środa, 18 stycznia 2012

Zimowe wyzwanie nr1

Z lekką obawą wyruszyłam wczoraj na podbój pierwszych tej zimy zasp i zawiei. W Ó Z K I E M. I z głęboką ulgą mogę przyznać, że nasz wóz bojowy firmy Tako jest absolutnie niezawodny w każdych warunkach, chociaż ciężkie to ustrojstwo do tego stopnia, że taszcząc go po schodach klnę sobie w myślach na czym świat stoi. O pardon! Klęłam, bo już stanowczo nie będę! A to za sprawą spotkania  na osiedlowym chodniczku z bliżej nieznaną mi panią pchającą w pocie czoła i z obłędem w oczach jakieś fikuśne wózko-coś, które robiło dokładnie wszystko tylko nie jechało, dzięki czemu jeszcze mocniej pokochałam naszą fioletową brykę, którą nawet w śniegu po kolana można pchać jednym paluszkiem. Pal licho schody, jeździ się rewelacyjnie!

I chociaż nie lubię zimy w mieście, to ku własnemu zaskoczeniu odkryłam, że ten spacer niesamowicie podładował mi akumulatory. Tak mnie później energia męczyła, że  wysprzątałam całe mieszkanie, ugotowałam obiad na dwa dni i jeszcze bułki upiekłam. I to wszystko z córeńką pod pachą, bo męski pierwiastek naszej rodziny udał się poszerzać swą wiedzę zawodową, więc zostałyśmy same na włościach, co w najmniejszym stopniu nie jest fajne.  Raz, że lubimy być w komplecie, dwa - generalnie to ja jestem bardzo odważna, ale nocą w pustym mieszkaniu nawet paprotka potrafi przerażać. Choć i tak wdzięczna jestem okropnie, że mieszkamy w bloku, a nie w jakimś malowniczym domku pod lasem na skraju miasteczka, gdzie zapewne dostałabym zawału przy byle skrzypnięciu podłogi ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz