niedziela, 8 stycznia 2012

Dietetyczne cuda na kiju i dylematy

Zgłębiam ostatnio tajniki rozszerzania diety niemowlaka i dochodzę do wniosku, że im więcej na ten temat czytam, tym mniej wiem. Jak jeden mąż wszystkie mądre głowy zgodnie twierdzą, że dziecko karmione naturalnie do 6 miesiąca życia ma spożywać tylko mleko. Co nie przeszkadza im twierdzić kawałek dalej żeby od 5 miesiąca wprowadzać gluten - najlepiej z przecierem jarzynowym. No więc przepraszam niby jak mam to zrobi? Wpychać sobie tę papkę w cycki, czy jak? Jeszcze dalej czytam, że rozszerzanie diety jest procesem długotrwałym, należy zaczynać od niewielkich dawek i w miarę upływu czasu zwiększać ilość podawanych produktów, przy czym na wprowadzenie jednego produktu należy przeznaczyć około tygodnia czasu.  A i tak należy liczyć się z faktem, że większość serwowanego posiłku trafi wszędzie tylko nie do brzuszka. Szalenia zachęcający opis. A na dodatek większość tych opracowań kończy się wnioskiem, że rozszerzanie diety rozszerzaniem, ale do ukończenia pierwszego roku życia głównym pokarmem malucha i tak powinno być mleko, więc teoretycznie te wszystkie zupki, papki i deserki to pic na wodę i fotomontaż. Na dodatek w dalszym ciągu podoba mi się pomysł karmienia metodą BLW, ale do tego trzeba siedzieć i mieć zęby, a póki co u Emilii nie zapowiada się żeby jakiś ząb chciał ujrzeć światło dzienne (nie żeby mi zależało) I z teo wszystkiego mózg mi już trochę paruje, wzrok mętnieje, a po nocach zaczynają śnić wielkie goniące mnie złowieszcze jabłka i marchewki.

I mam świadomość, że niejedna doświadczona mama może mi zarzucić nadmierne cackanie się z tematem, ale moje drogie, nie po to szósty miesiąc funkcjonuję jako darmowy bar mleczny, dzięki czemu mojemu dziecku całkowicie obce są jakiekolwiek problemy trawienne, żeby teraz to spieprzyć. W rozszerzaniu diety nie chodzi wszak tylko o dokarmianie i zapoznawanie dziecka z nowymi smakami, ale także o wyrobienie prawidłowych nawyków żywieniowych. Sama bardzo chciałabym naprawdę zdrowo się odżywiać, niestety lata przyzwyczajeń nieraz spychają mnie ma mroczną ścieżkę wedlowskich torcików i fast-foodów. I jeżeli mogę chociaż spróbować oszczędzić Emilii takich dylematów i sprawić, że mając do wyboru ciastko i marchewkę wybierze to drugie, to zrobię to. A niestety żeby to osiągnąć trzeba się cackać z tematem do obrzydzenia wręcz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz