piątek, 29 lipca 2011

... bierzemy misia w teczkę

Zaczęłam pakować torbę do szpitala. Niechętnie, bo niechętnie, ale jednak po przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że pakowanie jej między kolejnymi skurczami nie byłoby najmądrzejszym z moich pomysłów. Bo istnieje spore prawdopodobieństwo, że zamiast naprawdę niezbędnych mi w szpitalu akcesoriów znalazłyby się w niej np. patelnia, pilot do telewizora, strój kąpielowy, męskie slipki oraz instrukcja z odkurzacza.
Sprytna byłam i przezorna, i już wcześniej zrobiłam listę, co w tej torbie znaleźć się powinno także teraz zostaje mi tylko przełożyć ten majdan z półki do torby. I Houston mamy problem! No jakże by inaczej. Naprawdę nie wiem, co jest z tymi rzeczami i ich nieznośną tendencją do niemieszczenia się tam gdzie powinny. Oczywiście do torby też mi nie chce wszystko pięknie wleźć mimo że bez problemu powinien zmieścić się w niej słoń!
Szlag mnie trafił w połowie tego przedsięwzięcia, więc rąbnęłam to wszystko w cholerę i poszłam się relaksować przed tv. Jakąś godzinę później zaczęłam czuć dziwny niepokój połączony z niejasnym wrażeniem, że coś jest nie tak. Pokręciłam się po domu próbując zlokalizować przyczynę tego stanu, ale wszystko wydawało się w porządku. Żelazko wyłączone, gaz się nie ulatniał, nie pękła żadna rura, w szafie nie czyhał morderca. No co jest? Kurde, kurde, kurde! Nie ma kota!!
Obleciałam wszystkie kąty, przeczołgałam się po podłodze zaglądając pod łóżko, szafę i w inne czarne dziury. Nawet do kubła na śmieci zajrzałam. Nie ma. Już prawie histerii dostałam, bo jak można zgubić kota w zamkniętym mieszkaniu? I nagle w przebłysku geniuszu otwieram szafkę z dziecięcymi rzeczami...
 
I jeszcze obrażona, że jej przeszkadzam :/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz