkanocy ;-)

A później jęczy i biadoli, że nie ma się w co ubrać, bo wszystko ciasne Nie żryj tyle! - odezwała się mroczniejsza strona mej osobowości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz