środa, 4 stycznia 2012

Mea culpa

Wieczorna kąpiel należy do taty. Podjął się tego zadania pierwszego dnia po naszym powrocie ze szpitala (bo ja byłam zajęta panikowaniem) i tak zostało do dziś. Oczywiście nieraz kusi mnie żeby stanąć mu nad głową i gderać: zrób tak albo siak, tu podłóż rękę, tam obróć, a najlepiej to daj mi to dziecko, bo ja przecież robię wszystko najlepiej... ale na szczęście wiem jak ważny jest kontakt taty z dzieckiem i to żeby mieli czas tylko dla siebie, więc kiedy nachodzi mnie chęć na przejęcie dowodzenia kopię się w kostkę i powtarzam: To jest ich rytuał! Do garów kobieto!
Czasem jednak zdarzają się wypadki losowe, kiedy to ja kąpię Emilkę, bo Księciunio musi zostać dłużej w pracy albo gdzieś wyjechał, albo jest przeziębiony, albo zwyczajnie musi zarwać nockę nad jakimś projektem, ale w ciągu tych 5 miesięcy takich przypadków było może z 5, więc jest to dla mnie prawdziwe święto. I właśnie wczoraj przypadł taki dzień, kiedy cała szczęsliwa wypluskałam córeńkę, a później w radosnych podskokach przypędziłam z nią do łóżka, gdzie zazwyczaj kończymy toaletę myciem buzi, oczu, czyszczeniem uszu i noska. Później podajemy witaminę, serwujemy cycusia i śpimy. Byłam właśnie gdzieś pośrodku tych czynności, kiedy Księciunio odwrócił się od monitora i zapytał:
- wiesz, że w ciągu tej jednej kąpieli powiedziałaś jej więcej miłych rzeczy niż mi przez całe życie?

Ups. Zasadniczo nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, bo ma całkowitą rację i chyba powinnam się poprawić. Ale jakoś trudno mi wyobrazić sobie, że nazywam go swoim małym pączusiem, bączkiem, naleśniczkiem, całuję mu stopy i mówię że jest słodki do schrupania ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz