czwartek, 8 grudnia 2011

Być kobietą

"Po co ci tyle torebek?" usłyszałam dawno, dawno temu od wybranka mego serca, który najwyraźniej miał problemy z odnalezieniem sensu w mojej manii znoszenia do domu wszystkiego, co tylko nadawało się do powieszenia na ramieniu. Popatrzyłam wtedy na niego wzrokiem zranionej sarny, jak w ogóle może zadawać mi TAKIE pytania?!
Dziś sama zastanawiam się głęboko na cholerę mi tyle toreb? Wala się to po całym domu albo tkwi poupychane w ciemnych dziurach. Jakąkolwiek półkę otworzę jakaś torebka spada mi na łeb. O istnieniu połowy z nich już dawno nie pamiętam, nie wspominając o tym, że znaczna część jest tak wybitnej urody, że jedyne miejsce w które można by z nimi pójść to śmietnik. A najgorsze jest to, że o ile w mieszkaniu lubię mieć ład i porządek, to w torebkach mam syf nie do opisania. Pomijam, że znaleźć w nich można niezliczone ilości karteluszek, wyciągów z bankomatu, rachunków, kwitków, długopisów, papierków po gumach do żucia, błyszczyków, jakieś etui na komórkę (którego w życiu nie używałam), igłę z nitką, taśmę klejącą, opakowanie po opłatkach (!), pół świnki skarbonki drobnych, wsuwki, guzik niewiadomego pochodzenia, odmrażacz do zamków (szalenie przydatny latem), próbnik farb akrylowych, czy wymiętoloną paczkę krakersów, ale żeby instrukcję obsługi szlifierki kombinowanej?! Co to w ogóle jest? I na bogów, skąd ja to wzięłam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz