wtorek, 26 lipca 2011

"Oczko"

Według obliczeń mądrych głów zostały równiutkie 3 tygodnie, które wcale trzema być nie muszą. Ale odkąd dotrwałyśmy do 9 miesiąca spłynął na mnie taki spokój, że w zasadzie mogę rodzić nawet tu i teraz (he he ciekawe czy będę taką oazą spokoju jak naprawdę się zacznie, bo coś mi się wydaje, że wtedy będzie totalna panika i aaaaaa uciekamy!)

A poza tym.
Dowiedziałam się w końcu, że jednak potrzebuję koszulę do porodu, bo szpital w którym mam zamiar wydać na świat nasze potomstwo nie zapewnia tego typu przyodziewku. Dowiedziałam się również, że będzie to strój jednorazowego użytku, bo po porodzie zostanie zutylizowany. Przyjrzałam się więc dokładniej zawartości naszej szafy, niestety nie znalazłam w niej niczego nadającego się na kreację porodową. Kupiłam więc koszulę nocną na targu, u kobieciny, która dobre 15 minut zachwalała ją jakby nie sprzedawała średniej jakości bielizny niewiadomego pochodzenia tylko kieckę z najnowszej kolekcji Armaniego. Już jej chciałam powiedzieć, kobieto ja w tym będę dziecko rodziła, a nie szła na bal!
Bo o ile uważam, że koszula w której będę występowała po porodzie musi zaliczać się do odzienia cywilizowanych ludzi, o tyle podejrzewam, że rodzić mogłabym nawet owinięta w worek po kartoflach i w wianku z chabrów na głowie i byłoby mi to absolutnie obojętne. Także koszulę do porodu mam z gatunku takich, w których sypia moja dziewięćdziesięcioletnia babcia. Ale kosztowała całe 15 zł, więc naprawdę nie wypada marudzić. Nie pozostaje mi nic innego jak upchnąć ją w jakimś ciemnym kącie i nie patrzeć na nią dopóki moim jedynym problemem zaprzątającym głowę nie staną się skurcze porodowe.

I na koniec fotka poglądowa.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz